Ludzie mówią, że trudno ich znieść, trudno ignorować, a głupio się oganiać. Okupują już nawet duże skrzyżowania, bez pardonu pakując głowy do samochodów, łaszą się do klientów letnich kawiarenek, zaczepiają pod kościołami, krążą wokół pełnych zakupów wózków w supermarketach, wreszcie pukają do drzwi mieszkań i domów. Potrzebna im jest - na początek - chwila naszej uwagi. Ta bezcenna chwila ma sprawić, że obudzi się w nas dobry samarytanin.
Rano spotykam Jadzię, panicznie bojącą się wody i mydła pięćdziesięciolatkę, która mówi do mnie „ciocia”. Jadzia pije nałogowo i „co podejdzie”, czyli rozmaite świństwa, których istnienia porządny człowiek nawet nie podejrzewa. Jadzia mówi: „Ciocia, daj na bułkę” - a ja doskonale wiem o jaką bułkę chodzi. Większość przechodniów, by uciec od smrodu, wysupłuje jakieś grosze.
Na głównej ulicy - to pewne - krąży od rana „Jalu bez głowy”. Jego „widok zwalnia język z pracy” - pisał Szekspir. A Jalu prezentuje specjalną metodę na „grzecznego chłopczyka”. Drobi śmiesznymi kroczkami, mruga uwodzicielsko okiem i grucha z galanterią: „Czy może mi pani poświęcić odrobinę swojego czasu?”. Zazwyczaj, gdy dojdzie do końca tej przydługiej kwestii, pani oddala się szybkim krokiem, od Jalu bowiem wionie wcale nie markową wodą toaletową, ale czymś po wielekroć przedestylowanym.
Potem na skwerku rezyduje „Kefirowa para”, jak ją nazywam. Ci na pierwszy rzut oka zdrowo i przytomnie wyglądający ludzie każdego dnia cierpią na kaca i proszą przechodniów o kilka złotych na ów kefir. Polacy zazwyczaj znają ból związany z syndromem dnia następnego, bo „kto nie miał kaca, nie wie, co to smutek”, więc wspierają. - Wy tak codziennie? - dopytuję naiwnie. - A co, zabronione? - ripostują już gniewnie. Nigdy nie udało mi się dociec, w jaki sposób „Kefiry” zdobywają fundusze na przetrwanie.
Pod Jasną Górą działają złej sławy „przypinacze”. Sinofioletowi, z przepitymi głosami, coraz częściej występujący w obskurnej damskiej wersji. Są tak czytelni, że trudno uwierzyć, iż ktoś jeszcze daje sobie przypiąć krzyżyk z kokardką, ale jakoś jednak prosperują. Część z nich przekwalifikowała się już na „pilnowaczy” miejsc parkingowych. Potrafią położyć się na wolnym kawałku asfaltu, by udowodnić swoje prawo, nawrzeszczeć grubiańsko, wygrażać pięściami, ale gdy wesprzesz takiego człowieka pracy „co łaska” z miejsca zmienia się w anioła uczynności. - Kierowniczku, z takiej konkretnej furki, jak szanownego pana, oka na moment nawet nie spuszczę!
Wielu z nich z boleściwymi minami klęczy także w okolicach klasztorów z kartkami zapisanymi litaniami krzywd, najczęściej wyssanych z palca.
Jak wśród tej rzeszy wyłowić tych, co nie udają? Jak być dobrym samarytaninem, a nie samarytaninem naiwnym? A może jedno nie wyklucza drugiego, bo dobro zakłada trochę naiwności. Ci, którzy poświęcili się niesieniu pomocy, są nieugięci.
Apelują: Nie rozdrabniaj się. Swój ciężko zapracowany datek przeznacz dla organizacji, która godziwie twoje miłosierdzie wykorzysta.
I pewnie mają rację. O czym warto pamiętać, ilekroć będą nas atakować przeróżni uliczni cwaniacy, naciągacze i inne nietrzeźwe ofiary losu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu