Jubileuszowy Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni miał
w tym roku charakter wybitnie telewizyjny. Większość z 28 filmów
konkursowych została bowiem zrealizowana za pieniądze Telewizji Polskiej
oraz prywatnych stacji - francuskiej Canal+ i amerykańskiej HBO.
Oglądaliśmy głównie średniometrażowe telewizyjne obrazy, będące utworami
debiutanckimi, eksperymentalnymi i częściami cykli tematycznych.
Dużych, pełnometrażowych produkcji było w tym roku niezbyt wiele.
Przeważały utwory rozrywkowe - komedie sensacyjne i obyczajowe, które
można uznać za imitacje produkcji amerykańskiej, dominującej obecnie
na naszych ekranach. Jury pod przewodnictwem Juliusza Machulskiego
dokonało zaskakującego podziału nagród. Słusznie pomijając większość
niezbyt udanej całorocznej produkcji, grono jurorów przyznało główną
nagrodę Złotych Lwów filmowi Życie jako śmiertelna choroba przenoszona
drogą płciową Krzysztofa Zanussiego. Utwór ten jest już na ekranach
kin, wywołując sprzeczne opinie. Dodatkowo nagrodę za główną rolę
męską wręczono Zbigniewowi Zapasiewiczowi za kreację w obrazie Zanussiego.
Nasz znany reżyser okazał się więc zwycięzcą Festiwalu. Czy słusznie?
Można nad tym werdyktem dyskutować, bowiem Życie jako śmiertelna
choroba... wielu widzom i recenzentom wydaje się dziełem wtórnym
i mało oryginalnym. Autor podjął tu temat pogodzenia się człowieka
ze zbliżającą się śmiercią, powtarzając, jak się wydaje, argumenty
w tej sprawie, które obecne są w naszej kulturze i cywilizacji od
początków chrześcijaństwa. Zanussi nawiązuje do swych wcześniejszych
utworów - debiutanckiej Śmierci prowincjała i Spirali, nie wnosząc
do tematu wiele nowego. Być może jury chciało takim werdyktem podkreślić,
że na Festiwalu zabrakło filmów poważnych, których twórcy podejmowaliby
tematy egzystencjalne.
Jak w takim razie rozumieć pominięcie przez jury filmu
Prymas Teresy Kotlarczyk? Był on przecież jednym z niewielu poważnych
i dramatycznych utworów konkursowych, w których autorzy podjęli na
dodatek problemy związane z rozliczeniem epoki stalinizmu - w tym
przypadku problem uwięzienia Prymasa Stefana Kardynała Wyszyńskiego.
Do filmu Teresy Kotlarczyk zgłaszać można rozmaite pretensje z powodu
sposobu ujęcia tematu, jednakże nie sposób odmówić mu rzetelności
artystycznej i tematycznej. Nagroda Prezesa TVP dla Andrzeja Seweryna
i wyróżnienie Mai Ostaszewskiej za drugoplanową rolę s. Leonii wyglądają
w tym kontekście jak pocieszenie po przegranym konkursie. Myślę,
że przegrana Prymasa była konsekwencją niechęci, jaka panowała na
Festiwalu wokół tego obrazu. Podczas rozmów kuluarowych wyczuwało
się dezaprobatę dla faktu, że utwór o uwięzieniu Księdza Prymasa
w ogóle powstał. Niechęć ta wynika zapewne ze sprzeciwu środowisk
laickich i lewicowych wobec prób przypominania i rozliczania terroru
stalinowskiego oraz, co jeszcze ważniejsze, z ukrywanej często krytycznej
postawy (łagodnie mówiąc) do Prymasa Wyszyńskiego. Wszystko to spowodowało,
iż jury nie mogło bezstronnie ocenić filmu Teresy Kotlarczyk. Środowisko
filmowe jeszcze raz dowiodło, ile warte są zapewnienia, że większa
jego część przejawiała w czasach Polski Ludowej poglądy niezależne
i antykomunistyczne...
Festiwal w Gdyni był spotkaniem nieudanym ze względu
na słaby poziom zaprezentowanych tam filmów i nieadekwatny do wagi
filmów werdykt jury.
Pomóż w rozwoju naszego portalu