Jerzy Walczak: - W jakich okolicznościach trafił Ksiądz Biskup do obozu koncentracyjnego w Dachau?
Bp Ignacy Jeż: - Ta wielka tragedia spotkała mnie w pierwszych latach stanu kapłańskiego. Święcenia kapłańskie otrzymałem w 1937 r. Byłem wikarym w parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Hajdukach Wielkich pod Katowicami. Gestapo aresztowało mnie w poniedziałek 17 sierpnia 1942 r., w uroczystość św. Jacka, i umieściło w katowickim więzieniu.
Była połowa września, gdy przetransportowano nas do Wrocławia. Kilka dni pobytu w piwnicach „Polizeipräsidium”, gdzie było okropnie: prycze, dużo robactwa - pchły i wszy, brak podstawowych warunków higienicznych. Potem dalszy transport przez Chemnitz, Drezno do Norymbergi. Z pociągu prowadzono nas skutych kajdankami. W Norymberdze zbombardowane zostało więzienie, wobec czego umieszczono nas w sali gimnastycznej, przerobionej na prowizoryczne więzienie. Stąd dalszy transport do obozu koncentracyjnego w Dachau. Dzień przybycia do obozu pamiętam do dziś, był to 7 października - święto Matki Bożej Różańcowej.
- Jakie były pierwsze dni pobytu w tym obozie zagłady?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- Zaraz przy wejściu było dużo krzyku, bito nas i kopano. To było normalne zachowanie obozowych esesmanów. Spisano nasze personalia. Jeden z esesmanów wygłosił przemówienie. Na dachu kuchni było napisane, że obowiązuje zachowanie czystości, solidności, pracowitości. A droga do wolności jest możliwa, ale tylko przez komin krematorium. Tak nas „przywitano”, abyśmy byli świadomi tego, co nas czeka. Trzy tygodnie trwała „edukacja wstępna” - wpajano nam zasady porządku obozowego. Trzeba było dobrze się nauczyć szarży esesmanów, aby się nie pomylić przy powitaniu i składaniu meldunków. Za każde mylne określenie stopnia wojskowego bito nas straszliwie. Tu też otrzymałem numer obozowy 37 196, wypisany na białej taśmie, i czerwony trójkąt z literą „P” - na określenie więźnia politycznego Polaka.
W listopadzie 1942 r. przydzielono mnie do pierwszego komanda pracy na gospodarstwie „Liebhof”. Było to trudne komando. Każdy dzień rozpoczynał się marszem na plac apelowy. Po apelu - wymarsz do pracy w polu, polegającej jesienią na zbieraniu ziemiopłodów, zwożeniu ich oraz na porządkowaniu samego pola. Wszystko musieliśmy wykonywać sami, bez użycia koni czy maszyn. Szczególnie dotkliwa była praca w dni deszczowe i słotne, wykonywana w błocie pod okiem kapo.
Był to okres straszliwego głodu. Obozową dzienną rację żywnościową stanowiła 1/5 chleba, jeśli była zupa, albo 1/4 z odrobiną margaryny lub jakimś kawałkiem kiełbasy.
Obóz w Dachau dotknęła plaga tyfusu zarówno plamistego, jak i brzusznego. Brzuszny był do przeżycia, trwał trzy tygodnie, a gorączka podnosiła się tylko w nocy. O wiele gorszy był tyfus plamisty. Trwał wprawdzie krócej, bo tylko dziewięć dni, ale wysoka gorączka utrzymywała się bez przerwy, dzień i noc. Zazwyczaj serce nie wytrzymywało i chory więzień umierał. Ja też byłem bliski śmierci. Przeszedłem i jeden, i drugi tyfus. Byłem strasznie wycieńczony. Pamiętam, że kiedy posadzono mnie na wagę, ważyłem zaledwie 39 kg. Tylko Bożej Opatrzności zawdzięczam darowane życie.
- Ilu polskich księży więziono w Dachau?
