Reklama
Kiedyś jechać do Anina to było coś. Urokliwy zakątek przyciągał
wczasowiczów od 1912 r. Wtedy to hrabia Ksawery Branicki dokonał
podziału dóbr wilanowskich z przeznaczeniem na cele rekreacyjne.
Nazwa osady powstała od imienia Anny Branickiej. Dzięki nielicznym
stałym mieszkańcom w latach 1915-16 wzniesiono małą drewnianą kaplicę
w stylu góralskim. Ponieważ miejscowość nadal funkcjonowała jako
letnisko, nabożeństwa odbywały się tylko w sezonie. Po pierwszej
wojnie światowej zaczęły ściągać tu elity intelektualne Warszawy.
Wtedy zaczęto sprawować stałe nabożeństwa, chociaż kościołem parafialnym
dla Anina nadal była świątynia w Zerzniu.
Pierwszym kapelanem Anina był ks. Teofil Penkala. Osiedlił
się tutaj ze względu na chorobę płuc i służył wiernym przez ostatnie
dwa lata życia. Kilka lat później kaplicę rozbudowano - już za bytności
ks. Henryka Bogackiego - do rozmiarów 12x10 m. Na zachowanym zdjęciu
widać panie w krynolinach z uwagą słuchające Słowa Bożego. Ambona
była przytwierdzona do jednej z sosen sadzonych jeszcze przez Branickich.
Kapelan kazał do ptaków i pobożnych pań. Panowie, jak to zwykle bywa,
stali gdzieś na uboczu i być może dlatego znaleźli się poza kadrem
fotografa.
Osada się rozwijała, zaczęto więc myśleć o budowie kościoła.
Zgromadzono już nawet jakieś środki na budowę, ale wybuchła wojna.
Kilka lat później powstała parafia pod wezwaniem Matki Bożej Królowej
Polski. Erygowano ją 1 czerwca 1942 r., a pierwszym proboszczem został
ks. Piotr Pieniążek.
Na tym terenie nie było regularnych walk. W okolicach
Anina dokonano jednak pierwszego mordu na ludności cywilnej. Tutaj
właśnie po raz pierwszy okupanci przeprowadzili akcję będącą efektem
wprowadzenia zbiorowej odpowiedzialności. W odwecie za zabicie Niemców
w karczmie, w nocy z 26 na 27 grudnia 1939 r. wyprowadzono z domów
106 mężczyzn. Długo trzymano ich na mrozie, a nad ranem rozstrzelano.
Kilku osobom z tej grupy udało się ocalić życie. Wydostali się spod
stosu ciał, zanim je pogrzebano. To miejsce szybko zaczęto otaczać
kultem, więc okupant przeniósł ciała w inne miejsce.
Oprócz masakry wawerskiej Niemcy dokonywali tu także
innych egzekucji. Po wojnie mieszkańcy osiedla często odnajdywali
ślady grobów. Świadkami tragicznych wydarzeń były anińskie sosny.
Teraz, jeśli chorują czy muszą być wycięte z innych względów, nie
są chętnie przyjmowane w tartakach. Prawie każda ma w środku odłamki.
Dziś tablica w kościele upamiętnia działania tutejszej
partyzantki AK-owskiej. Na zewnątrz świątyni natomiast wmurowano
płytę ku czci ofiar wawerskiej masakry.
Trzy w jednym
Po wojnie ks. Pieniążek rozszerza nieco dawną kaplicę, a także
buduje pomieszczenia parafialne. Proboszcz, wychowany na ideałach
przedwojennej Akcji Katolickiej, chce szerzyć kulturę chrześcijańską
przez ruchomy obraz. Na terenie parafii powstaje kino "Wrzos". Dochód
z jego działalności ma być przeznaczony na budowę kościoła. Budynek
zostaje ukończony w 1951 r. Zaraz też przejęły go władze komunistyczne.
Naturalnie nie było mowy o grabieży, jedynie o dzierżawie. Faktycznie
jednak proboszcz stracił kino. W piwnicach budynku ulokowano sale
katechetyczne, wyżej mieściła się sala widowiskowa, a na piętrze
plebania. Anin, jak i przed wojną, wciąż był atrakcyjnym miejscem.
Osiedlała się tu elita intelektualna i ludność napływowa, która straciła
swoje domy gdzie indziej. Zamieszkali tu więc profesorowie uniwersyteccy,
dostojnicy państwowi, a także różnego rodzaju rzemieślnicy. Na milenium
Chrztu Polski parafianie złożyli wotum za ofiary wawerskie w postaci
decyzji o budowie nowej świątyni. Pozwolenie wydano 10 lat później,
w 1976 r., kiedy proboszczem został ks. Wiesław Kalisiak. Znakiem
czasu były wymagania władz co do kształtu świątyni. Dziś wydaje się
to absurdalne, że nie mogła być ona wyższa od koron okolicznych drzew.
Boczna kaplica kształtem przypomina o zbrodni z 1939 r. - nawiązuje
konstrukcją do bunkra.
Budowla powstała w cztery lata. Społeczność anińska chciała
mieć nowy kościół, pomagała więc, jak mogła. Niektórzy ofiarowali
duże sumy, poza tym zaowocowały kontakty ks. Kalisiaka w Stanach
Zjednoczonych. Był bardzo korzystny kurs walutowy, za jednego dolara
można było kupić sto cegieł. Nazwiska parafian zaangażowanych w budowę
zostały uwiecznione na witrażach. Na przykład pewna pani przez cały
czas budowy prała ubrania robotników, robi to zresztą do dzisiaj.
Inżynier nadzoru poprowadził całą budowę nie biorąc zapłaty. Inny
pan wykonał prace hydrauliczne - łącznie zmontował 2 km rur. Była
też Niewidzialna Rączka, podrzucała zawiniątka z banknotami. - Nie
mieliśmy pojęcia - wspomina ks. Kalisiak - kto to może być. Aż wreszcie
złapaliśmy ją za rączkę. Okazało się, że była to pani, która pochodziła
z majętnej rodziny. Sama żyła bardzo skromniutko, a kapitał przeznaczała
na pomoc dla bardzo wielu osób. Przed śmiercią wszystko rozdała.
W kwietniu 1979 r. trzeba było już zadaszać kościół.
Blacha miedziana na pokrycie dachu, to było marzenie ściętej głowy.
- Dzwoniłem do huty w Katowicach - wspomina Proboszcz
- bardzo mili dla mnie byli, ale mówią, że nie mają, że takie są
przepisy. Napisałem list do premiera Jaroszewicza. "Zwracam się do
Pana Premiera jako do sąsiada", niekoniecznie jako do wierzącego
czy parafianina. Wspomniałem o wotum, o ofiarach wawerskich. Za kilka
dni pod budynek kina podjeżdża czarna wołga. Wysiada jakaś pani. "
Czy mam przyjemność z księdzem proboszczem?" - pyta. "Ma pani, a
w jakiej sprawie?" "Chodzi o list księdza do pana premiera. Pan premier
chciałby księdza poznać. Już może ksiądz ze mną wsiadać i jedziemy"
. "Proszę pani, ale nie wiem, na ile dni wziąć kanapki, czy zabrać
pidżamę, szczotkę do zębów..." "Nie, nie trzeba nic zabierać" - ona
na to. Pojechali w Aleje Ujazdowskie, do Rady Ministrów. - Premier
był zajęty - snuje opowieść ks. Kalisiak - więc zaprowadzono mnie
do min. Wieczorka, który wtedy budował Centrum Zdrowia Dziecka. Mówi
mi: "Ksiądz buduje, ja buduję, zobaczymy, co się da zrobić". Za chwilę
zaproszono mnie do premiera. Co ksiądz sobie życzy - pytają. Herbatę,
ciasteczko, koniaczek czy coś innego? Mówię, że zależy, ile czasu
będziemy siedzieć, to wszystkiego po kolei. W pewnym momencie otworzyły
się wysokie drzwi i wszedł Jaroszewicz: "Witam mojego proboszcza!"
. Wstałem i mówię: "Panie premierze, to ja wobec tego po kolędzie"
. Obiecał mi, że towarzysz Wieczorek zna już sprawę i wszystko załatwi.
Wreszcie mówi: "Tak się mile z księdzem rozmawia, dobrze by było,
gdyby tak się rozmawiało z kard. Wyszyńskim. A co ksiądz o nim sądzi?"
Ja na to: "Panie premierze, bardzo przepraszam, ale ja przyszedłem
w sprawie blachy, a o tych sprawach pogadajcie sobie na górze". "
O, ksiądz cwany jest, to dobrze, nie będziemy poruszać tego tematu"
.
Po tej interwencji - telefon z Katowic. Ksiądz zamówił
16 ton blachy i w ciągu tygodnia cały transport znalazł się przed
kościołem.
Owieczki do strzyżenia
- Wtedy Kościół kojarzył się z poczuciem wolności, ludzie się
tu garnęli - mówi aniński Proboszcz. - Teraz jest inaczej. Ludzie
chcą odprawiać Drogę Krzyżową nie tyle viam dolorosam, ile viam dolarosam.
Dzisiaj świątynią dla ludzi jest budynek bankowy, zresztą wystrojem
coraz bardziej przypominający świątynię.
A ks. prałat Wiesław Kalisiak, jak twierdzi, za bardzo
o możnych tego świata nie zabiega. Być może zaowocowałyby to jakimś
groszem dla kościoła. Tyle tylko, że za taki dar zawsze trzeba zapłacić.
Czasem, jak ktoś ma możliwość i chęć coś ofiarować, to ksiądz chętnie
przyjmie. Jednak dzisiaj bardziej opłaca się założyć fundację, bo
samemu też się z tego korzysta. Proponowano też księdzu zorganizowanie
koncertu w kościele, powiesiłoby się logo firmy sponsorującej. Proboszcz
na to: "Logo u nas to jest Pan Jezus i nikt poza Nim". "To my będziemy
szukać gdzie indziej" - pomysłodawcy na to.
Parafia liczy około 15 tys. wiernych. Nie wszyscy są
aktywnie zaangażowani w jej życie. Jest jednak grupa ludzi, której
sprawy kościoła bardzo leżą na sercu. Ks. Kalisiak wyznaje zasadę,
że jeśli tylko nie będzie się ludzi traktować jak owieczek do strzyżenia,
to będą się interesować. Jak ludzie czują się współgospodarzami,
to dadzą z siebie wiele, bo to będzie ich sprawa.
Oprócz Anina parafia obejmuje tereny Wawra i Sadula.
Ta druga część szybko się rozbudowuje. Od kilku lat trwają prace
przy budowie nowego kościoła. Proboszczem będzie obecny wikariusz
aniński, ks. Dariusz Cempura. Patronem świątyni będzie św. Benedykt,
sprawujący pieczę także nad Europą. W planach na najbliższe miesiące
jest doprowadzenie budowy do stanu surowego. Ksiądz Biskup jest bardzo
życzliwy tej sprawie, być może uzna, że prace postąpiły na tyle,
by erygowanie parafii było możliwe w dniu wspomnienia św. Benedykta,
11 lipca.
Pomóż w rozwoju naszego portalu