Wysiłki ludzi pracy i polityków lat 80. nie przynosiły natychmiastowego
spokoju, choć nie można powiedzieć, by wielu wymiernych efektów nie
osiągnięto. W latach faktycznej transformacji politycznej i ekonomicznej
zmieniły się kilka razy gabinety rządu. Upadło wiele zakładów pracy,
które sprywatyzowano i oddano po żenująco niskich cenach w ręce obcego
kapitału i w dużej mierze przy różnych kumoterskich układach. Zmieniła
się gwałtownie gospodarka wiejska, która od lat traktowana była jako
największe zło - choć niedawno uratowała naród od klęski głodu. Nie
lepiej też wyglądały układy państwa z Kościołem. Wiele napięć powstało
z okazji wstępnego porozumienia w sprawie ratyfikacji układów konkordatowych,
przyjętych w kończącej się kadencji premier Hanny Suchockiej. Bez
oporu natomiast udało się przeprowadzić dość kontrowersyjny podział
administracyjny nowych diecezji i metropolii.
Powyższe kosmetyczne i najczęściej personalne zmiany na
scenie politycznej były zabiegami, które stanowiły zaledwie skąpy
wycinek problemów. Największe kłopoty dopiero budziły się do życia
na gruzach systemu komunistycznego, drzemiącego w tysiącach jego
zwolenników i sympatyków, oczekujących na takie układy, w których
mogliby tworzyć wygodne dla siebie warunki. Pojawiło się wówczas
wielu "charyzmatycznych" doradców i reformatorów, którzy dawali tysiące
rad na uzdrowienie systemu i struktur ekonomicznych. Nie brakło również
reformatorów Kościoła, z zasady krytycznie nastawionych do dotychczasowego
modelu jego działalności, znajdujących uznanie społeczne lub zdecydowany
sprzeciw. Jeden spośród nich widział polski Kościół jakby na żałobnej
stypie i ostatnim z tej okazji festynie, gdyż jego hermetyczne zasady
nie wróżyły mu żadnej przyszłości. Serię ataków powzięto w związku
z tzw. upolitycznieniem ambony i zaangażowaniem Kościoła na rzecz
obrony wartości patriotycznych. Członkowie zespołu Gazety Wyborczej
przypuścili niesłychany atak z powodu angażowania się duchowieństwa
w sprawy wyborów, oceny kandydatów do parlamentu, powtarzającej się
wielokrotnie problematyki aborcji itp. Odmówiono "obywatelstwa" tym
wszystkim duchownym, którzy z odwagą dotykali kwestii patriotycznych
i społecznych. Wiele krytycznych i moralizatorskich uwag wyszło spod
pióra Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, Romana Graczyka, Jarosława
Gowina, Adama Michnika i innych. Szczególnie agresywnie wypowiada
się - do tej pory zresztą - o sprawach Kościoła absolwent filozofii
Uniwersytetu Jagiellońskiego Jarosław Gowin, który w swojej krytyce
Kościoła nie zostawia na nim suchej nitki. Gani jego duszpasterzowanie,
krytykuje prawicowych przywódców i defensywną postawę większości
mediów katolickich. W generalnej ocenie przypisuje Kościołowi jego
upolitycznienie i teokratyczne zamierzenia, które gdyby zostały w
pełni zrealizowane, usztywniłyby swobodne życie narodu i zepchnęły
go do roli niewolników. Wystarczy zacytować kilka zdań autora proponowanych
reform: "Gdy więc pytamy, czy Kościół ma prawo uczestniczyć w politycznej
walce o władzę, mamy na myśli nie legalność takiego działania czy
jego zgodność z zasadami państwa prawa, ale zgodność z misją ewangelizacyjną,
jaka przyświeca instytucji kościelnej. Nie podlega dyskusji, że nie
do pogodzenia z ową misją jest bezpośrednie sprawowanie władzy przez
osoby duchowne... Kościół, który decyduje się uczestniczyć w walce
o władzę, sam siebie sprowadza do roli strony w grze politycznej.
Traci pozycję autorytetu...".
Nie miejsce tutaj rozwodzić się nad słusznością i kontrowersyjnymi
opiniami młodego reformatora pracującego na usługach lub dzięki Fundacji
Batorego, co w zasadzie zdaje się mówić samo za siebie. Pomijając
jednak liberalne zapędy jego i innych autorów, trzeba zauważyć, że
można w nich znaleźć sporo interesujących problemów lub koniecznych
poszukiwań dla właściwej działalności Kościoła. Godne zainteresowania
są też poszukiwania umiarkowanych myślicieli co do samookreślenia
pozycji wiernych w Kościele, ponieważ zdają się wytyczać nowy, niejasny
w pełni model jego funkcjonowania w Polsce. Opinie piszących są nieraz
skrajne i kłopotliwe, by przytoczyć popularną interpretację eksperta
soborowego, prof. Stefana Swieżawskiego, który pisał m.in.: "Do dziś
myśli się, że Kościół to duchowieństwo, a już 30 lat temu podczas
Soboru powiedziano, że Kościół to wszyscy wierni".
Kwestie powyższe wydają się, jak na razie, niegroźne, niemniej
skoro stały się przedmiotem dyskusji, budzą niepokój i nie można
ich pominąć milczeniem. Świadomy tych spraw jest Jan Paweł II, szczególnie
po upadku komunizmu, po którym nastąpiła ideologiczna pustka, której
ani Kościół, ani też politycy nie potrafią zapełnić, posługując się
dotychczasowymi argumentami. Nauka Kościoła stanęła bezsprzecznie
przed niezwykłym wyzwaniem, rzucanym przez wroga groźniejszego niż
komunizm i poniekąd drzemiącego od dawna w postaci liberalizmu etycznego,
równie szkodliwego jak marksizm lub ateizm.
Do tych problemów nawiązuje niewątpliwie polski Kościół,
widząc nieuchronny problem swego trwania wśród nowych założeń politycznych,
kulturowych i historycznych. Z konieczności podejmuje on zadania,
które wytyczają mu kierunki niepewnej dla tożsamości narodowej europeizacji
oraz niebezpieczny ze swej istoty liberalizm z masonerią włącznie.
Abp Józef Michalik w jednym ze swych wywiadów nie ukrywał konieczności
współpracy z zaistniałą rzeczywistością płynącą z Zachodu, przepełnioną
liberalnym i zlaicyzowanym światopoglądem oraz wojującą masonerią,
a z drugiej strony - skrajnym integryzmem, niebezpiecznym manipulowaniem
symbolami chrześcijaństwa, które chwały Kościołowi nie przynosi itp.
Wypowiedzi abp. Michalika, mimo bardzo wyważonego optymizmu, spotkały
się z surową krytyką Gazety Wyborczej. Bliżej nieznani dotąd autorzy
wytknęli mu nie tylko zachowawczą postawę w dotychczasowej pracy
Kościoła, lecz nadto defensywne reakcje na laicyzm, dawnego spadkobiercę
totalitaryzmu, o którym mówił wiceprzewodniczący Episkopatu, że zachowuje
się niczym "syn bijący własną matkę" i chcący ją również na zawsze
pogrzebać.
Nie zamierzam podejmować oceny tych poglądów i ludzi, którzy
wypowiadali wrogie opinie przeciw wierzącym i pracy Kościoła. Wiadomo
o niektórych, że są to ludzie młodzi, bardzo buńczucznie nastawieni
do wszelkich autorytetów, wychowankowie dawnych fakultetów filozoficznych
i religioznawczych, którzy z ławy akademickiej przenieśli swój oportunizm
do zalegalizowanej opozycji. Jak dotąd, nikt nie podjął z nimi konstruktywnej
dyskusji.
Wspominając powyższe niepokoje i zagrożenia, trzeba przyznać,
że w licznych wypowiedziach patriotycznie nastawionych biskupów i
duchowieństwa niższego przebija nie tylko niepokój o najbliższą przyszłość,
ale i o brak właściwego przeciwdziałania. Wskazywał już na to Prymas
Glemp w znakomitym kazaniu ku czci św. Stanisława na Skałce w Krakowie
w 1994 r., mówiąc o braku zaangażowania społecznego w pracy Kościoła
i poparcia dla chrześcijańskich wartości, które zamiast obrony, zyskują
nierzadko ironię nawet u samych wiernych, którzy bez żadnego sita
chętnie podejmują najnowsze hasła liberalno-socjalistycznego nihilizmu.
W tym duchu wielokrotnie wypowiada się odważny historyk
i dziennikarz Jerzy Robert Nowak, pytając "czy Kościół musi być bezbronny?",
a więc jakim prawem określona grupa z kręgu Tygodnika Powszechnego
i Gazety Wyborczej ma wyłączny patent na to, by reformować Kościół
i zabierać głos w sprawach społecznych, politycznych i patriotycznych,
narzucając narodowi relatywizm etyczny, lansowany przez tygodnik
Wprost i wiele jemu podobnych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
