W drodze na Sybir nieustannie zadziwiała nas życzliwość i otwartość
ludzi. Katolicy tworzą wspólnotę jak za dawnych czasów, wszyscy się
znają i stanowią jakby jedną wielką rodzinę. Z Sum do granicy z Rosją
było ok. 40 km, ks. Stanisław zabrał nasze bagaże i zawiózł je na
granicę. Wiedzieliśmy, że księża nie są mile widziani w Rosji, więc
baliśmy się kłopotów. Ustaliliśmy odpowiedzi na przypuszczalne pytania
celników. Gdy ks. Krzysztof załatwiał sprawy biurowe, zasypali nas
pytaniami typu: "Ile waży rower?" "Ile ma przerzutek?" itp. Wzbudziliśmy
więcej śmiechu i zainteresowania niż podejrzeń. Bodajże połowa celników
zeszła się, by zobaczyć "dziwaków" na rowerach. Na granicy był też...
kantor walut w postaci celnika, szeptem oferującego wymianę dolarów
na ruble.
Tuż za granicą przywitaliśmy ziemię rosyjską podaniem
sobie dłoni. Tego dnia na godz. 21.00 mieliśmy dotrzeć do Kurska.
Jak się okazało, na granicy zmienia się czas i już mieliśmy godzinę
straty. Czekał na nas ks. Kempa, kolega ks. Krzysztofa z lat seminaryjnych.
Na miejsce, z pomocą Bożą, dojechaliśmy o godz. 2.00. Używam wyrażenia "
pomoc Boża" celowo, bo nie zawsze spotyka się o tej godzinie na ulicach
ludzi, którzy udzielą informacji. Bardzo zmęczeni, znaleźliśmy kościół.
W trakcie posiłku gospodarz oznajmił nam, że o godz. 8.00 rano będą
czekać na nas dziennikarze miejscowych gazet i telewizji. Z oczami "
na zapałki" udzielaliśmy wywiadów i pozowaliśmy do zdjęć.
Podczas śniadania pytaliśmy o sytuację Kościoła w Rosji.
Nie jest ona zbyt wesoła. Brakuje księży do pracy, ludzie nadal są
zastraszeni - wszystko to powoduje, że wspólnoty kościelne nie rozwijają
się, tak jak powinny. Jednak dobrze, że ludzie mają gdzie się modlić,
z czego się cieszą i okazują wdzięczność Bogu. W Kursku była nasza
pierwsza Msza św. po rosyjsku. Zakochałem się w tym języku, mógłbym
go słuchać w nieskończoność. Nie było ważne, że nie rozumiem połowy
słów.
Nazajutrz pożegnaliśmy Kursk, ludzi, odnawiany kościół,
całkiem niedawno odzyskany od władz miasta. Dostaliśmy adresy parafian,
u których mieliśmy się później zatrzymać. Najpierw spaliśmy w Timie
u rodziny Aloszy, marynarza, który zginął na łodzi podwodnej "Kursk"
. Kolejny nocleg - w Woroneżu. Trzeba zaznaczyć, że w tych miastach
katolicy są nieliczni, wspólnota liczy ponad kilkadziesiąt osób.
Mszę św. odprawia się raz na jakiś czas, w miarę możliwości kapłana
i odległości między miejscowościami. Kościół w Rosji dopiero się
rozwija, odbudowywane są struktury zburzone przez kilkadziesiąt lat
komunizmu, przełamywany jest strach ludzi przed przyjściem do kościoła.
W dodatku działa mnóstwo różnych sekt, które oferują pieniądze, kuszą
paczkami dla dzieci. I niestety - wiele osób bezmyślnie tym pokusom
ulega...
Początkowo przypuszczaliśmy, że kapłanami na Ukrainie
i w Rosji są tylko Polacy, lecz to nieprawda, np. w parafii w Saratowie
proboszczem jest Irlandczyk, człowiek niezwykłej odwagi. Przybył
na tę trudną ziemię bez znajomości języka rosyjskiego. Naprawdę widać
działanie Boga, skoro ów proboszcz nadal żyje... Odzyskiwane są kościoły,
pozamykane w czasie komunizmu, jakimś cudem uzyskuje się pozwolenia
na budowę nowych świątyń. Zadziwia postawa księży i wiernych, których
wiara przetrwała próbę czasu.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu