W końcu lipca 1998 r. odszedł od nas jeden z największych twórców
minionego stulecia i najbardziej niezłomny z polskich poetów - Zbigniew
Herbert, dla którego naprawdę liczyły się poezja i Polska. Oprócz
zbiorów wierszy obdarował nas trzema tomami wspaniałych esejów, w
których zawarł swoje fascynacje sztuką i cywilizacją Południa i Północy,
od antyku do czasów współczesnych.
Do wydanych za życia Autora książek Barbarzyńca w ogrodzie ("
Czytelnik", 1962; pięć wydań) i Martwa natura z wędzidłem (Wydawnictwo
Dolnośląskie, 1993) dołączyła opublikowana niedawno przez Fundację
Zeszytów Literackich trzecia część niezwykłej trylogii, zatytułowana
Labirynt nad morzem, której maszynopis złożył Poeta w wydawnictwie "
Czytelnik" w maju 1973 r. Książka nie ukazała się. Po ogłoszeniu
stanu wojennego w 1981 r. Katarzyna Herbertowa, na prośbę męża, wycofała
maszynopis, by po upływie osiemnastu lat, w 1999 r., powierzyć go
do druku Zeszytom Literackim. Po roku, 16 października 2000 r., otrzymaliśmy
wyjątkowo starannie pod względem edytorskim przygotowany tom. W wydaniu
specjalnym dla subskrybentów (płócienna oprawa z piękną obwolutą
z gwaszem niedawno zmarłego Jana Lebensteina) wytłoczono 855 egzemplarzy
numerowanych (mój nosi numer 763).
Na Labirynt nad morzem składa się sześć - ogłoszonych
wcześniej w miesięcznikach Twórczość, Poezja, Więź i Odra - esejów:
tytułowy, Próba opisania krajobrazu greckiego, Duszyczka, Akropol,
Sprawa Samosi, O Etruskach oraz siódmy pt. Lekcja łaciny, którego
fragment zapowiadający książkę wydrukowano po raz pierwszy w 2000
r. w 72. numerze Zeszytów Literackich. Stanowią one owoc wielu wypraw
Zbigniewa Herberta, wywołanych wewnętrzną determinacją oraz przemożną
chęcią zobaczenia wybranych arcydzieł i obcowania z nimi, zmierzenia
się z historią, wręcz "dotknięcia jakiejś tajemnicy", bo jak napisał: "
Pragnąłem zawsze, żeby nie opuszczała mnie wiara, iż wielkie dzieła
ducha są bardziej obiektywne od nas. I one będą nas sądzić. Ktoś
słusznie powiedział, że to nie my czytamy Homera, oglądamy freski
Giotta, słuchamy Mozarta, ale Homer, Giotto i Mozart przypatrują
się, przysłuchują nam i utwierdzają naszą próżność i głupotę" (Duszyczka)
.
Herbert eseista ukazał w Labiryncie koronne świadectwo
swej wiedzy, erudycji i mądrości, a także dokonał konfrontacji z
tradycją, jej przemyśleniami i przyjęciem, podkreślił problemy, jakie
się z tym łączą. Zbliżając się do Akropolu, powtarzał sobie "niezdarną
formułę: on jest i ja jestem, a ogromna przestrzeń czasu, dzieląca
daty naszych urodzin, kurczyła się, nikła. Byliśmy współcześni" (
Akropol).
Dotarłszy na wybrane miejsce, "kiedy zwiedzał, nic go
nie obchodziło. Nie było ważne, czy je, czy się wysypia", marzył,
by "dać się tu zamknąć i spędzić noc i poranek sam na sam bez natrętnych
wycieczek, nauczyć się na pamięć wszystkich jego kolorów i linii
tak, żeby potem, kiedy już będę daleko, można było zamknąć oczy i
wywołać jak film wspomnienie - obraz dokładniejszy od wszystkich
reprodukcji" (Labirynt nad morzem).
Herberta wędrówka po Krecie - "tajemniczej wyspie na
morzu ciemnym jak wino" - przeniosła mnie wspomnieniami na pierwszy
rok studiów do niezapomnianych wykładów z historii starożytnej śp.
prof. Edwarda Zwolskiego i jego pasji w zapoznawaniu nas z pierwszą
europejską cywilizacją, stworzoną na tej "wyspie sejsmicznej, doświadczającej
często gniewu Posejdona", przez Minojczyków, cywilizacją, "która
miała być przesycona szczęściem, pokojem i radością", a którą zniszczył
wybuch wulkanu, pozostawiając po niej ruiny labiryntu - "pałacu toporów
o podwójnym ostrzu". Panie Zbigniewie, stokrotne dzięki za tę po
latach dogłębną powtórkę z historii, bo: "Szczątki imperium, potężnych
zamków i stolic nie wzruszają tak bardzo, jak ruiny pałaców minojskich"!
