Reklama

Z tureckiego sakwojaża

Pierwsza Dama, nowiuteńki autobus marki Setra, własność firmy „Exodus - Jaworski” przez 2 tygodnie lipca staje się azylem dla 36 pielgrzymów, którzy pod duchową opieką ks. Witolda Lesnera wyruszają do Turcji. Ich celem są miejsca pierwszych wspólnot chrześcijańskich

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

To właściwie dalszy etap ubiegłorocznej eskapady śladami św. Pawła, a plan tegorocznej pielgrzymki został opracowany specjalnie dla naszej grupy. Nad jego realizacją czuwa sama szefowa Ewa Jaworska. Zanim jednak staniemy na ziemi, gdzie rodził się Kościół, poznajemy się nawzajem, modlimy się, żartujemy i słuchamy. To jeden z głównych aspektów pątniczej drogi, bez niego ani rusz. Słuchamy więc Ewy, która z pasją kreśli historyczne i geograficzne pejzaże, na tureckiej ziemi słuchamy tubylców przewodników, a także orientalnej muzyki. Jednak poszukującym - najwięcej do powiedzenia ma ks. Witold. Dzięki niemu delektujemy się Bożym Słowem i to nie tylko podczas Eucharystii. Ksiądz przygotował dla nas konferencje o św. Pawle. Wyjaśnia jego naukę zawartą w listach do Efezjan, Kolosan i Galatów, odsłania kulisy i następstwa Soboru Efeskiego, za św. Janem kieruje nasze myśli ku „Siedmiu Kościołom, które są w Azji” (ich ślady wkrótce będziemy tropić na antycznych gruzowiskach), wreszcie - zanurza w psalmach, włącza niejako w żywy krwioobieg modlitwy, która brzmiała nie tylko w ustach króla Dawida czy proroków, lecz także Pana Jezusa.
Jestem w komfortowej sytuacji - mogę słuchać! W szkole zazwyczaj mówię, więc teraz czuję się niemal jak Maria u stóp Nauczyciela. Początkowo próbuję to i owo notować, ale informacji jest zbyt dużo, postanawiam więc pławić się w luksusie nieróbstwa. W końcu są wakacje!

Wchłanianie

Czuję się oszołomiona, gdy Pierwsza Dama wkomponowuje się w przecudne krajobrazy: jakieś płaskowyże pocięte złotymi i zielonymi kwadratami, kaniony i rozpadliny jakby od niechcenia maźnięte błękitem potoków i rzeczułek, srebrnosine tafle jezior i niebotyczne ściany Taurusu, górskiego pasma Turcji. A to dopiero początek! Niespodzianek przybywa. W Troadzie na gruzach Troi z całą świadomością pozwalam zrobić się w konia, kiedy wchodzę do wnętrza makiety mitycznego pogromcy Ilionu. Potem szwendam się po starożytnych drogach Pergamonu, Laodycei, Hierapolis, Efezu, Tarsu, dotykam dostojnych kolumn i pilastrów z reliefami, własnymi butami wycieram mozaikowe posadzki, wkładam paluchy w oczodoły teatralnych masek wyrytych na fryzie, który leży u mych stóp. Oczyma wyobraźni ustawiam wszystko w pionie. Tak to musiało wyglądać, gdy po greckich wówczas miastach wędrowali Apostołowie. Ciekawa jestem, czy św. Paweł zachwycał się tymi formami? Czego było w nim więcej: Rzymianina czy żydowskiego faryzeusza, któremu religia zabraniała plastycznych wyobrażeń natury? A może już dojrzało w nim przeświadczenie, że wszelkie piękno - także to wykute ludzką ręką i umysłem - od Boga pochodzi? Te moje dumki przerywa ks. Witold, pytając, czy nie chciałabym się przenieść w tamte czasy. Kiwam głową. Kto by mi pozwolił snuć się tak pośród tych cudów? Tymczasem zupełnie bez skrępowania krążę po efeskim Słowiczym Wzgórzu. Tu, z dala od ciekawskich tłumów, św. Jan ukrył Matkę swego Pana. Tutaj odprawiamy Mszę św. Polowy ołtarz jest ustawiony na wzniesieniu obok kamiennego domku Maryi. Nad głowami szaleją ptasie chóry, przez wszechobecną tu zieloność bezpardonowo przedziera się słońce. W tym sąsiedztwie deszczu, barw i dźwięków nasze lamenty nabierają jakiejś wzniosłości, dławią.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Poszukiwanie

Krajobraz zmienia się nieustannie. Ruszamy w głąb tureckiego terytorium. Zahaczamy o obie Antiochie, w syryjskiej odnajdujemy grotę - kościółek poświęcony św. Piotrowi. To chyba najstarszy chrześcijański ślad na tym terenie. Jest ich, niestety, coraz mniej, podobnie zresztą jak chrześcijan. Nazajutrz celebrujemy Mszę św. w maleńkiej kapliczce prowadzonej przez włoskiego zakonnika. To jeden z niewielu katolickich elementów w kraju, gdzie meczety wznoszą się gęściej niż u nas supermarkety i gdzie nikt nie narzeka na muezina, gdy bladym świtem wzywa do modlitwy. Potem Kapadocja. Jej nieziemski krajobraz przypomina mi plaster, z którego wyciekł miód. Wchodzimy w te dziury wyciosane w powulkanicznym tufie i szukamy śladów naszych pobratymców sprzed dwóch tysięcy lat. Pewnie i my należymy do chrześcijańskiej egzotyki, której pozostałości są już tu słabo widoczne. W maleńkiej, w skalnym zrębie wydłubanej kapliczce świętujemy niedzielę. Jej wnętrze jest nadzwyczaj skromne. Przez jedyny otwór wpada białe światło i kładzie się na czarnych okopconych ścianach. Kontrast jest niesamowity. Już na zawsze tak będę widzieć scenę pojawienia się Zmartwychwstałego w Wieczerniku. Siadam na kamiennej ławie i patrzę na bliskie mi znaki, które półtora tysiąca lat temu wykuła bezimienna ręka mojego brata w Panu. Co zostanie po mnie? Czy moja wiara kiedykolwiek kogoś poruszy?

Zdobycie Konstantynopola

Do Stambułu dojeżdżamy wieczorem. Bezksiężycowa otchłań wisi nad Mostem Galata łączącym Europę z Azją i sprawia, że mieni się on jak klejnot - istne światło w płynie. Przez ten rozżarzony strumień wkraczamy w orientalną przestrzeń. Kolorowe kafejki z poduchami wyległy na rozgwieżdżone sztucznym światłem ulice, mozaikowe wzory, kakofonie barw i kształtów, które u nas są synonimem bezguścia, tu znajdują swe uzasadnienie. Przedziwny zapach pieprzu i smażonego oleju, oświetlone kopuły meczetów, jasne smugi minaretów jak drzazgi wbite w czerń nocy przywołują obrazy z mojej ulubionej baśni o Sindbadzie Żeglarzu. Rankiem, niestety, czar pryska. Stambuł wita nas tłumem turystów, zakurzonymi ulicami, wałęsającymi się psami i kalekimi kotami. Próżno szukać w nim jakiegoś centrum, w naszym - europejskim - znaczeniu. Tu nie ma katedry, która wyznaczałaby punkt odśrodkowy, a ponad dwutysięczna liczba meczetów nie jest żadnym wyznacznikiem. Idziemy do Błękitnego. Owszem, robi wrażenie, ale tylko na początku. Potem wzrok przyzwyczaja się do światła sączącego się z kopuły i na próżno szuka czegoś ciekawego na ścianach. Misterne filigrany, arabeski, geometryczne wzory szybko nudzą, nie dają pożywki dla sacrum. I nawet zdjęcie butów, mimo że budzi szacunek, nie pomaga.
Co innego Hagia Sophia! Chociaż straciła status świątyni, to przecież zdumiewa całkiem nabożnie! Wydeptane przez miliony pątników posadzki, szare ściany odarte z dawnych zdobień naprawdę wzruszają. W ich ciemnych krużgankach kryje się przecież niezbyt chlubna historia naszego chrześcijaństwa, a na plafonach widać resztki złota i mozaik. Jedna z nich przedstawia Maryję. Potem na nadprożu dostrzegamy kolejną Jej postać. W pendentywach kopuły cherubiny zasłaniają swe oblicza, a w narteksie z pogromu niszczenia wyszedł cało Chrystus Pantokrator. Muzułmańskie elementy, arabskie napisy nie odebrały kościołowi jego chrześcijańskiego charakteru. I chociaż nikt tu się już nie modli, to my jednak zdejmujemy buty. Nie tylko po to, by zostawić swój ślad na kamiennej posadzce.
Wakacyjny wór pełen tureckich wspomnień jeszcze długo będzie przetrząsany. Niekoniecznie po to, by szukać w nim smakowitych okruchów. Niech grzechocze sumienie. Z chrześcijańskiej kolebki wiatr historii wymiótł już co najlepsze. I zaczyna pustoszyć europejskie ugory.

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Ekspedyt - dla żołnierzy i bezrobotnych

Niedziela łowicka 51/2004

Sławny - u nas mało znany

CZYTAJ DALEJ

Gdy spożywamy Eucharystię, Jezus karmi nas swoją nieśmiertelnością

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Karol Porwich/Niedziela

Rozważania do Ewangelii J 6, 52-59.

Piątek, 19 kwietnia

CZYTAJ DALEJ

„Każdy próg ghetta będzie twierdzą” – 81 lat temu wybuchło powstanie w getcie warszawskim

2024-04-19 07:33

[ TEMATY ]

powstanie w getcie

domena publiczna Yad Vashem, IPN, ZIH

19 kwietnia 1943 r., w getcie warszawskim rozpoczęło się powstanie, które przeszło do historii jako największy akt zbrojnego sprzeciwu wobec Holokaustu. Kronikarz getta Emanuel Ringelblum pisał o walce motywowanej honorem, który nakazywał Żydom nie dać się „prowadzić bezwolnie na rzeź”.

„Była wśród nas wielka radość, wśród żydowskich bojowników. Nagle stał się cud, oto wielcy niemieccy +bohaterowie+ wycofali się w ogromnej panice w obliczu żydowskich granatów i bomb” – zeznawała podczas słynnego procesu Adolfa Eichmanna, jednego z architektów Holokaustu, Cywia Lubetkin ps. Celina. W kwietniu 1943 r. należała do dowództwa Żydowskiej Organizacji Bojowej, jednej z dwóch formacji zbrojnych żydowskiego podziemia w getcie. Zrzeszeni w nich konspiratorzy podjęli decyzję o podjęciu walki, której najważniejszym celem miała być „śmierć na własnych warunkach”. Tym samym odrzucili dominujące wcześniej przekonanie, że tylko stosowanie się do poleceń okupantów może uratować choćby część społeczności żydowskiej w okupowanej Polsce. W połowie 1942 r. było już jasne, że założeniem działań III Rzeszy jest doprowadzenie do eksterminacji narodu żydowskiego.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję