Marek Stadnicki: - Pełni Pani funkcję dyrektora Zespołu Placówek Specjalnych w Bystrzycy Górnej. Wybór tak szczególnej pracy nie mógł być przypadkowy - to powołanie?
Ewa Górecka: - Oczywiście. Pochodzę z rodziny o wielopokoleniowych tradycjach nauczycielskich, stąd wybór moich studiów był niejako naturalny; jednakże novum polegało na tym, że zdecydowałam się na Pedagogikę Opiekuńczo-Wychowawczą, który to kierunek ukończyłam w Opolu. Od 1991 r. pełnię funkcję dyrektora placówki. W ośrodku mamy pod opieką ok. 80 osób w wieku od 12 do 20 lat o różnym stopniu zaburzeń i upośledzeń. W większości pochodzą z rodzin rozbitych, niewydolnych wychowawczo, z rodzin patologicznych, niemogących sprostać obowiązkom i niemających własnych wzorców wychowawczych. Naszym zadaniem jest zapewnienie wykształcenia tej młodzieży oraz całodobowa opieka z racji tego, że prócz szkoły prowadzony jest internat.
- „Młodzież trudna” - to sformuowanie zazwyczaj kojarzy się negatywnie, a tu w Ośrodku widzę uśmiechnięte, radosne twarze. Pani także jest radosna - a przecież na pewno zdarza się, że nie jest łatwo. Skąd więc siły na ten uśmiech?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Jeżeli się czemuś lub komuś poświęcamy, to jest to pewnego rodzaju misja, a ta nie może być przymusem, nakazem. Jeśli więc wykonujemy swe powołanie szczerze to radość wychowanków przekładająca się na radość opiekunów i wychowawców jest chyba cechą naturalną w takim działaniu. A czy jest to naprawdę młodzież trudna? Myślę, że nasi wychowankowie w wielu przypadkach są wręcz wymarzoną młodzieżą, a działalność Ośrodka łamie wszelkie stereotypy. Oprócz obowiązkowego programu edukacyjnego prowadzimy szereg zajęć z dziedziny kultury, sztuki, sportu i rekreacji, które naszym wychowankom poza terapią dają radość spełniania się i satysfakcję. Mamy swoje boisko i wspaniały teren do zajęć integracyjnych. Efekty zajęć plastycznych zauważyć można już na korytarzach, gdzie eksponujemy prace uczniów; są tam też czasowo prezentowane zdjęcia z imprez takich, jak: święto ośrodka (15 X), jasełka, przeglądy kolędnicze, konkursy recytatorskie, przeglądy poezji religijnej, św. Mikołaj, choinka i wiele wiele innych. Młodzież działa m.in. w drużynie harcerskiej, uczestniczy w zajęciach tanecznych, zwodach narciarskich; mamy także reprezentację szkoły w badmintonie i tenisie stołowym. Wychowankowie zdobywają wiele nagród, wyróżnień w licznych konkursach, grach zespołowych, m.in. doskonale radzą sobie w turniejach szachowych i warcabowych; mogę pochwalić się też naszą wychowanką, która sześć lat temu właśnie w tenisie stołowym została Mistrzynią Europy i weszła do ścisłego finału Mistrzostw Świata.
- I na pewno nie bez powodu Ośrodek nosi imię „Kawalerów Orderu Uśmiechu”?
- O tak! Odwiedziny Kawalerów Orderu w placówce, kontakty z nimi no i wielkie wzorce osobowe, które otrzymały ten Order przyznawany przecież przez dzieci, jak: Ojciec Święty Jan Paweł II, Matka Teresa, ks. Jan Twardowski. Stąd wniosek naszych wychowanków, ich prośby byśmy i my w jakiś sposób dołączyli do tego zaszczytnego grona. Placówka otrzymała imię 13 października 2005 r., goszcząc z tej okazji wiele znakomitości, które wspierają nas i materialnie i duchowo. Z takich naszych wielkich Przyjaciół Ośrodka gościliśmy Kawalera Orderu Uśmiechu kard. Henryka Gulbinowicza, którego nasza młodzież kocha niczym ojca. Zresztą sam Kardynał zwrócił uwagę na ciepło i dobroć emanujące od tych „swoich dzieci”, które tak jak i my są „dziećmi jednego Boga”. Odwiedził nas także zawsze nam życzliwy bp Edward Janiak, zaś na co dzień duchowo wspiera nas ks. proboszcz Stanisław Kościelny, który udzielając wychowankom sakramentów chrztu czy Komunii, stał się niejako naszym „szkolnym kapelanem”.
Reklama
- W jaki sposób udaje się Pani, oprócz osiągnięć wychowawczych, zapewniać tak wysoki komfort warunków socjalnych i bytowych wychowanków?
- Oprócz środków ministerialnych staram się pozyskiwać fundusze pozarządowe; występujemy o środki, granty na rozwój i edukację do agend Unii Europejskiej. Staramy się o sponsorów nawet tu, na naszym terenie - w powiecie, gminie. Wsparcia udzielają nam także z zagranicy; Polonia Amerykańska z Detroit od 10 lat doposaża nasze dzieci m.in. materiałami piśmienniczymi, odzieżą, środkami czystości. Prowadzimy też współpracę z innymi stowarzyszeniami - np. walijska organizacja „Urdd Gobaith Cymru” już drugi rok zaprasza naszych wychowanków do siebie, w zamian przysyłając wolontariuszy do prac w naszym Ośrodku. Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za każdą formę pomocy.
- Co daje Pani ta praca; przecież jest ciężka, stresująca, jak Pani sobie radzi z tymi nieustannymi napięciami?
- Praca przynosi mi wiele radości. Mam ogromną satysfakcję, kiedy dzieci mówią, że jest im tu dobrze, fajnie, że nie zamieniliby tej szkoły na żadną inną. Wzruszają mnie wyznania byłych wychowanków, którzy przyjeżdżają do nas po radę, wsparcie i mówią, że tu spędzili najpiękniejsze lata, a wychowawców i nauczycieli uważają za najlepszych przyjaciół i „prawdziwą rodzinę”. I to jest najcenniejsze, co daje ta praca - wdzięczność i radość, którą mogę dostrzec w tych ufnych oczach dorosłych już przecież ludzi. Relaks - wolne chwile - a jest ich, niestety, bardzo mało - poświęcam na podróże po świecie. One utwierdzają mnie, że pomoc innym, często ludziom słabszym, ułomnym - jest czymś najważniejszym w relacjach z drugim człowiekiem i że reguła ta jest uniwersalna bez względu na kraj, kontynent czy szerokość geograficzną. I zawsze z radością wracam do „moich” dzieci.