Opuszczając Kretę, gdzie "jeszcze nigdy tak cierpliwie
nie ścierał kurzu historii, jeszcze nigdy tak łapczywie nie łykał
starych kamieni", udał się Autor do Grecji na spotkanie z krajobrazem "
wymykającym się opisowi przez samą swoją naturę . Niepodobna znaleźć
miejsca, które byłoby choćby w przybliżeniu sumą, syntezą doznań
wzrokowych podróżnika, niepodobna wykroić z tego splątania błękitu,
gór, wody, powietrza i światła żadnego widoku i powiedzieć - to jest
Grecja", bo "krajobraz znajduje się nie tylko przed oczami, ale także
z boku, za plecami, czuje się jego natarcie, oblężenie, jego intensywną
obecność".
Zwiedzając Epidauros, Mykeny, Delfy, Spartę, Olimpię,
wyspę Delos, Poeta skonstatował: "krajobraz grecki przemówił do mnie
tedy patetycznym głosem mitu i tragedii. Tego osobliwego uczucia
zbratania z przyrodą, naturalnej łatwości, z jaką daje się przemienić
w kształty ludzkie, nie doświadczyłem w żadnym innym kraju". Ulegając
pokusie opisywania, doznał porażki opisywactwa, gdyż "nie udało mu
się nawet wyrazić kształtu i koloru oliwki" (Próba opisania krajobrazu
greckiego). Cóż za skromność, a może kokieteria!
Po krótkim popasie na "wyspie Samos na falach Morza Egejskiego,
zwanego tutaj pięknie Morzem Ikara", zagłębił się Herbert w dzieje
Etrusków, którzy wyrwali Italię "z długiego przedhistorycznego snu"
i "byli właściwymi twórcami Rzymu".
Kierując swe pierwsze kroki na Forum, wrócił pamięcią
do lekcji łaciny (wyjątkowej piękności jest ten szkic ostatni Lekcja
łaciny) w swoim lwowskim gimnazjum i do nauczyciela tego przedmiotu,
zwanego przez uczniów Grzesiem. Jego to zasługą jest bowiem, "że
nie czuł się zagubiony wśród kamieni".
To Grzesio sprawił, że łacina zaczęła lwowskich uczniów
wciągać i fascynować. "Pracowaliśmy w pocie czoła. Zbliżała się pora
owocowania: w następnym roku mieliśmy przejść do poezji Katullusa
i Horacego. Ale wtedy wkroczyli barbarzyńcy" (Sowieci - M. W.).
Myślę, że poznawanie starożytności z Herbertem będzie
wspaniałym przeżyciem dla każdego. Niech je poprzedzi wnikliwa lektura
króciutkiego eseju, zatytułowanego Duszyczka, gdyż choć "w istocie
rzeczy każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy
tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe ja skrzeczy i broni się
przed nim", to przecież niesie z sobą radość z przeżywania rzeczy
pięknych.
Wielka szkoda, że nie dana ona była "drogim nieobecnym,
naszym bliskim zmarłym", dlatego "stojąc na Akropolu, przywoływałem
dusze moich poległych kolegów, użalałem się nad ich losem, już nawet
nie nad śmiercią okrutną, ale współczułem, że odebrana im została
niewyczerpana wspaniałość świata".
Skoro on, Zbigniew Herbert, jeden z nich, został wybrany,
to musi temu wyborowi nadać sens, tzn. "sprostać wyborowi i uczynić
go wyborem moim. Wyobrazić sobie, że jestem delegatem czy posłem
tych wszystkich, którym się nie udało. I jak przystało na posła,
zapomnieć o sobie, wysilić całą swoją wrażliwość i zdolność rozumienia,
aby Akropol, katedry, Mona Lisa powtórzyły się we mnie, na miarę
- oczywiście - mego ograniczonego umysłu i serca. I żebym to, co
z nich pojąłem, potrafił przekazać innym". Potrafił - jak mało kto
przed nim!
Drodzy Czytelnicy, jestem pewna, że Labirynt nad morzem
urzeknie Was i sprawi, że rozkoszując się wspaniałością Herbertowego
opisu świata, pokochacie wielką kulturę antyczną. I tylko ten żal
ogromny, że słów wdzięczności nie będzie można przekazać bezpośrednio
Autorowi...
Zbigniew Herbert, "Labirynt nad morzem", Fundacja Zeszytów Literackich, Warszawa 2000 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu