Już po raz czwarty zielonogórska Świątynia Melpomeny wita wiosnę
Przeglądem Dramatu Współczesnego - prawdziwą ucztą dla miłośników
teatru. Można powiedzieć, że uczta ta zapowiadała się nieprzyzwoicie
bogato i nazbyt wystawnie, jak na dzisiejsze, trudne czasy, gdzie
ze wszech stron nawołuje się do oszczędzania. Teatromani jednak mogli
pozwolić sobie na odrobinę szaleństwa.
Program przeglądu obejmował 13 spektakli, granych na
dwóch scenach (w Zielonej Górze i w Żarach) przez 8 dni. Do wzięcia
udziału w przeglądzie zaproszono między innymi Teatr z Legnicy z
głośnym spektaklem Ballada o Zakaczawiu, który doczekał się swojej
telewizyjnej adaptacji. Przyjechał także słynny Teatr im. Witkacego
z Zakopanego, który zaprezentował niezwykle metafizyczne widowisko
Kurka Wodna według dramatu St. I. Witkiewicza. Można było również
obejrzeć dwa kontrowersyjne przedstawienia: Sceny z życia Mietteleuropy
w wykonaniu Teatru Provisorium z Lublina oraz inscenizację dramatu
znanego z obrazoburczych tekstów W. Schwaba Moja wątroba jest bez
sensu albo zagłada ludu w realizacji Teatru Współczesnego ze Szczecina.
To tylko niektóre, te najbardziej wykwintne propozycje, z suto zastawionego
stołu teatralnej uczty.
Ku mojemu zdziwieniu Przegląd nie cieszył się aż tak
wielkim zainteresowaniem. Siedziba Teatru Lubuskiego nie przeżywała
oblężenia, a bramy teatru nie miały okazji zatrzeszczeć pod naporem
zdesperowanej publiczności. Ciasno było tylko w piątkowy wieczór,
kiedy to w opustoszałej hali fabrycznej "Zefamu" legnicki teatr wystawiał
Balladę o Zakaczawiu. Wejście w tłoku po wąskich schodach przypominało
przepychanki przed amfiteatrem podczas koncertu zespołu "Ich Troje"
. To nagłe zapotrzebowanie na kulturę tłumaczę sobie siłą telewizyjnej
reklamy. Jeszcze raz potwierdza się zasada: istnieje to, co pokazuje
się w telewizji. A spoglądając na puste krzesła w teatralnej sali
próbowałem zrozumieć przyczynę znikomej frekwencji na widowni. Przecież "
każda zwykła kura domestica, podobnie jak miliony innych zwykłych
kur, pragnie piękna, prawdy i harmonii" - jak mogliśmy usłyszeć od
jednej z bohaterek Rajskiego Ogródka, spektaklu w wykonaniu studentów
PWST w Krakowie.
Jednakże niebytem podobno nie warto się zajmować. Postanowiłem
więc nie przejmować się tymi, których nie było. Tym, co szczególnie
skupiło moją uwagę, była przygnębiająca monotonia barw, klimatów,
myśli i zdarzeń, kumulacja brutalności i wulgarności przejawiająca
się w każdym z pokazywanych na scenie obrazów. Okazuje się, że owa
dosadna, a nawet prostacka i fizjologiczna poetyka jest jakimś charakterystycznym
rysem współczesnej dramaturgii. Taka estetyka automatycznie wywołuje
odruch buntu u każdego wrażliwego widza. Czy ten naturalny bunt powinien
być jedynym i ostatnim wrażeniem wyniesionym z oglądanych spektakli?
Teatr jest zwierciadłem rzeczywistości. Owszem, w teatrze tworzy
się światy nierealne, w których wszystko jest możliwe. Na tym polega
fenomen i magia teatru. Nie jest to jednak creatio ex nihilo. Substancją
konstytuującą sceniczny świat jest otaczająca nas rzeczywistość.
Na scenie zawsze dzieje się coś, co odsyła nas do rzeczywistego świata.
A zatem, czym możemy mieć pretensję do odbicia w lustrze, że jest
brzydkie?
Każdego wieczoru po obejrzanym przedstawieniu nie opuszczała
mnie smutna refleksja, że ten odpychający wizerunek świata jest odbiciem
rzeczywistości. Niejedna odgrywana przez aktorów sytuacja przypominała
mi o faktycznych zdarzeniach. Niczym zwierciadło, może nieco krzywe,
wskazywała na moje własne problemy i niedoskonałości. Moje i twoje.
Nasze.
Można oczywiście się upierać, że świat po drugiej stronie
lustra nie istnieje i nic nie mówi o naszym świecie. Można w ogóle
się obrazić i nie spoglądać w lustro. Można przecież powyrzucać wszystkie
lustra. Można pozamykać teatry (pojawiają się już takie pomysły).
Można ze zgorszeniem wstać i wyjść z teatru. Można w ogóle do niego
nie przychodzić. Wszystko można. Jeden ze spektakli kończył się słowami: "
Żyjemy w czasach bez precedensu"...
Pomóż w rozwoju naszego portalu