Czego można się spodziewać po Telewizji PULS? Może rąbek tajemnicy odsłonią nam słowa i dotychczasowe dokonania jednego z jej twórców. Macieja Pawlickiego, wiceprezesa Telewizji Familijnej PULS, odpowiedzialnego za sprawy programowe, zastaję w biurze przypominającym futurystyczną celę mnicha: biurko, komputer, dwa telewizory i plastikowy termos z herbatą (bez dodatków), by nie musieć wychodzić z celi ani nie rozpraszać się wizytami sekretarki.
KS. HENRYK ZIELIŃSKI: - Co Pan uważa za swój życiowy sukces?
MACIEJ PAWLICKI: - Klarę, lat 6, Monikę, lat 4, i Kamila, lat 13. No i wspaniałą żonę - Magdalenę.
- A sukcesy zawodowe?
- Zawsze starałem się przekładać rzeczy wartościowe
na język dostępny dla szerokiej publiczności. Robiłem to jako redaktor
Filmu i jako dyrektor Programu I TVP Polskiej, gdzie wspólnie z Walemarem
Gasperem, Andrzejem Horubałą i innymi tworzyliśmy w czasie najwyższej
oglądalności programy wartościowe, ukazujące m.in. polską kulturę
i historię. Wiele z nich zyskało ogromną widownię. Staraliśmy się
przezwyciężyć bezwładnie przyjęty podział na programy wartościowe
i programy rozrywkowe. Staraliśmy się przezwyciężyć getto programów
religijnych, poszerzając pola, na których wartości były obecne -
właśnie na sferę rozrywki. Tak tworzyć programy rozrywkowe i tak
dobierać filmy, by ludzie wierzący oglądając telewizję, nie odczuwali
dyskomfortu. Nie wszyscy politycy rozumieli sens naszej pracy, ale
widzowie ją docenili.
Potem tworzyłem telewizję komercyjną RTL7. W innych warunkach
sformatowaliśmy ją jako przyjazną dla młodej rodziny. I to się wówczas
udało, także osiągnęliśmy sukces oglądalnościowy.
- I ostatnio promocja Polski na
Expo 2000 w Hanowerze, gdzie był Pan dyrektorem programowym
polskiego działu...
- Chciałem pokazać światu Polskę tak, jak powinno
się ją pokazywać - akceptując, doceniając i promując naszą tożsamość,
naszą oryginalność. Zebrałem cięgi od sił "postępowych". Zarzucano
mi, że pokazuję obraz Polski zaściankowej, że motto zapożyczone od
Herberta: "Bądź wierny, idź", jest fatalne i nie będzie zrozumiane.
Sugerowano, że nie należy pokazywać polskiej specyfiki, należy się
jej wstydzić.
A okazało się, że trafiliśmy w dziesiątkę, że w polskiej
specyfice jest jej siła. Na 189 krajów zajęliśmy czwarte miejsce,
mieliśmy 3 miliony gości zachwyconych polskim pawilonem. Bo Polska,
która nie wstydzi się swojej tożsamości, jest uzupełnieniem europejskiej
mozaiki. A Polska zakompleksiona, która stara się pod każdym względem
upodobnić do innych, nie jest ciekawa dla nikogo. Francuzi, Niemcy,
Hiszpanie szanują swoją tożsamość i szanują tylko tych, którzy szanują
samych siebie. W polityce, w gospodarce, w kulturze.
- W jakich okolicznościach rozstał się Pan ze swoją pierwszą redakcją, z tygodnikiem "Itd"?
- Prywatnie wyjechawszy na Zachód, w jednej z korespondencji opisywałem sytuację w Niemczech: trochę dobrze, trochę ironicznie. Zaznaczyłem: drukujcie całość albo wcale. Wszystko, co pozytywne, zostało wycięte, wydrukowano to, co negatywne. Zażądałem sprostowania. Itd odmówiło, ostrzegając, bym nie publikował sprostowania w Tygodniku Powszechnym, bo stracę pracę. Opublikowałem, straciłem pracę.
- Zdaje się, że to nie jedyna praca, którą Pan stracił ze względu na mało giętki kręgosłup?
- To, że musiałem odejść także z TVP i w pewnym sensie
z RTL7, także miało swoje przyczyny. W RTL7 jeden z udziałowców intensywnie
nakłaniał mnie do wprowadzenia filmów erotycznych i brutalnych kreskówek.
Odmówiłem. Zdjęto niektóre programy publicystyczne, jak talk show
prowadzony przez Cezarego Michalskiego i Rafała Ziemkiewicza czy
program KOP z udziałem m.in. Wojciecha Cejrowskiego. Były też silne
naciski na udziałowców ze strony prominentnych polityków.
Ale nie mówmy już o tym, nie chcę uchodzić za ofiarę.
Wręcz przeciwnie. Wszystkie odejścia owocowały dla mnie czymś bardzo
pozytywnym. Wygląda to, jakby szczególne etapy zostały dla mnie precyzyjnie
zaplanowane tam, na Górze. Niczego mi nie żal, wiem, że to wszystko
ma sens.
- Pańskie poczynania w mediach kończyły się zawsze zdobyciem dużej publiczności i dobrymi wynikami finansowymi. Czy jest szansa, że telewizja PULS osiągnie ekonomiczną samowystarczalność, jeśli Wasz sygnał dociera tylko do 13% polskich domów?
- To zasięg nadajników naziemnych. Do tego dodać
trzeba telewizję satelitarną i kablową, i dlatego możemy być odbierani
już w ponad 45% gospodarstw domowych w
Polsce, a do września spodziewamy się, że będzie to 52%. Jednocześnie trwa proces koncesyjny, w którym startuje nadawca,
czyli prowincja Ojców Franciszkanów. Telewizja Familijna jest bowiem
spółką wynajętą przez Franciszkanów dla zapewnienia oferty programowej.
Bazowe, zatwierdzane przez parlament, dokumenty Krajowej Rady Radiofonii
i Telewizji mówią o równoprawnym traktowaniu podmiotów w dostępie
do częstotliwości. Franciszkanie mają więc szczególne predyspozycje,
aby te częstotliwości otrzymać, gdyż do tej pory mają ich kilkakrotnie
mniej niż inni nadawcy. Liczymy tu na rozsądek i poczucie sprawiedliwości
członków KRRiTV.
Chodzi zwłaszcza o częstotliwości w Lublinie, Częstochowie
i Szczecinie. Dałoby to nam ponad 60% zasięgu w skali kraju. Polska
widownia ma prawo liczyć, że umożliwi się jej oglądanie programowej
alternatywy dla istniejących telewizji.
- Jak będzie sformatowana telewizja PULS?
- Trzeba ją oceniać w dłuższej perspektywie. Chcemy
dać telewizję pogodną, rozrywkową i ciekawą, ale bezpieczną, bo nie
szukającą sukcesu w przekroczeniach i plugastwie. Dającą poczucie
stabilności świata wartości, potwierdzającą życiowe wybory naszych
widzów. Owszem, niekiedy mogą się tu znaleźć rzeczy, które niektórych
mogą rozczarować, może nawet drażnić. Patrząc na produkowane współcześnie
seriale, trzeba mieć świadomość, że wybór jest niełatwy. A marzy
nam się telewizja, która będzie oglądana nie tylko dlatego, że jest
wartościowa, ale przede wszystkim dlatego, że jest dobra, rozrywkowa,
relaksująca, dająca dobre samopoczucie.
Łatwo robić rzeczy ważne, ale dla elit, dla już przekonanych.
I łatwo robić rzeczy plugawe, grać na tanich emocjach dla szerokiej
publiczności, gdy się nią gardzi. Najtrudniej przekładać rzeczy wartościowe
na język atrakcyjny i zrozumiały dla szerokiej widowni. Ale właśnie
to jest naprawdę warte wysiłku.
- Rozumiem, że nie będziecie tworzyć okienek katolickich, ale pokazywać życie Kościoła jako część życia społecznego.
- Będą programy czysto religijne, jak choćby robiony
wspólnie z KAI przegląd wydarzeń z życia Kościoła czy inne programy
prowadzone przez duchownych. Natomiast robienie wyłącznie okienek
to metoda ludzi, którzy chcą ograniczyć rolę Kościoła. Dziś niektórzy
politycy lewicy martwią się, czy ta telewizja będzie aby wystarczająco
katolicka. Chodzi im o to, by istniało przeciwstawienie - tu religia,
a tam świat, tam życie, tam rozrywka. Odzielnie. By wartości zamknąć
w getcie.
Nie deprecjonuję okienek katolickich, ale myślimy odwrotnie.
Programy o życiu - te społeczne czy poświęcone problemom duchowym,
i te mniej poważne, rozrywkowe, nasycone być mają treściami wynikającymi
z nauki Kościoła, z zastosowania jej w codziennym życiu. Bez nieustannego
i zawężającego krąg odbiorców przypominania o Źródle, ale w poczuciu
wierności temu Źródłu.
- Sądzi Pan zatem, że do szerokiej widowni trzeba dotrzeć sposobem?
- Tak. W roku 1991 istniał w TVP program na żywo Studio otwarte. Prowadził go dziennikarz Marek Siwiec z Trybuny Ludu. Dyskusja była o aborcji. Nie wytrzymałem, pojechałem na Woronicza, by zabrać głos. Stojąc w grupie przeciwników aborcji, długo zgłaszałem się do głosu, Siwiec mi go nie udzielał, program się kończył. Wtedy ostentacyjnie przeszedłem do grupy zwolenników aborcji. Siwiec, chyba mile zdziwiony, natychmiast udzielił mi głosu. Wypowiedziałem się kwieciście i stanowczo przeciw aborcji, budząc wściekłość obecnych feministek. Fortelem dorwałem się do głosu i jednoznacznie spuentowałem długą dyskusję. Więc szukajmy sposobu, warto docierać do bardzo szerokiej widowni.
- Zdaje się, że problemem będzie nawet znalezienie dobrych kreskówek dla dzieci.
- Kreskówki na świecie poszły w złym kierunku. Dominuje tendencja, by tandetne kino akcji, gdzie pełno prymitywnych pościgów, mordobić i strachów, wprost przenosić na filmy dziecięce. Dominuje tandeta, zwłaszcza japońska. Na szczęście, jest nieco produkcji wartościowych, ale stanowi to 10-15% rynku. Wybieramy więc starannie.
- Czy nie obawia się Pan, że niektóre osoby znane z innych stacji, a teraz współtworzące ofertę programową PULSU, nie zostaną zaakceptowane przez odbiorców?
- Ma Ksiądz pewnie na myśli Waldemara Ogińskiego
w TOK FM oraz Manna i Maternę. Program Ogińskiego, w życiu prywatnym
doktoranta historii u profesora Roszkowskiego, jest świadomą autokreacją.
Jeżeli posłucha się go na dłuższą metę, to okaże się, że pod wieloma
względami to konserwatywny publicysta, mówiący w imieniu przeciętnego
słuchacza. W radiu czasem używał słów, na które u nas sobie nie pozwoli.
Ale nie wyrzeknie się normalnego, ostrego widzenia spraw ani swojego
dynamizmu i umiejętności oddziaływania na emocje.
Zaś Wojciech Mann i Krzysztof Materna są najlepszymi
w Polsce specami od rozrywki. Nie zawsze się z nimi zgadzam. Jako
dyrektor Jedynki miewałem z nimi spory, ale oni nigdy nie zrobili
nic niegodziwego. Sądzę, że widzowie PULSU w zaskakująco wielu sprawach
podzielą ich punkt widzenia. A w rozrywce są świetni, a naszą ofertę
traktują jak wielkie wyzwanie. Wierzę, że się sprawdzą.
Oczekujemy też wyrozumiałości ze strony radykałów, że
nie jesteśmy tylko dla nich. Chcemy bowiem trafić ze swoim programem
również do ludzi nie całkiem przekonanych, którzy nie słuchają rozgłośni
religijnych. Może siłą bezwładu oglądają czasem różne plugastwa,
bo nie mają innego wyboru. Chcemy pokazywać rozrywkową alternatywę
- normalny świat, życzliwy ludziom, chcemy udowodnić, że dobra rozrywka
nie musi żywić się duchową padliną.
- Pańska żona powiedziała mi niedawno, że przez osiemnaście lat nauczyła się Panu ufać, bo wszystko, co pan robi, jest głęboko przemyślane. Czy tak jest i tym razem?
- Ciszę się, że Magda patrzy na to z wiarą i zaufaniem. Ale czy patrzy spokojnie? To jest najtrudniejsze z przedsięwzięć, w których uczestniczyłem. Ale jeśli się powiedzie, da największą satysfakcję. Jeśli Zakon Franciszkanów będzie nadawcą komercyjnego, szeroko oglądanego programu, a jednocześnie wiernego nauce Kościoła, to będzie to najpiękniejsza rzecz, jaka w życiu zawodowym może się zdarzyć. A wsparcie żony i jej wiara w sens moich działań są dla mnie najważniejsze.
- Czego można życzyć PULSOWI?
- Cierpliwości i pewnego kredytu zaufania ze strony widzów. Prosimy o modlitwę i współdziałanie w tworzeniu programu. Liczymy na żywy kontakty z widzami, na doradzenie nam i na krytykowanie nas, bo na pewno z tego będziemy wyciągać wnioski. To przecież nasza wspólna szansa.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu