Nad głową szare niebo, pod nogami mokry asfalt. Samochody,
hamując przed przejściem dla pieszych, ślizgały się na jesiennych
liściach. Przechodnie odskakiwali w ostatniej chwili, by nie wylądować
na masce jakiegoś pojazdu. Kierowcy na szczęście jechali ostrożnie.
Z powodu natłoku pojazdów przejście na drugą stronę ulicy stało się
nie lada wyczynem, zwłaszcza dla nóg na emeryturze. Ludzie stojący
na przystanku stłoczyli się pod wiatą, żeby schronić się przed padającą
mżawką i przyglądali się z nudów ciągnącym powoli pojazdom.
Po przeciwnej stronie Rynku, tuż za miejskim szaletem,
podwoje otworzył nowy lokal. Na wolnym skrawku ziemi, gdzie kiedyś
stała narożna kamienica, którą ze względu na zagrożenie zawaleniem
trzeba było rozebrać, stanął wielki namiot oblepiony ze wszystkich
stron reklamami piwa. Powieszony na ślepej ścianie napis głosił: "
Piwo, napoje". Widniejące pod spodem słowo "alkoholowe" zaklejone
było tak, aby nikt nie mógł się przyczepić i jednocześnie każdy wiedział,
o co chodzi.
Parę kroków dalej kolorową reklamą wabiła klientów hurtownia
zabawek pod wpadającą w ucho nazwą: "Świat dziecka". W wąskiej uliczce
między barem a hurtownią bawiła się grupka dzieci, nie zważając zupełnie
na padający drobny deszcz.
- Co te dzieci tam robią? - dziwiła się otyła kobieta
z torbą pełną zakupów. - Czy one nie mają się gdzie bawić? Przecież
się przeziębią.
- Nie tryka pani motywu - odparł bez wahania chłopak
w dżinsach, zdejmując z uszu słuchawkę walkmana.
Kobieta spojrzała w stronę chłopaka:
- Że niby co mam robić z tym motywem? I w ogóle, o co
panu chodzi?
- Znaczy się, nic pani nie łapie, no niech mnie wąglik
zeżre, nic pani nie rozumie - wyjaśniał chłopak.
- No, rzeczywiście nic nie rozumiem, ale z tego, co pan
mówi - odparła kobieta. - Gdzie się pan tego nauczył?
- To pani jest nie na czasie. Jak pani nie trybi, to
już nie moje zmartwienie. Tylko niech pani nie ściemnia, że nie
można mnie zrozumieć - oburzył się chłopak. - Potrafię nawijać tak
jasno, że aż bije po oczach.
- Raczej po uszach - odparła kobieta.
- O, widzi pani, niech pani teraz popatrzy na te dzieci
- chłopak przerwał nagle przekomarzanie z sąsiadką z przystanku.
- Co one robią? - pytała kobieta. - Dlaczego podchodzą
do tych ludzi?
- One po prostu żebrzą, proszę pani - odparł chłopak.
- Ich starzy właśnie leczą kaca po nocnej libacji, a dzieci muszą
uzbierać parę groszy na bułkę i piwo, które na kaca jest najlepsze.
Ja to pani mówię. Na szczęście starzy nie mają daleko do baru.
Wtem z jednej z kamienic wyszedł cieć i zaczął zamiatać
chodnik na uliczce między barem a hurtownią.
- O, jaki porządny dozorca - zauważyła kobieta. - Zamiata
chodnik na ulicy. Dzisiaj mało kto to robi, dlatego tyle śmieci leży
pod nogami.
- Ja go znam - wtrącił chłopak. - On nigdy nie zamiata.
Dopiero kiedy zauważy te dzieci, to wychodzi niby to pozamiatać,
a tak naprawdę po to, aby je przegonić. Straszy je policją.
Cieć zatrzymał się przy dzieciach, właśnie kiedy udało
im się uprosić od ludzi wychodzących z hurtowni parę złotych. Gadanie
widać było mało skuteczne, więc dozorca wyciągnął z kieszeni swego
fartucha telefon komórkowy i zaczął nim wymachiwać przed oczami dzieci.
Ten argument zrobił na dzieciach odpowiednie wrażenie i w mgnieniu
oka pochowały się w okolicznych bramach.
- A nie mówiłem, że postraszy glinami? - chłopak wyglądał
na zadowolonego z siebie. - Wystarczyło tylko pomachać komórą.
Cieć schował telefon do kieszeni, wsparł rękę na miotle,
rozejrzał się wokół niczym po swoim królestwie i zaciągnął głęboko
papierosem. Po chwili z baru pod plandeką wyszło dwóch mężczyzn w
garniturach, z których wystawały osadzone na grubych karkach i ostrzyżone
na jeża głowy w kształcie strusiego jaja. Cieć zdjął czapkę i ukłonił
się nisko przechodniom, jakby byli jego starymi znajomymi. Ci minęli
go z ledwie zauważalnym skinieniem głowy i wsiedli do srebrnego BMW,
którego zaparkowali nieopodal miejskiego szaletu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu