Reklama

Nawrócenie

Niedziela sosnowiecka 18/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

O długiej, wyjątkowej i pełnej dziwnych zdarzeń drodze do Boga z Krystianem Bancerkiem rozmawia ks. Paweł Rozpiątkowski

Ks. Paweł Rozpiątkowski: - Nawrócił się Pan?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Krystian Bancerek: - Tak. Dostąpiłem tej łaski.

- To było zdarzenie gwałtowne?

- Nie. Raczej rozciągnięte w czasie. Wychowany zostałem w dobrej, przykładnej, katolickiej rodzinie. Siostra taty była w zgromadzeniu zakonnym. Chodziłem na religię, do kościoła w niedzielę. Ale przyszedł czas, że zaczął mnie pociągać świat. Nie słuchałem dobrych rad, zacząłem tracić kontakt z Panem Bogiem i z Kościołem. Znalazłem kolegów, którzy od świątyni trzymali się daleko.

Reklama

- Kiedy nastąpił ten proces?

- To było na koniec szkoły podstawowej. Gdy miałem 15 lat, zacząłem usuwać z mieszkania pamiątki i symbole religijne to, co choćby w minimalnym stopniu przypominało Pana Boga.

- Czemu Pan to robił?

- Z perspektywy czasu widzę w tym próbę zabicia sumienia. Zacząłem wtedy pić, robić różne inne złe rzeczy i nie chciałem, aby cokolwiek przypominało mi, że to jest złe. Do tego dochodziła presja ze strony środowiska, czyli kolegów z wielkiego blokowiska, na którym mieszkałem. Naśmiewanie się z wiary. Szydercze pytania: Po co chodzisz do kościoła? - powodowały, że wyzbywałem się osobistej wiary.

- Wracając do symboli religijnych. Czy zupełnie ogołocił Pan z nich mieszkanie?

- Została tylko jedna książka. Z krzyżem na okładce. Szczęśliwa była moja młodość.

- Dlaczego Pan jej nie wyrzucił?

- Wyrzucałem ją kilka razy. Kiedyś położyłem ją pod ręką, przy drzwiach i zapomniałem. Później znowu sobie przypomniałem. Naszykowałem ją na nowo. Znowu jej nie wyniosłem. Pewnego razu miałem naprawiać samochód. Potrzebne było mi coś do podłożenia pod zdjęte koło. Spojrzałem na książkę i pomyślałem, że pasuje, jak ulał. Wezmę ją, a później wyrzucę do śmietnika. Po naprawie spieszyło mi się i wrzuciłem ją do bagażnika. Później, już po nawróceniu, gdy ponownie wpadła mi w ręce. Przeczytałem ją z płaczem.

- A co działo się w Pana życiu potem?

- Schodziłem coraz bardziej na drogę zła. Koledzy, towarzystwo, alkohol, itd…

- Co było pierwszym znakiem otrzeźwienia?

- Wspinaczka na krzyż kościoła na Syberce (osiedle w Będzinie). Pomysł pojawił się jeszcze w szkole średniej, kiedy pasjonowałem się wspinaczką skałkową. Zawsze chciałem robić coś, co miało cechę elitarności. Chciałem się po prostu wyróżniać. Podobnie było z tym pomysłem wejścia na krzyż - najwyższy punkt na Syberce. Mieliśmy dokonać tego w nocy - wejść, pośmiać się z szarości życia, zejść i pójść na piwo.

- Czy była w tym pomyśle chęć kontestacji wiary?

- Nie myśleliśmy o tym.

- Kiedy go próbowaliście zrealizować?

- Po kilku latach od chwili, kiedy się pojawił. W listopadzie 1996r., kiedy wróciłem z wojska. Dawny pomysł odżył tak nagle. Siedzieliśmy z kolegą i tak nagle powiedzieliśmy sobie: idziemy. Wpadłem jeszcze do domu. Mama zaniepokojona, choć nie wiedziała czym, próbowała mnie zatrzymać, ale odpowiedziałem, że zaraz wrócę i wyszedłem.

- Ilu was wchodziło?

- Dwóch. Najpierw wszedł kolega. Usiadł na ramieniu krzyża. Później zszedł. Dał mi rękawiczki - bo mieliśmy tylko jedne - ja zacząłem się wspinać po piorunochronie. Dotarłem do krzyża i wtedy zdarzyło się coś, czego w tamtej chwili nie potrafiłem zrozumieć. Chciałem się jedną ręką złapać jego konstrukcji i coś mi ją wygięło. Spróbowałem drugi raz. To się powtórzyło. Poszukiwałem przyczyny niepowodzenia i pomyślałem, że być może powinienem postawić wszystko na jedna kartę i chwycić krzyż dwoma rękami. We wspinaczce skałkowej, to dopuszczalna technika. Wybiłem się z nóg i już prawie chwytałem krzyż, gdy zjawisko się powtórzyło i spadłem.

- Do jakiej siły, którą znamy z codziennego doświadczenia, można porównać, to co Panu tam w górze się przydarzyło.

- Do tej pory rozumem nie mogę sobie tego wytłumaczyć. Tak jakby ktoś mnie popchnął. Kolega, który obserwował to z dołu, miał takie wrażenie. Przeżywałem też dziwne odczucia podczas krótkiego spadania. Tak jakbym widział siebie, jak spadam. Przez głowę przemykały migawki z życia.

- Dokładnie Pan do dziś to pamięta?

- Bardzo dokładnie. Tak jakby to się zdarzyło wczoraj. Spadłem na dach głową. Odbiłem się dwa razy. Nie straciłem przytomności. Kolega wezwał odpowiednie służby i trafiłem do szpitala.

- Jakie odniósł Pan obrażenia?

- Pęknięta czaszka, pęknięcie jednego kręgu, odrapanie nogi i twarzy oraz spadnięta powieka.

- Pierwsza myśl w szpitalu?

- Bałem się paraliżu. To było pokłosie poglądów subkultury, do której należałem - skinheadów - która nie widziała w społeczeństwie miejsca dla ludzi słabych, a tym bardziej kalekich. Bardzo było mi też żal mamy, która czuwała przy mnie. Odezwała się także pycha, bo nie udało mi się osiągnąć czegoś, co zamierzyłem.

- Szukał Pan wytłumaczenia tego wydarzenia?

- Nie, nawet jeżeli jakaś myśl przychodziła, odrzucałem ją zdecydowanie. Niepowodzenie brałem na karb swojego błędu.

- I wtedy się Pan nawrócił?

- Nie. W szpitalu była także moja ciocia - siostra zakonna. Dała mi różaniec. Choć go przyjąłem, to z nastawieniem, że i tak go wyrzucę. Nie chciałem jej tylko robić przykrości. Ze szpitala wyszedłem i wróciłem do swojego świata. Zyskałem nawet rozgłos w swoim środowisku - spadł z krzyża i nic mu nie jest. Po prostu twardziel. To było cenne w grupie przekonanej, że wszystko załatwi się dzięki przemocy.

- Jak zaczęła się droga nawrócenia?

- Od wewnętrznej potrzeby dojścia do prawdy. Po co człowiek żyje? Dokąd zmierzam? Co mogę dać innym? Bóg? Zauważałem, że tracę człowieczeństwo, że tracę honor, co było dla mnie ważne. Takie pytania mnie dręczyły. Na dziewięć miesięcy odizolowałem się od znajomych. Zacząłem kupować książki, mimo że wcześniej przeczytałem bodaj jedną.

- I to wszystko?

- Nie. Spotkało mnie jeszcze jedno dziwne zdarzenie. Pewnego dnia pojechałem do pracy tramwajem. Stałem na przystanku i wtedy gdzieś wewnątrz pojawiło się wezwanie, abym przeszedł na drugą stronę. Takie nieodparte, jakby ktoś do mnie mówił. W pierwszej chwili pomyślałem, że to od alkoholu albo narkotyków mam jakieś zwidy, ale przeszedłem. Za chwilę w tym miejscu, gdzie stałem, rozbił się samochód. Pomyślałem sobie, że mam Anioła Stróża. I od tego zaczął się mój prawdziwy powrót do wiary.

- Co było z tymi książkami?

- Zacząłem czytać i dochodzić do prawdy. Że jest Bóg, że jest miłością, że Jezus jest Jego Synem. Do tego zacząłem odczuwać wewnętrzne przynaglenie, że powinienem tym dzielić się z innymi. Zacząłem o tym mówić w grupie i choć na początku słuchali, to później się odwrócili, mówiąc, że stało mi się coś z głową.

- A nie stało się?

- Nawet o tym myślałem, że to problem „głowy”, ale później poznałem, że to Duch Święty. Wtedy nie wiedziałem, co o tym wszystkim sądzić, ale dotarła do mnie trudna do odparcia prawda: Ja - Chrystus ustanowiłem Kościół, którego bramy piekielne nie przemogą. Albo wariuję - pomyślałem - albo Bóg chce mi coś wskazać. To było - pamiętam jak dziś - wieczorem. Rano poszedłem do kościoła na Syberce.

- Czy było to już to prawdziwe nawrócenie?

- Nie. Przez trzy miesiące chodziłem do kościoła, ale z sakramentów nie korzystałem. W świątyni napełniałem się pokojem, ale gdy wychodziłem za jej drzwi, nadal pociągał mnie świat. Zrozumiałem, że muszę wybrać.

- Zgaduję, że przystąpił Pan do spowiedzi św.

- Tak. Tyle że wcześniej, podczas Mszy św. odprawianej przez Księdza Proboszcza usłyszałem wezwanie: pomódlmy się za człowieka, który przychodzi do kościoła, a nie przystępuje do sakramentów świętych. Domyśliłem się, że chodzi o mnie. Zaraz później do domu zadzwoniła ciocia - siostra zakonna, mówiąc, że modli się za mnie.

- To był decydujący moment?

- Być może tak. Zobaczyłem, że ktoś o mnie walczy. Były i obawy. Wyobrażałem sobie, że stanie się coś strasznego. Że spowiednik pójdzie na policję, że znajdę się w więzieniu, itd. Taka wojna rozumu z sercem, ale ją wygrałem. Podszedłem do konfesjonału, choć cały się trząsłem i pociłem. Dzięki Bogu, spowiednik nie dał mi od razu rozgrzeszenia, tylko powoli pozwalał mi się otwierać. Spowiadałem się cztery dni. Na koniec czułem, że doznałem Bożego miłosierdzia. Poczułem, że działa ono przez ludzi. Myślę, że od tego momentu zaczęło się moje całkowite nawrócenie.

- Co Pan teraz robi?

- Już jutro (rozmowa była przeprowadzona 31 marca) jadę do Krakowa, aby wstąpić do zgromadzenia Braci Samarytan Płomienia Niepokalanego Serca Maryi.

- Czemu właśnie tam?

- Ponieważ zajmują się pracą z trudną młodzieżą.

- Dziękuję za rozmowę.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo: moja Matka Jasnogórska tak mnie uzdrowiła

2024-05-02 20:40

[ TEMATY ]

świadectwo

uzdrowienie

Karol Porwich/Niedziela

To Ona, moja Matka Jasnogórska, tak mnie uzdrowiła. Jestem Jej niewolnikiem, zdaję się zupełnie na Jej wolę i decyzję.

Przeszłość pana Edwarda z Olkusza pełna jest ran, blizn i zrostów, podobnie też wygląda jego ciało. Podczas wojny walczył w partyzantce, był w Armii Krajowej. Złapany przez gestapo doświadczył ciężkich tortur. Uraz głowy, uszkodzenie tętnicy podstawy czaszki to pamiątki po spotkaniu z Niemcami. Bili, ale nie zabili. Ubowcy to dopiero potrafili bić! To po ubeckich katorgach zostały mu kolejne pamiątki, jak torbiel na nerce, zrosty i guzy na całym ciele po biciu i kopaniu. Nie, tego wspominać nie będzie. Już nie boli, już im to wszystko wybaczył.

CZYTAJ DALEJ

Czy 3 maja obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych?

2024-05-02 07:20

[ TEMATY ]

wstrzemięźliwość

Adobe Stock

W związku z przypadającą w piątek, 3 maja, w Kościele katolickim uroczystością Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, głównej patronki kraju, katolików nie obowiązuje wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych. Mimo uroczystości wierni nie są zobowiązani do udziału we Mszy świętej.

Zgodnie z obowiązującymi w Kościele katolickim przepisami wstrzemięźliwość od spożywania mięsa lub innych pokarmów należy zachowywać we wszystkie piątki całego roku, chyba że w danym dniu przypada uroczystość. Post ścisły obowiązuje w Środę Popielcową i w Wielki Piątek.

CZYTAJ DALEJ

Abp Tadeusz Wojda podczas Apelu Jasnogórskiego - byśmy z pomocą Maryi pragnęli odnawiać naszą wiarę

2024-05-03 08:16

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Apel Jasnogórski

abp Tadeusz Wojda

Jasna Góra/Facebook

- Maryjo Królowo Polski! Jest naszą niepojętą radością, że dzisiaj, w przededniu Twojego święta, możemy się znowu zgromadzić przed Twoim obliczem w tym naszym narodowym sanktuarium, które od wieków jest mocno bijącym sercem wierzącej Polski - mówił na Jasnej Górze abp Tadeusz Wojda. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski poprowadził modlitwę Apelu Jasnogórskiego w wigilię uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski.

- Przychodzimy, aby u Ciebie szukać ukojenia dla naszych serc, umocnienia dla naszych słabnących sił, miłości do kochania innych mimo doznanych trudności, odwagi do dawania żywego świadectwa naszej wiary - mówił abp Wojda.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję