W pierwszą sobotę Wielkiego Postu wybrałem się z żoną do Kawęczyna na rodzinną uroczystość. Wysiedliśmy z autobusu wcześniej, w Wierzchowiskach. Chcieliśmy pospacerować i nacieszyć się zimową przyrodą. Droga przy lesie była przetarta przez ciągniki, więc szło się dobrze. Zajęci podziwianiem pomnikowych dębów i rozmową o szkodnikach atakujących sosny, dopiero po pewnym czasie zauważyliśmy stojący pod lasem osobowy samochód. Uwijał się przy nim człowiek. Widać było, jak usiłuje podnieść koła i „nadrzucić” pojazd. Niedługo dotarliśmy do niego.
Po wstępnych oględzinach okazało się, że samochód trzeba prawie ręcznie odwrócić w drugą stronę. Moja żona zajęła miejsce za kierownicą, a ja z niefortunnym kierowcą usiłowaliśmy wypchać samochód przez kolejne śnieżne koleiny. W końcu udało się. Człowiek, wyglądający na strażnika łowieckiego, podziękował i ruszył wzdłuż ściany lasu. Jednak po około stu metrach, zakopał się znowu. Jeszcze raz pośpieszyłem mu z pomocą. Cofnął i ponownie spróbował sforsować górkę. Po nim spróbowałem ja. Nic z tego. Kiedy zastanawialiśmy się, co zrobić, z pobliskich zabudowań wyjechał ciągnik. Szybko zbliżał się do nas. W końcu traktorzysta zatrzymał się i cofnął w naszą stronę. Pożegnałem się z kierowcą i ruszyliśmy w swoją stronę. Niebawem zobaczyliśmy, jak czerwony zetor wziął cinquecento na hol...
Autobus z Kawęczyna do Lublina miał odjechać o 20.20. Okazało się jednak, że kursuje tylko w dni robocze - od poniedziałku do piątku. Z rozkładu jazdy na przystanku w Bystrzejowicach - przy trasie z Zamościa - dowiedzieliśmy się, że również i stąd nie mamy czym wrócić. Może jednak będzie jakiś bus? Zerwała się śnieżyca. I wtedy… Niespodziewanie zatrzymał się przy nas duży fiat. Siedziało w nim dwóch młodych ludzi. - Podrzucić was do Świdnika? - zapytał kierowca. - O tej porze w sobotę niczym stąd nie pojedziecie - dodał. Wsiedliśmy. Okazało się, że w sobotę ostatni autobus do Lublina odjeżdża po 17.00 Z naszymi dobroczyńcami dojechaliśmy do świdnickiej krzyżówki w Kalinówce. Po pięciu minutach oczekiwania zabrał nas bus. - A jednak dobro procentuje. Warto pomagać ludziom - stwierdziła żona.
Pomóż w rozwoju naszego portalu