- Polscy księża stanowili najliczniejszą grupę więzionych duchownych. Ogółem więziono ponad 2 700 duchownych (niektóre źródła podają 3 tys. - przyp. red.), w tym blisko 1800 polskich księży. Z obozu wyszło ponad 800. Trudno mi podać dokładną liczbę. Reszta tam zginęła. W mojej pamięci pozostało na zawsze spotkanie bp. Michała Kozala, ubranego w obozowy pasiak. Poznałem go jako „Zugang”, bezpośrednio po przyjściu na blok. Wywarł na mnie ogromne wrażenie swoją powagą i prawie majestatem, jaki bił z jego postaci mimo warunków, w jakich się znajdowaliśmy. Wyróżniał się spokojem, zrównoważeniem i pogodą ducha. Takie świadectwo wiary bardzo podnosiło na duchu takiego młodego kapłana jak ja i utwierdzało w trwaniu na drodze, którą wybrał dla mnie Bóg. Śmierć bp. Kozala nastąpiła w styczniu 1943 r., gdy przyszedł tyfus brzuszny. Dostał zapalenia ucha środkowego, na skutek gorączki tyfusowej przeniesiono go na rewir. Tam zginął chyba po śmiercionośnym zastrzyku.
W obozie zawarłem niezwykłą znajomość z grupą księży szensztackich, z o. Józefem Kentenichem na czele. Udało nam się bowiem potajemnie zorganizować rekolekcje na pierwszej izbie naszego polskiego bloku. Głosił je właśnie zaproszony o. Kentenich. Nauki wpływały kojąco na umęczonych obozową tragedią słuchaczy i dodawały sił do odważnego przyjęcia dalszych zrządzeń Opatrzności Bożej.
Reklama
- Jest Ksiądz Biskup żyjącym świadkiem tego działania Bożej Opatrzności i zaufania Jej do końca...
- Tak, we wszystkim jest działanie Bożej Opatrzności. Nie wiedzieliśmy, jaki będzie nasz koniec. Docierały do nas rozmaite wiadomości, że podobne obozy likwidowano, paląc je razem z więźniami. Zapanował strach o to, co się z nami stanie w tych ostatnich dniach. I wtedy właśnie księża z diecezji włocławskiej rzucili myśl złożenia ślubów św. Józefowi, że jak wyjdziemy cało i zdrowo, to co pięć lat będziemy przyjeżdżać z uroczystą pielgrzymką do Kalisza, aby przed wizerunkiem tego Opiekuna Kościoła świętego dziękować Panu Bogu za to, że nas ocalił i pozwolił pracować w Kościele przez dalsze lata. Księża z diecezji włocławskiej przygotowali akt ślubowania, który wszyscy złożyliśmy.
Przyszła niedziela 29 kwietnia 1945 r. Tego dnia o godzinie 17.00 uwolnili nas żołnierze amerykańscy. Wśród dokumentów znajdujących się w kancelarii obozowej znaleziono plan likwidacji obozu, wyznaczonej właśnie na niedzielę 29 kwietnia 1945 r. na godzinę 21.00. Miał być wówczas wzniecony pożar - znak dla Dywizji SS Viking spod Monachium, która pod pretekstem gaszenia ognia miała zrównać z ziemią baraki wraz z więźniami. Chodziło o to, aby nie było świadków tego, co działo się w tym hitlerowskim obozie zagłady.
- Ksiądz Biskup jest zawsze taki pogodny i uśmiechnięty. Tego uśmiechu nie zniszczył nawet przeżyty dramat pobytu w hitlerowskim obozie zagłady w Dachau...
- Jak tu się nie cieszyć, gdy Boża Opatrzność darowała człowiekowi życie! Po uwolnieniu, w lipcu 1945 r., obchodziłem swoje 31. urodziny już jako wolny człowiek. Dziś mam ponad 90 lat. Dwie trzecie życia otrzymałem w prezencie od Bożej Opatrzności. Każdego dnia dziękuję za dar życia, zdrowia i służby Kościołowi na mojej drodze do Pana Boga.
- Serdecznie dziękuję za rozmowę.