W XV rozdziale swojej Ewangelii Łukasz zamknął trzy przypowieści: o zaginionej owcy, zgubionej drachmie i synu marnotrawnym, wyznaczając im wspólną rolę - ukazać miłosierne oblicze Boga. Kiedy uważniej przyjrzymy się im, dostrzeżemy zaskakującą wielość wspólnych elementów. Ich akcja rozpoczyna się zawsze utratą kogoś lub czegoś drogocennego: syn, który odjeżdża w dalekie kraje, zagubiona w górach owca, zgubiona moneta. Potem następują poszukiwania, bądź oczekiwanie zakończone radością w gronie bliskich oraz ucztą.
Wszystkie trzy przypowieści kryją też w sobie pewien paradoks. Działanie ich bohaterów wykracza poza schematy, zaskakuje i dziwi. Czy troskliwy pasterz porzuciłby 99 owiec, aby poszukiwać jednej zaginionej? Czy pani domu gotowa byłaby poświęcić cały swój dobytek dla odnalezienia niewiele znaczącej monety? Czy dobry ojciec bez chwili wahania znów powierzyłby rozrzutnemu synowi cały majątek?
Sytuację w każdej z tych trzech historii określa się jednym greckim słowem - apolomai. Oznacza ono „zgubić się”, lecz także „być zniszczonym”, „ginąć”, czyli dotrzeć w swym zagubieniu aż do śmierci. To może wytłumaczyć nam nieoczekiwany sposób w jaki działają bohaterowie przypowieści Jezusa. Próbują oni wydrzeć śmierci to, co jest dla nich drogie. W sytuacji, gdy idzie o życie, nie ma miejsca na chłodne kalkulacje, wszystko stawia się na jedną kartę. Upewniają nas w tym słowa, które wypowiada o swym powracającym synu ojciec: „oto mój syn był już umarły, a teraz znów żyje; był zaginiony i oto znów odnalazł się” (Łk 15, 24.32).
„Był umarły”, greckie nekros, brzmi tu bardzo twardo. A przecież syn nie zginął jeszcze. Być może nie tak intensywnie jak przedtem, ale cieszył się nadal ziemskim życiem. Może to rodzaj hiperboli, przesada zamierzona przez Jezusa dla udramatyzowania przypowieści?
W żadnym miejscu Nowego Testamentu nie używa się greckiego przymiotnika nekros w sposób metaforyczny. Rzeczywiście, umarłym był jedyny syn ubogiej wdowy wskrzeszony przez Jezusa (por. Łk 7, 15) oraz Eutych, młodzieniec, który wypadł z okna słuchając do później nocy nauczania Pawła (por. Dz 20,9). Tutaj jednak chodzi o inny rodzaj śmierci, o śmierć niefizyczną, która może dosięgnąć nawet pośrodku szczęśliwego życia. Można cieszyć się jego urokami, a w rzeczywistości nosić w sobie najprawdziwszą śmierć, być człowiekiem martwym. Jezus mówi do ucznia, który ociąga się z pójściem za nim: „zostaw umarłym grzebanie umarłych”, (Mt 8,22; por. Łk, 60), a w Apokalipsie jeden z przełożonych kościołów słyszy: „masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły” (3,1).
Na czy polega ta śmierć pośrodku życia? Tłumaczy to św. Paweł w Liście do Efezjan: „I wy byliście umarłymi na skutek waszych występków i grzechów” (2,1). Poszukiwanie szczęścia poza Bogiem, wyruszenie nawet w najbardziej fascynującą podróż bez Niego kończy się śmiercią prawdziwej miłości, utratą najgłębszego sensu życia i panowaniem grzechu w naszym sercu. Czy bez Tego, który sam nazywa siebie Życiem możemy powiedzieć, że rzeczywiście żyjemy?
Co stałoby się z nami gdyby nie Ten, który wyruszył na nasze poszukiwanie na krętych drogach egoistycznego szczęścia, którego wszyscy poszliśmy szukać? „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi” (Łk 15,1), zarzucali Jezusowi faryzeusze. Te oskarżenia są dla nas źródłem nadziei. Jezus przyszedł głosić swoją Ewangelię, aby ci, którzy są umarli, usłyszeli Jego głos i żyli (por. J 5,25). Znakiem nadejścia Jego królestwa było wskrzeszanie umarłych (por. Mt 11,15) i w głównej mierze byli to ci, wskrzeszeni ze śmierci grzechu (Ef 2,5).
Jak bliskim jest nam ten Syn Boga, który nie tylko zstąpił na nasze ludzkie drogi lecz także przeszedł je do końca, mierząc się z gorzką ludzką śmiercią. „Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków”, mówi o sobie w Apokalipsie. „Byłem umarły” (nekros) znaczy nie tylko zszedłem na dno fizycznej, ludzkiej śmierci, lecz także - doświadczyłem całego dramatu umierania, samotności i oddalenia, które niesie ze sobą grzech. Dlatego właśnie w ostatnich słowach wolno nam porównać Jezusa z synem marnotrawnym. Podobnie jak on dzielił wszystko, co może przynieść ludzkie życie, umierał obarczony ciężarem grzechu, był rzeczywiście umarły, lecz z otchłani śmierci powrócił do Ojca, pociągając za sobą nas wszystkich. Niech to pokrewieństwo podkreśli jeszcze fakt, że kiedy syn mówi do siebie „Wstanę i pójdę do mego ojca” (Łk 15,18), Łukasz używa czasownika, którym Ewangelia określa także powstanie z martwych Jezusa (por. Mk 16,9; Ef 5,13).
Pomóż w rozwoju naszego portalu