Prolog
Kiedy zakończył swoją opowieść dotarła do mnie świadomość, jak niewiele wiem o kraju i ludziach, których dotknęła wojna. Jakaś podstawowa wiedza z zakresu historii i geografii to zbyt
mało, by zrozumieć więcej niż głosi komercyjna propaganda. W wojennej panoramie Iraku, pełnej bombardowań i chaosu zabrakło tego, co najistotiejsze. W pewnym sensie brakowało człowieka.
Bo przecież jego pełny obraz to nie Gwardia Narodowa Husajna czy dziki tłum obalający posągi i plądrujący muzea, a nawet sporadycznie pokazywane ofiary nalotów. Naród rozumiany jako dziedzictwo
wspólnej historii, religii i kultury wobec celów strategicznych stanowił tło. Za zamkniętymi drzwiami gabinetów arbitralnie i przy okazji rozstrzygnięto o jego losie. Przy okazji,
bowiem dzisiaj, kiedy odtrąbiono zwycięstwo coraz wyraźniej widać rzeczywiste powody wojny. Rozbrojenie reżimu i wyzwolenie społeczeństwa spod dyktatury okazało się pretekstem, bo jeszcze nie ostygły
popioły, a już rozpoczęło się dzielenie irackiego tortu. W tym kontekście odwoływanie się dyplomatów przy byle okazji do ludzkiej podmiotowości jest zabiegiem symbolicznym. Jeżeli jakaś wizja
polityczno-ekonomiczna została okupiona cierpieniem, to w żadnej perspektywie nie można uznać, że osiągnięto cel i odniesiono sukces. Nie można, gdyż generalnie klęskę poniósł człowiek. Raz
jeszcze okazało się, że wielka rodzina narodów nie potrafi się porozumieć, a sposobem rozwiązywania konfliktów pozostaje konfrontacja, która w efekcie pogłębia napięcia, rodzi nienawiść i żądzę
odwetu. W konsekwencji skutki konfliktu trwają dużo dłużej niż on sam. Dlatego, pomimo że lotniskowce opuszczają zatokę, nie ma mowy o końcu wojny. Czas pokaże, iż dużo łatwiej było odbudować
ruiny niż między ludzkie relacje. Trafną wydaje się być refleksja, że poszukując rozwiązań, przede wszystkim należy znaleźć człowieka, bez względu na odległości geograficzne, kulturowe czy jakiekolwiek
inne.
Przyjaźnię się z nim od wielu lat, ale trzeba było wojny, bym go naprawdę poznał, zrozumiał i tym bardziej lubił i szanował.
Reklama
Matka dwóch wiosen
Saad, urodził się w Mosulu, 1,5-milionowym, trzecim, co do wielkości mieście położonym na północy Iraku, 100 km od granicy tureckiej.
Mosul w tłumaczeniu arabskim znaczy "łączyć", lub "coś łączącego". Nazwa pochodzenia tureckiego określa punkt lub miejsce łączące imperium otomańskie z Półwyspem Arabskim, wówczas (a był
to początek II tys. n. e.), gdy jeszcze na półwyspie nie istniały państwa arabskie. Korzenie Mosulu są daleko starsze, bowiem w staożytności był to obszar Niniwy, do upadku Asyrii w 612 r.
p. n. e. jej stolicy. Wzgórza Kujundżik i Nabi Janus koło Mosulu kryją dzisiaj ruiny Niniwy. Obecnie Mosul jest najważniejszym na północy Iraku ośrodkiem wydobycia ropy naftowej, przemysłu spożywczego
i włókienniczego oraz ośrodkiem akademickim. Do dziś zachowały się bogate ślady przeszłości miasta. Twierdza z XII w., meczety i mauzolea grobowe z XIII w., półkoliste mury obronne,
siedem bram, kryte uliczki. W panoramie miasta odnaleźć można wieże kościołów, co świadczy o istnieniu tam chrześcijaństwa, a wymownym tego przykładem jest były wicepremier Iraku Tarik
Azzis, który kilka dni przed wybuchem wojny złożył wizytę dyplomatyczną Ojcu Świętemu. Mosul charakteryzuje się pewną odrębnością ze względu na dialekt i aurę. Nazywany jest matką dwóch wiosen,
gdyż posiada łagodny mikroklimat, inny niż pustynna spiekota wewnątrz kraju.
Saad pochodzi z inteligenckiej rodziny. Matka była dyrektorem szkoły, natomiast ojciec głównym księgowym poczty. Pięcioro dzieci, dwie dziewczynki i trzech chłopców wychowywało się w cieple
domowego ogniska, w atmosferze miłości i wzajemnego szacunku. Więź rodzinna tak charakterystyczna dla kultury arabskiej w praktyce nie oznaczała pobłażania i bezkrytycznej tolerancji
rodziców wobec dzieci. W domu obowiązywała zdrowa dyscyplina, której nie trzeba było egzekwować, gdyż każdy miał świadomość współodpowiedzialności i obowiązku. Przyjęcie określonych zasad służyło
w efekcie domowej harmonii i rozwojowi osobowemu. Dla przykładu wspólne posiłki czy ogrodowe pikniki miały charakter serdecznych spotkań, podczas których było miejsce i na radość i na
poważną dyskusję. Z pozoru surowy ojciec potrafił wprowadzić nie tylko klimat żartu i wesołości, ale także refleksji. Stawiał przed dziećmi jakiś problem natury moralno-etycznej, sugerował warianty
rozwiązań czy postaw wobec tego problemu, ale wybór pozostawiał dzieciom. Ze szczególnym sentymentem Saad wspomina mamę. Była łagodną, mądrą kobietą, która do rodziny prócz matczynej miłości wnosiła
spokój i ład. Budziła szacunek umiejętnością dyskretnej dyplomacji oraz podziw dla artystycznych umiejętności malowania i haftu. To oczywiste, że osobowość i światopogląd Saada kształtował
dom rodzinny, Islam, a także środowisko. Z jego opowiadania wyłania się obraz społeczności zintegrowanej i przyjaznej. W obrębie kilku przecznic od rodzinnego domu wszyscy sąsiedzi
stanowili wspólnotę. W mentalności arabskiej sąsiad jest nie mniej ważny niż własna rodzina. Do tego stopnia, że strzeże się dobytku sąsiada, obchodzi żałobę po jego śmierci, wychowuje dzieci.
Zwykle człowiek wracając do wspomnień przywołuje młodość, szczególnie, gdy była dobra i szczęśliwa. Saad miał taką. Często pojawia się jak zaczarowana bajka, tym piękniejsza i bliższa im
więcej w nim tęsknoty. Przy tym dziwna to bajka, bo prawdziwa. Jak szkolne przyjaźnie i wycieczki, nocne ogniska i biwaki, polowania z ojcem na pustyni, kiedy za wilkiem wypuszczali
sokoła, jak nurt wody w Tygrysie, w której łowił ryby, a czasami gwiazdy. Taki obraz zapisał i utrwalił w pamięci. Dlatego gdy na Mosul zaczęły spadać bomby, to tak jakby burzyły
jego dzieciństwo. Z niepokojem wyszukiwał po wszystkich możliwych stacjach aktualnych komunikatów, śnił koszmary i cierpiał.
Nacjonalizacja przemysłu naftowego sprawiła, że Irak w szybkim tempie przeobrażał się w kraj ludzi zamożnych i wykształconych. Cztery lata po maturze Saad wyjechał na studia do Europy.
Ukończył uniwersytet londyński w zakresie ekonomii krajów rozwijających się. Wrócił do kraju jako ceniony specjalista i natychmiast podjął pracę w polskiej firmie Cekop, która w Iraku
budowała cukrownie. Następnie został zatrudniony w budowanej także przez Polskę kopalni siarki, jako szef sekcji importu i eksportu. W 1972 r. wyjechał na trzymiesięczny rekonesans
do Polski i wtedy poznał Renatę. Rok później Renata przyjechała do Mosulu, gdzie się pobrali i gdzie przyszła na świat Tamara. Młodzi zamieszkali w rodzinnym domu tylko z ojcem Saada,
bo matka już nie żyła, a rodzeństwo dawno poszło na swoje.
"Przez rodzinę męża zostałam przyjęta jak królowa, z wielką serdecznością i tolerancją dla mej odrębności - powiedziała Renata. Od początku czułam spontaniczną, prawdziwą życzliwość tak
ze strony licznej rodziny jak i sąsiadów. Liczyła się bezinteresowna pomoc, bo taka jest kultura i obyczaj tych ludzi. W Iraku nie ma domów dziecka i domów starców, gdyż każdy
chory, niedołężny czy samotny znajdzie u swoich opiekę i wsparcie. Kiedy rodziłam córkę cały czas była ze mną ciotka Saada, a później przez kilka miesięcy towarzyszyła mi w domu
i to wcale nie z kurtuazji, a raczej z nawyku i rzeczywistego oddania. Rzecz nie w tym, by porównywać i wartościować społeczeństwa, ale różnica jest zasadnicza. Dla
Europejczyka celem samym w sobie jest pieniądz i pozycja materialna, a dla Irakijczyka rodzina. Arab nad wszystko kocha dziecko, bo ono kiedyś stanowić będzie o przedłużeniu i więzach
rodzinnych. Dlatego otacza je miłością i szacunkiem. Uważam, że w tym kryje się istota życia. Bo jeśli my dorośli potrafimy przekazać dziecku najlepsze cechy i wzorce to wiadomo, że społeczeństwo,
które kiedyś z nich wyrośnie też będzie dobre. Tu w Europie zabiegamy o dobra materialne zostawiając dzieci same sobie, więc one rosną obok nas, a nie z nami. Arabka dziecku poświęca
cały czas, od narodzin do pełnoletności i ciągle czegoś je uczy. Tymczasem u nas matka nie ma czasu, by chociaż z dzieckiem porozmawiać, toteż trudno się dziwić, że dziecko nieraz dokonuje
złych wyborów". Po doświadczeniach zdobytych w przedsiębiorstwie Polimex-Cekop oraz firmie niemieckiej Saad postanowił na pewien czas opuścić Irak. Nie sądził, że żegnając ojca widzi go po raz ostatni.
"Zabierasz mi moją córeczkę" - usłyszał przy rozstaniu bezradną skargę.
Saad wyjechał do Londynu, gdzie zaproponowano mu pracę w ambasadzie Iraku. W 1978 r. zamieszkał w Przemyślu, rodzinnym mieście żony. Sądził, że będzie to pobyt czasowy, tymczasem
trwa do dziś. Wojna z Iranem, a następnie w Zatoce przekreśliła plany już nie tylko powrotu, lecz odwiedzin rodzinnego Mosulu. W tym czasie został doktorantem Szkoły Głównej Planowania
i Statystyki w Warszawie i otrzymał obywatelstwo polskie. Obecny konflikt Saad widzi wyraźniej i wszechstronniej, bowiem lepiej zna i czuje realia. Mimo zrozumiałego ładunku emocji,
potrafi zachować dystans, dlatego jego opowieść wydaje się obiektywna. Usłyszałem w niej o ludziach, którzy nie zawinili i nie zasłużyli na swój los. O kraju manipulowanym wedle politycznych
potrzeb i mocarstwowych interesów. Na koniec usłyszałem również o nadziei. Wzięła się z głosów protestu przeciwko wojnie i powszechnie wyrażanej solidarności. Jeden z nich był
szczególnie słyszalny. Dla Saada wielokrotny apel Ojca Świętego o zachowanie pokoju stanowił kolejny dowód, że współczesny świat wydał człowieka największego. Dla mnie natomiast rozmowa z Saadem
potwierdziła dość intuicyjne odczucia, że ostatnia wojna była barbarzyństwem dzisiejszej cywilizacji.
Epilog
Amerykanie nie mogą znaleźć broni chemicznej, a skoro tak, wojna w Iraku w świetle rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ była bezprawiem. Trudno im również dostrzec spodziewany aplauz wyzwolonego
narodu i oczekiwane wiązanki kwiatów. Łatwo natomiast zauważyć nieukrywaną niechęć lub nawet nienawiść irackiego narodu.
Kwintesencją czy symbolem wojny na długo lub na zawsze pozostanie postać okaleczonego dziecka, którego pokazała telewizja. Chłopiec o imieniu Ali, powiedział do kamery, że jest górą cierpienia.
Po twarzy spływały mu łzy, lecz nie potrafił ich otrzeć. Nie miał rąk.
Saad otrzymał pierwsze telefony. Wiedzą gdzie trzeba, że jest świetnym fachowcem, więc stary kraj go potrzebuje. Być może również po to, by coś zbudować na nowo.
Pomóż w rozwoju naszego portalu