Istnieje w życiu polskiego państwa schyłku lat 90. pewna dziwna
choroba, której objawy nasiliły się w ostatnich tygodniach przy okazji
sprawy min. Jerzego Kropiwnickiego, odsuniętego od prac rządu, a
także oryginalnych - by nie rzec gorszących - form dyskusji w ramach
koalicji rządzącej na temat polityki podatkowej.
Chorobą tą jest nieustanna agresja wobec oponentów, nieuznawanie
krytyki oraz upokarzanie wszystkich, którzy prezentują odmienne zdanie
- taki jest styl uprawiania władzy przez wicepremiera polskiego rządu
i ministra finansów w jednej osobie. Ten styl niepokojąco spycha
nas w kierunku, który nie ma wiele wspólnego ani z normami europejskimi,
na które tak chętnie powołuje się partia, której przewodniczy min.
Balcerowicz, ani z cywilizacją zachodnią, ani - tym bardziej - z
wizją polityki uprawianej według zasad etyki chrześcijańskiej, jaką
zadeklarowała przystępująca do tworzenia rządu z Unią Wolności zwycięska
AWS. Ale przecież rzecz nie sprowadza się jedynie do stylu zachowań.
Nawet człowiekowi średnio zorientowanemu w filozofii sprawowania
władzy ekonomicznej i finansowej narzuca się skojarzenie z dyktaturą.
Wszyscy bowiem widzimy, jak żyje się dziś Polakom. Jak niepewna jest
koniunktura gospodarcza, jak dominującym nastrojem w polskich rodzinach
jest lęk o przyszłość.
Jedyny oponent min. Balcerowicza w rządzie - min. Kropiwnicki
został "urlopowany", a więc faktycznie odsunięty za to, że wykonywał
swoje obowiązki; kierowane przez niego Rządowe Centrum Studiów Strategicznych
istnieje właśnie po to, żeby ostrzegać: temu służą badania koniunktury
gospodarczej, analiza bieżącej sytuacji, konstruowanie prognoz. Po
to powołano RCSS. Prognoza, którą Centrum przedstawiło ostatnio,
zgodnie z którą produkt krajowy brutto wyniesie w tym roku 3,5%,
inflacja 9%, deficyt płatności obrotów bieżących w stosunku do produktu
krajowego brutto wzrośnie do 7,5%, eksport obniży się o 8%, stopa
bezrobocia wyniesie 12,5%, była odmienna od lansowanej przez Ministerstwo
Finansów.
Natychmiast po tej informacji kręgi opiniotwórcze UW pod
dowództwem min. Balcerowicza przystąpiły do ataku na szefa Centrum,
twierdząc, że ta czarna prognoza spowodowała nagłe zachwianie gospodarki.
Czy można uwierzyć w podobną bzdurę?
To rzekomo z powodu pesymizmu - może złego nastroju? - Jerzego
Kropiwnickiego zagraniczni inwestorzy nagle zaczęli wyprzedawać złotówki,
a kurs dolara przekroczył 4,23 zł. W normalnych warunkach, w normalnym
państwie osobie, która sygnalizuje zagrożenie, dziękowano by. Oficjalnie
lub nieoficjalnie konsultowano by z nią bieżące i strategiczne decyzje
finansowe. W Polsce taką osobę usuwa się z rządu. Pikanterii całej
sprawie dodaje fakt, że najpotężniejsze media, które mogłyby teoretycznie
mieć jakiś wpływ na decyzję inwestorów zagranicznych, sekundują min.
Balcerowiczowi, podzielają jego optymizm. Ale to nie one kształtują
opinie rzeczywiście poważnych podmiotów finansowych zachodniej Europy.
Podmioty te bowiem mają swoje wyspecjalizowane firmy i agendy, zajmujące
się badaniem koniunktury gospodarczej w Polsce, takie jak Merril
Lynch, Morgan Dean Witter, ING Barins, Citibank. O ich działalności
nigdy się nie mówi, niewiele osób o ich istnieniu wie. Wymienia je
m.in. w nr. 45. Naszej Polski specjalistka od tematyki gospodarczej,
Wiesława Mazur. "Wyniki badań tych firm i agend nie od dziś potwierdzają,
że stan kondycji gospodarki na koniec roku, według Balcerowicza,
nie sprawdził się - informuje W. Mazur. - Inflacja i bezrobocie będą
większe, eksport mniejszy". Szczególnie dramatyczny, a wręcz groźny,
jest deficyt w handlu zagranicznym. "Sprowadzamy z zagranicy o wiele
więcej towarów, niż ich za granicą sprzedajemy - pisze W. Mazur -
ponieważ nie są w stanie konkurować z innymi na rynkach. Chociaż
mijają lata, nic się nie zmienia. Nawet w podrzędnych sklepach za
granicą polskich produktów nie ma. Dla większości krajowych firm
rynki zagraniczne stanowią dziś peryferie działalności. Jest to prawdziwy
gospodarczy dramat Polski, świadczący o tym, że podążamy w złym kierunku.
Import coraz bardziej przewyższa eksport. Saldo bilansu handlowego
przekroczyło już 7%, nasza gospodarka znalazła się pod czerwoną linią.
Gdyby RCSS o tym nie alarmowało - co czyni od dawna - nikomu nie
byłoby potrzebne".
Na tym tle agresywne zachowania ministra finansów w stosunku
do krytyków jawią się groteskowo. Tak można by rzec, gdyby chodziło
jedynie o gabinetowe czy akademickie spory. Chodzi o życie, o życie
ludzi w Polsce. To nie groteska - to prawdziwy dramat. Pogłębia go
schizofreniczność całego układu rządowego: oto jak pionki na szachownicy
przesuwa się ministrów nie pasujących do wizji sukcesu pewnej teorii
rozwoju gospodarki, podczas gdy na autorze tej teorii ciążą jeszcze
inne, całkiem niebłahe, nigdy nie odparte w sposób przekonywający
zarzuty. Dotyczą one pewnych niejasnych, a szkodliwych z punktu widzenia
interesów Polski telefonów do Brukselii w sprawie funduszy PHARE,
a ostatnio krytyki programu restrukturyzacji polskiego górnictwa
w czasie wizyty w Stanach Zjednoczonych.
Są jeszcze inne zarzuty. Sformułowało je Polskie Centrum
Badań Ekonomiczno-Społecznych, któremu przewodniczy Janusz Szewczak,
a poparli członkowie Poselskiego Zespołu na Rzecz Polskiej Racji
Stanu (w jego skład wchodzą posłowie - AWS, ROP, Naszego Koła, KPN-Ojczyzna,
PSL). Oto te zarzuty: wprowadzenie zerowych stawek celnych na alkohol
w grudniu 1997 r. - straty według szacunków wynoszą 20 mln zł; przedwczesne
ograniczenie handlu z Rosją na początku 1998 r. - straty 2 mld USD;
źle zaplanowana wysokość składki na ubezpieczenie zdrowotne (na poziomie
7,5%) - deficyt w kasach chorych wyniósł 1,5 mld zł; błędne założenie
ściągalności składki ZUS w budżecie na 1999 r. (na poziomie 98,3%,
który określono jako "absurdalny") - straty wynoszą 4 mld zł. Szef
Polskiego Centrum Badań Ekonomiczno-Społecznych ocenia kondycję polskiej
gospodarki jeszcze gorzej niż min. Kropiwnicki.
Widać wyraźnie, że w wizji polityki finansowej, jaką prezentuje
L. Balcerowicz, chce się sprowadzić państwo polskie do sprawnie działającej
maszynki, która wyciskać będzie z siebie, na dane, wymyślone za biurkiem
hasło, pożądane wskaźniki. Gdy maszyneria zacina się i odmawia posłuszeństwa,
a ludzie przytomnie apelują o zmianę programu, usiłuje się ich zmusić
siłą do posłuszeństwa, strasząc, grożąc, szantażując.
To coś kuriozalnego, żeby bynajmniej nie pierwsza osoba
w państwie - przewodniczący niewielkiej partii - nieustannie ganiła
i karciła jak uczniaka współpartnera koalicyjnego (np. w trakcie
ostatniej dyskusji nad podatkami). A ów współpartner godzi się na
to potulnie i ustępuje przy każdej próbie szantażu: ostatnio wicepremier
skutecznie szantażował groźbą odejścia z rządu.
Ale czyż to wszystko nie stanowi logicznej całości ze sztuką
uników podniesioną do rangi sztuki uprawiania polityki państwowej,
którą prezentuje sam szef rządu? Jego gest odprawienia min. Kropiwnickiego
z powodu "czarnowidztwa" na urlop czy nieobecność na sali sejmowej
w czasie głosowania nad ustawą dekomunizacyjną pod pretekstem otwarcia
rzeźni na Białostocczyźnie - czyż nie stanowią kolejnych dowodów
na groteskowość ról politycznych w polskim państwie? A nawet na niesuwerenność
tego państwa?
Dziwna, zaiste, choroba sprawowania władzy pod dyktatem
utopijnych teorii, pod pręgierzem gróźb i szyderstw kogoś, kogo trafnie
porównał tygodnik Głos do wszechwładnego guru sekty, przed którym
drżą wyznawcy, stanowi dla Polaków kolejne doświadczenie politycznego
absurdu. Czy godzi się w nim brać udział?
Czy nie należy przeciwstawić się temu absurdowi - przez
wysiłek woli politycznej, jasnej wizji gospodarki, odwagi i konsekwencji?
Próbę takiego wysiłku podjął już ZChN. Zażądał ustąpienia wicepremiera.
Pomóż w rozwoju naszego portalu