Jestem zażenowany ilekroć spotykam katolików okopanych przed
światem. Jakby nie wydarzył się cud Pięćdziesiątnicy i nie otworzyły
się drzwi Wieczernika. Jakby naszym celem było zejść do podziemia
i tam czekać na Sąd Ostateczny...
Przed dwoma laty, w czasie wizyty Jana Pawła II w Polsce,
odprawiałem Mszę św. dla dziennikarzy, w prowizorycznej kaplicy w
centrum prasowym. Było tam kilkanaście osób. Większość z nich znałem.
Tylko w samym rogu pomieszczenia stało dziewczę, jakieś nieśmiałe,
jakby pierwszy raz było na Mszy.
- Pewnie z dawnego Sojuza - pomyślałem. Jakież było zaskoczenie,
gdy po Mszy dziewczyna przyznała się, że jest Polką i pracuje w redakcji
chcącej uchodzić za katolicką. Wyznała, że przeżyła szok, bo w redakcji
uprzedzano ją, że inni dziennikarze to ludzie zdemoralizowani, że
będą palić i pić alkohol, nawet w czasie papieskich Mszy. Że będą
sobie ze wszystkiego szydzić. Że będą młodym koleżankom składać niemoralne
propozycje i zawsze na noc drzwi do swego pokoju trzeba zamykać od
środka, bo nie wiadomo co im przyjdzie do głowy. A tam nic takiego
nie było! I jeszcze ta Msza...
Namawiałem ją, żeby opisała swoje prawdziwe doświadczenia,
albo przynajmniej wspomniała w swojej gazecie o tej Mszy. Nie zgodziła
się. - Nie wydrukują - odpowiedziała - to nie mieści się w stylu
naszego pisma. Z jakiegoś powodu chcą żyć w poczuciu zagrożenia...
Czy daremna była krew męczenników, którą chrześcijaństwo
przed wiekami opłaciło swoje wyjście z katakumb, skoro niektórzy
z nas chętnie by tam powrócili i to nie w celu poszukiwania swoich
korzeni, ale w imię ucieczki przed światem. Czy nie jest to wyraz
tchórzostwa i braku wiary? Postawiłem kiedyś pytanie studentom: "
Czy gdyby to nam przyszło wyprowadzić Kościół z katakumb, nie pozostalibyśmy
tam po dziś dzień. Czy sposób funkcjonowania niektórych wspólnot
religijnych nie jest wyrazem ucieczki przed światem?
Dobrze jeśli katolicy organizują się, aby wspólnie móc
coś więcej zaproponować światu; lepiej realizować nakaz misyjny Chrystusa.
Dlatego niech powstają katolickie stowarzyszenia, szkoły, ośrodki
medialne. Ale jeśli będzie to robienie katolickiego getta, bo lepiej
się czujemy we własnym sosie? Bo to, co mamy do zaproponowania nie
jest nijak konkurencyjne dla tego, czym żyje świat? Jeśli to, co
katolickie miałoby kojarzyć się z amatorszczyzną, trzecią ligą. Czy
katolicy są grupą jakkolwiek niepełnosprawną, żeby organizować dla
nich oddzielne igrzyska i festiwale? Czy to służy wzrostowi Królestwa
Bożego?
Wyznajemy przecież wiarę w jeden Powszechny i Apostolski
Kościół. Apostolski nie tylko w znaczeniu: zbudowany na Apostołach.
Ale zawsze apostolski, również dziś mający zadania misyjne. Kościoł
jest narzędziem zbawienia całego świata, również tych, co do Kościoła
jeszcze nie należą. Zatem grupa chrześcijan, która jest zamknięta
i nawet przez modlitwę nie uczestniczy w misyjnym dziele Kościoła,
tak ma się do Kościoła jak "rzep do psiego ogona". Korzysta z Kościoła,
nie uczestnicząc w jego posłannictwie. Zamykanie się wspólnot chrześcijańskich
jest wyrazem jakiejś tendencji sekciarskiej. Przecież nawet św. Teresa,
karmelitanka, uczestniczyła przez swoją modlitwę w trosce o misje.
- Kto prawdziwie spotkał Chrystusa nie może zatrzymać
Go dla siebie, ale winien Go głosić - napisał Jan Paweł II w Novo
millennio ineunte. Prawdziwe poznawanie i kontemplacja Chrystusa,
jak chce Ojciec Święty, ma być odczytaniem na nowo wezwania: "Idźcie
i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu w imię Ojca i
Syna i Ducha Świętego".
- Ten misyjny mandat - pisze Jan Paweł II - wprowadza
nas w trzecie tysiąclecie, wzywając nas, byśmy naśladowali entuzjazm
pierwszych chrześcijan: możemy liczyć na moc tego samego Ducha, który
został wylany w dniu Pięćdziesiątnicy, a dzisiaj przynagla nas, abyśmy
wyruszyli w dalszą drogę pokrzepieni nadzieją, która zawieść nie
może. Przemierzając drogi świata na początku nowego stulecia, musimy
przyśpieszyć kroku - przynagla Papież.
Świat nie może być postrzegany przez chrześcijan jako
zagrożenie, ale jako wyzwanie dla ich apostolskiego zapału. Dotyczy
to zwłaszcza świeckich wyznawców Chrystusa. Oni to mają szukać Królestwa
Bożego zajmując się sprawami świeckimi i kierując nimi po myśli Bożej.
Świat został przecież uświęcony obecnością Syna Bożego
i odkupiony Jego krwią. Złu natomiast, dla zakrólowania w świecie,
nie trzeba nic innego, jak tylko bezczynności ludzi dobrych. Jeśli
do urządzania świata w jego wymiarze społecznym, politycznym, gospodarczym,
kulturowym i innym, nie przyłożą się dzieci Boga, chętnie zrobią
to za nas słudzy szatana. Dlatego nie możemy pozwolić sobie na lęk,
bierność i opieszałość. Nie ma bowiem takiej dziedziny życia, na
którą chrześcijanie nie powinni wpływać.
Na wzór Maryi, powinniśmy wnosić Chrystusa w naszą codzienność.
Wierzymy przecież w Boga, który jest obecny w świecie, niezależnie
od naszego aktualnego chcenia i od okoliczności zewnętrznych. To
nie my sprawiamy, że Bóg jest. Gdyby tak było, nie byłby on Bogiem,
ale moim własnym bożkiem.
Jeśli komuś do przeżywania obecności Boga niezbędne są
jakieś rekwizyty, ludzie lub znaki, nieustanowione przez Boga jako
sakramentalne, to znaczy, że zaczyna czcić jakiegoś bożka, nie zaś
prawdziwego Boga. Tylko Bóg, który jest przy człowieku niezależnie
od tego gdzie jesteś i jaki jesteś, jest prawdziwym Bogiem. Obecność
Boga czasem będzie dla człowieka kojącym balsamem, innym razem jakby
solą sypaną na otwartą ranę. Nie ma jednak takiego miejsca, sytuacji
i czasu, gdzie by prawdziwego Boga nie było. Stąd umiejętność przeżywania
Jego obecności w każdej sytuacji - nawet bez zapalania świec, nastrojowej
muzyki albo włączania pobożnej audycji, w świątyni i poza nią - jest
sprawdzianem autentyczności wiary.
U progu nowego tysiąclecia Jan Paweł II ostrzega nas
przed pokusą duchowości skupionej na wewnętrznych, indywidualnych
przeżyciach, którą trudno byłoby pogodzić z wymogami miłosierdzia,
a ponadto z logiką Wcielenia i chrześcijańską eschatologią. Świadomość
przemijania nie może nas zwalniać z zaangażowania w jego historię.
Źródłem chrześcijańskiego świadectwa musi być kontemplacja
Chrystusa. W przeciwnym razie grozi nam pokusa gorączkowego aktywizmu,
która łatwo może się przerodzić w działanie dla działania. Dlatego
potrzebujemy modlitwy i kontemplacji. Przez nie dojrzewa w nas miłość
do Boga, która ma być osią naszego życia.
- Kontemplacja Bożego oblicza - jak pisze Jan Paweł II
- pomaga nam również postrzegać swoją wiarę jako łaskę, niezwykły
dar Boga, który nie poprzestał na stworzeniu świata i człowieka,
ale zechciał nam towarzyszyć w codzienności.
Myślę, na tle powyższych rozważań, że zbyt często robimy
sobie rachunek sumienia jak niewolnicy albo słudzy, a nie jak synowie
Boga i przyjaciele Chrystusa. Spowiadamy się z przekroczonych nakazów,
a nie z braku miłości i zaangażowania w pracę dla Królestwa Bożego.
Czas zatem porzucić postawę zachowawczą, bo całe stworzenie nadal
oczekuje objawienia się Synów Bożych.
Tekst jest skrótowym zapisem z rekolekcji akademickich
wygłoszonych przez Autora w kościele św. Anny w Warszawie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu