Jak każdego roku w okresie Wielkiego Postu przemierzamy stacje Drogi Krzyżowej, rozpamiętując mękę i śmierć Pana Jezusa. Towarzyszymy Mu od chwili osądzenia przez Piłata. Z bólem patrzymy na kolejne upadki pod krzyżem. Ileż dalibyśmy, by móc znaleźć się na miejscu Szymona z Cyreny i choć trochę ulżyć Panu w tej drodze. Wreszcie z bezradnością i rozpaczą słuchamy ostatnich słów Chrystusa na krzyżu. A potem, potem jest stacja trzynasta, gdy okrwawione, nieludzko skatowane i martwe już ciało Pana Jezusa zostaje zdjęte z krzyża i złożone w ramiona Jego Matki. Ewangeliści nie opowiadają o tym wydarzeniu, ani o przeżyciach Marii w tej chwili, jakby chcieli milczeniem uszanować Jej ból, Jej myśli i wspomnienia, lub po prostu uznając, że nie potrafią tego wyrazić. Obraz Piety, czyli Matki Bożej z ciałem Syna utrwaliła wielowiekowa pobożność. Zazwyczaj twarz Matki przepełniona jest ogromnym cierpieniem i przez nie postarzona. Jest jednak i inna, bodaj najsłynniejsza na świecie, Pieta... Nie wiem dlaczego, ale właśnie jej obraz pojawia się zawsze w moich myślach, podczas nabożeństwa Drogi Krzyżowej.
Zaraz na prawo od głównego wejścia do Bazyliki św. Piotra w Watykanie, znajduje się niewielka wnęka, oddzielona od zwiedzających grubą, pancerną szybą, a w niej rzeźba, która od setek już lat zachwyca swoim niepowtarzalnym pięknem. Przedstawiono w niej scenę opłakiwania, czyli chwilę, która mogła mieć miejsce między opisanymi w Nowym Testamencie - zdjęciem z krzyża a złożeniem do grobu. Wykonana przez genialnego artystę włoskiego renesansu Michała Anioła Pieta jest inna, ale właśnie przez tę odmienność chwyta za serca, powoduje zamyślenie i niezwykłe wzruszenie.
Wykonane w białym marmurze z Carrary, naturalnych ludzkich rozmiarów postacie Matki i Syna, sportretowano w jednym z najtragiczniejszych momentów Ich wspólnej historii. Oto wypełniło się posłannictwo Marii i tak, jak niegdyś Boskie Dzieciątko w betlejemskiej stajence, teraz przytula do piersi ukochane lecz już martwe ciało Syna, przed chwilą zdjęte z hańbiącego drzewa krzyża. Mimo ogromnego tragizmu sceny, twarze obydwu postaci są nieskończenie spokojne. Twarz Jezusa, któremu przecież zadano tak straszliwe cierpienie i twarz Matki, która na mękę ukochanego dziecka musiała patrzeć, są idealnie piękne, uderzająco spokojne i bardzo ludzkie. Maria, mimo iż jej postać jest bardzo delikatna, krucha i wiotka, silnie prawą dłonią podtrzymuje drogie ciało Syna, które spoczywa na Jej kolanach, jeszcze nie stężałe po śmierci, miękko układające się, jakby przytulało się do Tej, która Go nosiła. Twarz Jezusa jest, jakby pogrążona w głębokim śnie, nie wykrzywiona grymasem bólu, już na wieki spokojna. Jego posłannictwo się wypełniło: oddał życie, aby zbawić człowieka i wrócił do swego Niebieskiego Ojca.
Głowa Madonny lekko pochyla się w dół, a oczy patrzą na Syna. Wszyscy oglądający rzeźbę mimowolnie podążają za Jej wzrokiem i niemal fizycznie odczuwają, jak okrutnym ciężarem jest ciało Syna na jej kolanach. Warto zwrócić uwagę, że twarz Marii jest młoda i podkreślona bielą marmuru, niezwykle czysta i niewinna. Nie dziwi to, gdy uświadomimy sobie, że przecież Maria była do końca życia taka sama, jak w chwili, gdy odpowiedziała Archaniołowi swoje „Fiat”. Nie postarzała się, ponieważ była niedostępna dla grzechu, a to on postarza. Specyficznego i niepowtarzalnego wyrazu dodają rzeźbie bogate draperie szat matki, które układają się w kierunku Jej rąk. Tak więc widz, nawet skupiając swą uwagę na szatach, musi podążyć wzrokiem ku rękom Matki podtrzymującym ciało Syna. Delikatną głowę Madonny, pochyla jeszcze bardziej w dół o wiele dla niej za ciężka chusta, którą przykryła włosy.
Przedstawienie sceny opłakiwania w taki sposób było niezwykłe nawet na czasy renesansu. Nikt wcześniej nie zespolił w jednej rzeźbie dwóch postaci naturalnej wielkości, nikt też nawet i później nie odważył się ułożyć ciała dorosłego mężczyzny na kolanach kobiety. Jednocześnie okazało się, że spokój w obliczu wydarzeń nieodwracalnych może być bardziej wymowny, niż pełen ekspresji ból i cierpienie.
Każdego roku przed Pietą zatrzymują się miliony odwiedzających Bazylikę. Jeszcze do lat siedemdziesiątych rzeźbę można było podziwiać bez żadnych zabezpieczeń. Niestety, stała się ona celem ataku szaleńca, który rzucił się na nią z młotkiem i zanim zdołano go powstrzymać okaleczył twarz Marii, a także zgruchotał jej lewą dłoń. Od tamtej pory, po wykonanej rekonstrukcji, oddzielono ją szyba od zwiedzających.
Dziękuję Bogu, że sama miałam szczęście widzieć Pietę kilkakrotnie i zawsze była ona powodem mego wielkiego wzruszenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu