Współczesne ludzkie życiorysy bywają czasem zagadkowe. Bo raczej,
i pomimo wszystko, przyzwyczajeni jesteśmy pod pojęciem typowej rodziny
rozumieć małżeństwo i dzieci. To są określenia jednoznaczne i - daj
Boże - jeszcze długo takimi pozostaną. Jednak ludzie komplikują sobie
życie, próbując układać je po swojemu, co wcale nie wychodzi im na
zdrowie (psychiczne też). Znam pewną młodą i zdolną osobę, wspaniałą
młodą kobietę. Ma przed sobą karierę naukową, bo wkroczyła na tę
trudną drogę i świetnie jej się to udaje. Jest ładna, miła, inteligentna,
rozumna. Tymczasem jej życie osobiste to jeden wielki bałagan. Najpierw
poznała młodego rozwodnika, który miał za sobą małżeństwo i dwójkę
dzieci. Żyli ze sobą i po pewnym czasie urodziła im się córeczka.
Jest to pierwszy rozdział opowieści pt. "Moje". Był, oczywiście,
ślub cywilny, ale i wkrótce nastąpił rozwód. Tatuś wcale nie interesuje
się dzieckiem, co jest już teraz powodem rodzących się problemów
wychowawczych.
Następny związek - znów z rozwodnikiem, z jednym dzieckiem.
Zaczyna się więc rozdział: "Moje i twoje". Tym razem rozwiedziony
ojciec bardzo interesuje się własnym dzieckiem, więc dochodzą niemiłe
i trudne kontakty z jego byłą małżonką itp. Bohaterka nasza - wygląda
na to - znalazła jednak wreszcie odpowiedniego mężczyznę, choć w
nieodpowiednim układzie. Konsekwencją i tego związku jest poczęcie
się dziecka, które wkrótce przyjdzie na świat i rozpocznie się rozdział: "
Moje, twoje, nasze...".
Nie chcę tu osądzać tych ludzi. Nie moja to sprawa i
w ogóle nie podlega ona dyskusji, bo któż z nas jest bez grzechu...
Człowiek to istota wolna i ma prawo układać sobie życie według własnego
pomysłu. Lecz patrząc na to niejako z góry, można sobie wyobrazić,
ile nieszczęść już się zrodziło, którymi będą mogły się karmić telewizyjne
programy przez całe lata. Przede wszystkim - nieszczęście dzieci.
Żadne z nich nie będzie całkowicie szczęśliwe, bo nie ma pełnej rodziny
- mamy z tatą - na co dzień, w domu. Nie wiadomo, czy z tej opisywanej
przeze mnie pary powstanie wreszcie małżeństwo, a raczej - związek
niesakramentalny. Ich wspólne dziecko, nawet jeśli zostaną razem,
będzie miało z obu stron rodzeństwo przyrodnie, czyli nieustanne
źródło cierpienia z powodu dzielenia się miłością, i drugie - z powodu
rozdzielenia.
W ten sposób rodzą się pacjenci psychoterapeutów i teraz
już nie ma co się dziwić, że jest tych gabinetów tak wiele na Zachodzie,
gdy tam małżeństwo jest tak bardzo nietrwałym związkiem. My też do
tego dążymy i idziemy w ich ślady, więc nasi psycholodzy mogą spać
spokojnie.
Temat par niesakramentalnych jest tematem bolesnym i
- niestety - aktualnym. Pary żyją z sobą "na próbę" coraz bardziej
otwarcie i coraz częściej, już nawet bez zachowywania najmniejszych
pozorów. Niedawne pełne zażenowania stwierdzenie, że "tak nie wypada",
nie mówiąc już o głębszych uwarunkowaniach, zostało zastąpione współczesnym
hasłem: "tak przecież robią wszyscy i jest to normalne".
Osoby wychowane w wierze katolickiej, wierzące w Boga,
z czasem po takich życiowych perypetiach budzą się i przychodzi otrzeźwienie.
Mówią wtedy tak, jak czytamy to w ich zwierzeniach, choćby zawartych
w książce ks. Jana Pałygi SAC pt. Oni też chcą być wierni:
"- Po kilku latach małżeństwa (z człowiekiem rozwiedzionym)
zaczęło mi być bardzo źle bez spowiedzi i Komunii św. Z wielką zazdrością
i łzami w oczach patrzyłam na ludzi przystępujących do stołu Pańskiego.
- Po zawarciu związku cywilnego, zbuntowana na Kościół,
nie chodziłam na Mszę św. i nie modliłam się. (...) Potem nadszedł
czas Pierwszej Komunii św. mojej córki i wielki ból, że nie mogę
razem z nią przyjąć Chrystusa.
- Przez wiele lat prowadziłem hulaszcze życie (...) byłem
trzy razy żonaty (...). Zacząłem myśleć o zmianie mojego życia. Bardzo
brakowało mi spowiedzi i Komunii św (...)".
Wybrałam tylko te trzy małe fragmenty, w których, pomimo
ich prostoty, wyczuwa się głębokie dno rozpaczy. Cokolwiek robimy
bowiem, ma to pewne określone skutki w naszym dalszym życiu. Wiadomo,
młodość musi się wyszumieć. Ludzie młodzi buntują się przeciwko ograniczeniom,
szukają skrajnych przeżyć i lubią przygody. Kościoły zawsze są pełne
dzieci i ludzi starych, bo młodzi nie mają czasu dla Boga. Ale ci
starzy przecież to są ludzie młodzi wczoraj, więc jest nadzieja.
Każdy z nas jakoś przeszedł "chorobę młodości", bardziej
lub mniej niszczącą, ciężko lub lekko. Tęsknimy potem bezpowrotnie
za tym czasem otwartych możliwości i niespełnionych nadziei, często
ubolewając, że mieliśmy tylko jedną szansę. Pocieszający obraz syna
marnotrawnego zawsze jest w zasięgu ręki, w razie gdybyśmy za bardzo
błądzili. Ale jest też droga drugiego syna, może mniej efektowna,
lecz wierniejsza i pewniejsza, choć on sam patrzył nie bez żalu oczyma
pełnymi zazdrości na radość ojca z powrotu grzesznika.
Nie chcę tu zbaczać na drogę ewangelizacji, nie tak rozpoczynałam
ten tekst i nie do tego chciałam pierwotnie go doprowadzić. Mnie
nurtuje pytanie - dlaczego opisywana na początku historia jednego
życia tak się ułożyła, że mogłaby wypełnić kilka życiorysów? Co się
stało z rozsądkiem tej młodej osoby, że utraciła kontrolę nad swoim
życiem? Próbowałam się więc dowiedzieć o niej czegoś więcej. I -
jak mi się wydaje - przynajmniej w tym przypadku, znalazłam jakie
takie wytłumaczenie. Jej ojciec odszedł z domu, pozostawiając ją
samą z mamą. Odszedł do innej, młodszej kobiety, wynosząc z domu
co cenniejsze prezenty własnej córki i kłócąc się o podział skromnego
majątku, by wyrwać go jak najwięcej dla nowej rodziny. Losem pozostawionej
córki wcale się nie interesował. Aż chciałoby się tu zawołać: ojcowie,
nie gorszcie swoich dzieci!...
Tak już najczęściej jest, że córka pijaka też dostaje
za męża pijaka. Dziecko rozwiedzionych rodziców także opuszcza swoje
dzieci. Bity będzie bił. Kogo nie nauczono kochać, sam się tego nie
nauczy. Człowiek powiela wzorce już poznane i kontynuuje tradycje
rodzinne, choćby i takie, które wcale nie są chlubne i godne naśladowania.
Ale pozostają one wdrukowane w jego podświadomość i on powiela je
dalej.
W znajomym domu synek gospodarzy siedział ponury w kącie,
coś tam sobie czytał, a komputer z ulubioną grą stał na stole wyłączony.
Zapytałam więc, dlaczego się nim nie bawi. Na to on oznajmił mi,
głosem niespodziewanie wyrażającym dumę, że coś zbroił, za co dostał
karę od rodziców i ma kilkudniowy zakaz takiej zabawy. Dlaczego on
był prawdziwie dumny z tej kary? Pozostawiam to pytanie bez odpowiedzi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu