Orkiestra jest niewielka. Zaledwie 12 osób: skrzypkowie, altowioliści, wiolonczeliści, kontrabasista. W prezbiterium paradyskiego kościoła miejsce zajmuje Lubuska Symfonietta, orkiestra młodych
i bardzo młodych polskich muzyków. Za chwilę dołącza do nich Mariusz Monczak - skrzypek z Toronto i Paweł Łukaszewski - dyrygent.
W murach światyni rozbrzmiewa Wiosna z Czterech pór roku A. Vivaldiego. Muzyka płynie wartko, radośnie, wiosennie. Ale nie dajmy się zwieść muzyce. To tylko preludium do dramatu, który
zaraz się tutaj rozegra. Muzyka cichnie, artyści opuszczają prezbiterium. Spod chóru, zrazu cicho, a potem coraz głośniej rozbrzmiewa chorał. Ubi caritas et amor, ibi Deus est. Gdzie miłość
wzajemna i dobroć, tam mieszka Bóg. Do prezbiterium rytm powolnego śpiewu zbliża się 5 postaci ubranych w białe alby, przepasanych czerwonymi sznurami. W ręku każdego
z nich płonąca świeca. Podchodzą do relikwiarza Pięciu Braci i pozostawiają płonące świece w pięcioramiennym lichtarzu.
Po chwili ciszy wracają do prezbiterium muzycy orkiestry smyczkowej. Za nimi na podwyższeniu, w zielonych togach śpiewacy słubickiego chóru "Adoramus" pod kierownictwem Barbary
Weiser. Do muzyków dołącza sopranistka Joanna Łukaszewska. Za chwilę zabrzmią pierwsze nuty Litanii do Męczenników Międzyrzeckich. Przy pulpicie sam kompozytor.
Jeszcze brzmią w uszach radosne akordy Wiosny przemieszane z surowymi nutami chorału, gdy ciszę przerywa potężne Kyrie. Rozpoczęło się wołanie o zmiłowanie. Po wezwaniach
do Przenajświętszej Trójcy, padają imiona świętych. Wezwania śpiewane przez solistkę podejmuje chór i jakby wpadając w słowo, odpowiada: Módl się za nami. Święty Benedykcie...,
Święty Janie..., Święty Mateuszu..., Święty Izaaku..., Święty Krystynie... Muzyka z każdym jednym wersem litanijnym wzmaga się i potężnieje, by zabrzmieć najwznioślej przy ostatnich,
wspólnych wezwaniach do wszystkich pięciu męczenników.
W paradyskim kościele brzmi muzyka męczeństwa, muzyka uwielbienia Boga i śmierci człowieka. Nie da się jej grać i nie da się jej wyśpiewywać bez wiary. Cała jest przecież dramatycznym
wołaniem do Boga za pośrednictwem jego uwielbionych świętych. Pod koniec dramat się wypełnia, muzyka przycicha. Już tylko solowa modlitwa końcowa i Amen. To Amen jest jak płacz nad
umarłym, coraz pełniejsze, podejmowane przez chór, i znów coraz cichsze, choć przenikające wszystko.
Oklaski. To prawda, trudno jest dziękować oklaskami za modlitwę. Bo to była modlitwa. Modlitwa strun, głosów i ludzi. Dramatyczna modlitwa uwielbienia. Oklaski. Tym razem na
stojąco. I jeszcze chwila modlitwy muzyką. Dyrygent zarządza bis. Znów brzmi Kyrie. To nasze Kyrie. Nie ich. Nie Męczenników. Oni - jak pisze Brunon - "dobrze żyli, jeszcze lepiej skończyli;
dla siebie zachowali Alleluja, nam zostawili Kyrie eleison".
Pomóż w rozwoju naszego portalu