Kto komu?
Uwielbiany przez wszystkich - no może oprócz posła Pęka z PSL - minister Emil Wąsacz zakończył prywatyzację 1000-lecia. Sprzedał francusko-polskiemu konsorcjum największą spółkę nad Wisłą - Telekomunikację Polską SA. Wynegocjował zawrotną cenę przy pewnych warunkach, oczywiście. Najważniejszy z nich to ten dotyczący utrzymania monopolu na polskim rynku. Jak nietrudno się domyśleć, będzie to skutkowało tym, że monopolista będzie dyktował ceny za usługi. Za to słono, jak przewidują analitycy, będzie płacił użytkownik. Płacił, czyli zwracał nabywcy poniesione koszty. Pozostaje pytanie: Czy oni dali nam, czy my dajemy im?
Wolą romanse
Nasi parlamentarzyści zdecydowali, że nie będzie komisji śledczej w sprawie majątku byłej PZPR i działań prezydenta Kwaśniewskiego jako szefa Komitetu ds. Młodzieży i Kultury Fizycznej w latach 1988-1990. (Rzeczpospolita, 26 lipca). Posłowie dali dowód, że nie interesują ich kryminały. Na wakacje wolą coś lżejszego, na przykład jakiś romansik, przy którym choć łezkę można uronić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nadprzyrodzone możliwości
Reklama
W Inowrocławiu towarzysze postkomuniści postanowili posłużyć społeczeństwu. Zorganizowali zbiórkę pieniędzy na samochód dla policji, no bo oni troszczą się o bezpieczeństwo obywateli. Jak postanowili, tak zrobili. Uformowali komitet... społeczny - ma się rozumieć - i zaczęli zbierać. Zbierali, zbierali i triumfalnie ogłosili, że zebrali 13 tys. zł, które ulokowali na koncie bankowym, żeby pieniążki " nie leniuchowały, ale pracowały". Według wszelkich znanych dotychczas teorii ekonomicznych, pieniądze złożone na oprocentowanym koncie bankowym powinny systematycznie przyrastać. Niestety, w przypadku postkomunistów dzieje się inaczej. Według teorii z Inowrocławia, pieniądze topniały na tyle, że po pół roku zostało ich 1,2 tys. zł (Gazeta Wyborcza, 27 lipca). Wyjaśnienia należy szukać w nadprzyrodzonych możliwościach czerwonej braci. Czego się nie dotkną, to staje się cud.
Wyrachowana wrażliwość
Wzruszająca jest troska Zakładu Ubezpieczeń Społecznych o pracodawców. Zakład tak się przejął biznesmenami stojącymi w kolejkach przed urzędniczymi okienkami, że postanowił z tym skończyć. Wkrótce nie będzie kolejek, nie będzie wezwań do wyjaśniania błędów w deklaracjach, bo całą pracę wykona komputer wyposażony w prosty program. Na tym pomyślne wieści z ZUS, niestety, się kończą, a z nimi wrażliwość urzędników. Dalej wchodzi w grę bolesny problem kasy. Pracodawcy sami będą musieli ową maszynę kupić. Najlepiej zresztą od wskazanego przez zakład producenta. Jak to się nazywa?
Z widokiem na Giewont
"Marketingowe apogeum" - tak dziennikarz Tygodnika Podhalańskiego określił grasujące po dworcu PKP kohorty naganiaczy oferujących " tanie pokoiki z widokiem na Giewont". Nie byłoby w tym nic nagannego, obrotność jest wszak cnotą kapitalizmu, gdyby nie fakt, że naganiacze są z tzw. "szarej strefy", czyli nielegalnej. Swój zawód uprawiają w biały dzień, w miejscu publicznym, bez lęku przed wymiarem sprawiedliwości. Dopóki takie zjawiska będą miały w Polsce miejsce, niech nikt nie marzy o bezpiecznej Polsce. Brak poszanowania prawa bierze się z małych rzeczy.
(pr)