Piszę te słowa na dwa dni przed pogrzebem Czesława Miłosza; ukażą się na łamach Niedzieli już po fakcie. Ale nie sądzę, by straciły aktualność.
Napisała pani Magdalena Smoczyńska, córka Jerzego Turowicza: „...W ciągu tych kilkunastu dni od śmierci Czesława Miłosza myślę sobie: «Boże, jakie to szczęście, że mój ojciec tego nie widzi!».
A jednak pewnie widzi z Tamtej Strony. Niestety!...”
Zadumałem się nad tymi słowami. Rzeczywiście, nad trumną poety-noblisty działo się coś bardzo złego, coś co ma za nic powagę śmierci i ciszę, która jej przystoi. Z jednej strony nachalny, nękający, nieustępliwy
wrzask: „Na Skałkę! Tylko tam! Natychmiast!”. Z drugiej strony oczywiste akcje sprzeciwu, komitety obrony jednej z najważniejszych polskich nekropolii, uzasadnione protesty. Atmosfera zamętu,
choć w imię imponderabiliów, w tym wypadku niewątpliwie zagrożonych...
Nie dziwię się zatroskaniu Magdaleny z Turowiczów, ale dziwię się, że jakby nie zauważała przyczyny tego zgorszenia, którego przecież nie byłoby, gdyby ktoś z całą świadomością nie postanowił wyzyskać
śmierci Miłosza dla swych niepięknych celów. Czy ci, którzy zażądali pochowania Miłosza na Skałce, nie zdawali sobie sprawy z tego, co wywołają? Przeciwnie - dobrze wiedzieli! Postawić Kościół,
a zwłaszcza Ojców Paulinów, pod ścianą; zmusić ich, by się ugięli, nie licząc się z nikim i niczym; pokazać, kto tu rozdaje karty; wywołać reakcję obronną, aby potem móc rozdmuchać na cały świat po raz
kolejny wieść o polskim „ciemnogrodzie”... Przypuszczam, że to wszystko tak właśnie zostało zaplanowane, i nie wierzę, by Czesław Miłosz tego sobie życzył.
Pomóż w rozwoju naszego portalu