Mieszkańcy parafii pw. Wniebowstąpienia Pańskiego na warszawskim Ursynowie mogą być dumni. W tym roku zapewne otrzymają nową Drogę Krzyżową. Nie tylko nową, ale i monumentalną, gdzie każdy fresk liczy bez mała dwa metry długości. No i wreszcie piękną, gdyż ich autorem jest Franciszek Maśluszczak. Nie możemy jeszcze jej zobaczyć, ale w Łomży i w Ostrołęce wiemy, czego się spodziewać.
W Galerii Sztuki Współczesnej w Łomży w kwietniu i maju, a potem w maju i w czerwcu w Galerii Ostrołęka mamy rzadką okazję oglądać obrazy Maśluszczaka. W swej warstwie zewnętrznej, malarskiej, jest to sztuka bardzo prosta. Niemal wszędzie widzimy duże postaci o wyrazistych, a nawet karykaturalnych rysach, na tle najczęściej miejskim i zwykle bardzo kolorowym. Uwagę zwracają zwłaszcza postaci o zbyt dużych głowach i dłoniach, o proporcjach co najmniej krępych, a ruchach bardziej niż nieporadnych. Styl ten najczęściej określa się naiwnym czy wręcz prymitywnym. A uprawiają go często ludzie prości, którzy, choć mają talent nieprzeciętny, nigdy go nie oszlifowali. Często są to osoby umysłowo opóźnione, zwykle bez elementarnego nawet wykształcenia, jak choćby słynny Nikifor Krynicki.
Oglądając twórczość Franciszka Maśluszczaka odnosi się podobne wrażenie, mimo że autor jest dyplomowanym artystą. Trzeba talentu naprawdę wybitnego, by móc odkryć w sobie te zupełnie podstawowe, tak czytelne u prymitywistów, wartości estetyczne. Co więcej, nie wstydzić się ich, jak głosi tytuł angielskiej komedii: „Co ludzie (w tym wypadku - krytycy) powiedzą”? A przy tym nie przybrać przewrotnej pozy, jakiejś „nikiforomanii”, artystycznej „cepelii”, która może skusić. Płótna i akwarele Maśluszczaka są wyrazem całkowicie własnej drogi artystycznej. Nie sposób uciec od pewnych skojarzeń, np. z malarstwem Petera Breugla czy współczesnych mu Dwurnika lub Dudy-Gracza, czy nawet prawosławnymi ikonami. A jednak nie wiadomo, czy są to świadome odniesienia, czy też równoległe osiągnięcia.
Wsłuchując się w wypowiedzi artysty również nie można wyrobić sobie na ten temat osądu. „Bo malowanie to jest przede wszystkim moja rozmowa z tą postacią, która powstaje na płótnie. A przy okazji myślę, że nie zdajemy sobie sprawy, jakie oczy są duże i jakie ważne. Oczy rzadko maluję przymknięte. Częściej wytrzeszczone, tak zwane wybałuszone. Wiele takich twarzy tajemniczych namalowałem. Jakbym chciał wniknąć w tajemnicę twarzy”. Takiej wypowiedzi, powiedzianej co prawda innym językiem, nie powstydziłby się żaden teolog ikony. Te bowiem także starają się uobecnić świętą postać, by wierny mógł z nią rozmawiać, nawiązując kontakt zwłaszcza wzrokowy. Stąd, szczególnie w początkowych wiekach, postaci miały duże, właśnie „wytrzeszczone, tak zwane wybałuszone” oczy. Portrety Maśluszczaka stają się swoistymi ikonami przedstawionych, niekoniecznie świętych, czy nawet niekoniecznie religijnych, osób. Dziś, po Janie Pawle II, nie brzmi to jak herezja, ponieważ dla niego każdy człowiek był „prasakramentem”, osobą stworzoną do tego, by obcować ze Słowem Wcielonym. Świętość jest zasiana w każdym ludzkim sercu. Dzięki talentowi Franciszka Maśluszczaka możemy to także zobaczyć. Jak dobrze, że właśnie ten talent, który naturalnie wyczuwa sakralność ludzkiej osoby, podjął tak sakralny temat jak Droga Krzyżowa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu