Reklama

Z różnych stron

Misyjne dziś Kościoła

Niedziela Ogólnopolska 26/2005

KAI/ks. Roman Walczak

Abp Henryk Hoser, 19 marca 2005 r.

Abp Henryk Hoser, 19 marca 2005 r.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Z abp. Henrykiem Hoserem SAC, sekretarzem pomocniczym Kongregacji Ewangelizacji Narodów, przewodniczącym Najwyższej Rady Papieskich Dzieł Misyjnych, przez 21 lat misjonarzem w Rwandzie, także we Francji i Belgii, lekarzem - rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

Ks. Ireneusz Skubiś: - Wielu kapłanów pallotyńskich związało swoje życie z Rwandą, którą - paradoksalnie - przybliżył światu największy w dziejach tego kraju konflikt etniczny między plemionami Tutsi a Hutu. Wojna ta zbiegła się w czasie z rozpoczęciem w Watykanie Zgromadzenia Specjalnego Synodu Biskupów dla Afryki (1994 r.). Wówczas, w lipcu, Ksiądz Arcybiskup został mianowany wizytatorem apostolskim w Rwandzie. Proszę powiedzieć, jak Ekscelencja odnalazł się w tym kraju i jak wyglądała praca w tych szczególnych warunkach?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Abp Henryk Hoser: - Jako wizytator z ramienia Stolicy Apostolskiej zostałem wysłany do Rwandy niemalże z dnia na dzień. Otrzymałem paszport dyplomatyczny, listy polecające po francusku i po angielsku oraz pewną sumę pieniędzy na potrzeby ludzi, których tam spotkam, i musiałem natychmiast wyjeżdżać. Osobiście był to dla mnie trudny moment - 50. rocznica rozstrzelania mojego ojca i dziadka w Powstaniu Warszawskim, w czasie rzezi na Woli. Analogia nasuwała się sama. Przyjechałem do Rwandy, gdy konflikt zbrojny już się kończył i był to jeden wielki cmentarz. Kraj był wyludniony. Uświadomiłem sobie niesłychaną, wręcz apokaliptyczną katastrofę, jaką ten kraj przeżył. Jej początek obserwowałem jeszcze z ław Synodu Afrykańskiego, w którym brałem udział jako ekspert ds. rodziny i rozwoju. (Wcześniej przez prawie 20 lat pracowałem na naszej misji w tym kraju, zajmując się m.in. formacją rodzin, prowadząc ośrodek lekarsko-społeczny oraz ośrodek monitoringu epidemiologicznego AIDS, a także pełniąc funkcję sekretarza Komisji Episkopatu ds. Zdrowia i Komisji ds. Rodziny). Później okazało się, że jestem na Synodzie jedynym przedstawicielem Rwandy, ponieważ biskupi już nie dojechali - trzech straciło życie w tych strasznych wydarzeniach, jeden zginął później w niewyjaśnionych okolicznościach, kolejnych trzech zostało za granicą, inni się poukrywali.
Po przyjeździe, ponieważ moja praca miała mieć również charakter dyplomatyczny, nawiązywałem pierwsze kontakty z nowym rządem, poszukiwałem także rozproszonych biskupów. Nikt nie miał pomysłu na uzdrowienie sytuacji, która tam zaistniała.
Do moich obowiązków należała też troska o uciekinierów, a wówczas z Rwandy uszło do krajów sąsiednich ok. 2 mln ludzi. Większość z nich znajdowała się na terenie ówczesnego Zairu, gdzie potworzyły się obozy tak wielkie, że ginęły na horyzoncie, nie było widać ich końca. W obozach panowała wysoka śmiertelność, spowodowana epidemią cholery. Ludzie byli wycieńczeni, odwodnieni, wygłodniali i łatwo zarażali się cholerą nad brzegiem jeziora Kivu, rozprzestrzeniającą się wśród nich jak pożar. Nigdy nie zapomnę widoku zwłok wykładanych codziennie wzdłuż drogi, które potem zabierał samochód-wywrotka, by wyładowywać je w transzejach kopanych przez koparki...
To, co najbardziej mną wstrząsnęło zaraz na początku przyjazdu do stolicy kraju, w którym spędziłem tyle lat życia, to nie zniszczenia materialne - domy były splądrowane, okna i drzwi powyrywane, dachy podziurawione kulami - ale wieści o śmierci najbliższych współpracowników, ludzi, których znałem, którym błogosławiłem małżeństwa, chrzciłem dzieci, których formowałem zawodowo. To są straty niepowetowane. Wszystko, co materialne, można odbudować, w jakiejś mierze zrekonstruować. Człowiek jest niepowtarzalny i gdy zginie, następuje niepowetowana strata, której konsekwencje ponoszą jego najbliżsi.

- Dlaczego te dwa plemiona: Hutu i Tutsi objawiły tak straszliwą nienawiść?

- Właśnie dlatego, że były to dwa plemiona. Może gdyby było ich więcej, to konflikt nie przebiegałby w sposób tak ostry. Nastąpiło to, co nazywam diabolizacją społeczeństwa. To taki radykalny podział, który zakłada zniszczenie drugiej strony, z fałszywym założeniem, że jeśli my ich nie zabijemy, to oni zabiją nas. Ludność, która była stosunkowo mało wykształcona, dostała się w ręce takich właśnie okrutnych przywódców i wykonywała ich polecenia, często w poczuciu obowiązku obywatelskiego, zabijając nawet dzieci swych przeciwników w obawie, że gdy dorosną, będą zabijać ich. Było to jakieś wielkie działanie strachu przed sobą nawzajem, które doprowadziło do tych niewyobrażalnych nieszczęść. Oblicza się, że wciągu trzech miesięcy zginęło ok. 800 tys. ludzi.
Ten fakt, nazwany już ludobójstwem, obciąża jednak nie tylko bezpośrednich uczestników tych strasznych wydarzeń, ale i tych, którzy z bliska lub z daleka właściwie też do tego się przyczynili. Myślę tu zarówno o krajach sąsiednich, jak i o wielkich mocarstwach, których odpowiedzialność jest ogromna i do dzisiaj nie jest dostatecznie wykazywana we wszystkich ocenach. Trzeba zauważyć, że wojna w Rwandzie doprowadziła później do wojny kontynentalnej w Afryce, w której znalazło się osiem krajów i która właściwie jeszcze się nie skończyła. Przypuszcza się, że na terenie dzisiejszej Republiki Demokratycznej Konga (dawny Zair) zginęło już w wyniku tej wojny 3 mln ludzi.

- Jak w tych tragicznych okolicznościach radził sobie tamtejszy Kościół?

- Jak wspomniałem, tamtejszy Kościół też był w rozproszeniu, z falą uchodźców wyjechało wielu księży, wielu znalazło się w obozach albo było zakwaterowanych w miastach położonych przy granicy z Rwandą. Odwiedzałem ich i namawiałem do powrotu, argumentując, że jednak nie wszyscy mieszkańcy opuścili kraj, że ci ludzie nie mają pasterzy, nie mają biskupów, księży. I powoli księża zaczęli powracać. Mimo że rząd mnie zapewniał, iż przyjmuje wszystkich i nie ma się czego obawiać, bo chce zbudować państwo demokratyczne, wśród księży i sióstr, którzy powrócili, były aresztowania. Dwie siostry franciszkanki, które znam bardzo dobrze, (jedna z nich była nawet moją pacjentką, gdy prowadziłem ośrodek zdrowia) do dzisiaj przebywają w więzieniu bez oskarżenia, bez procesu. Trwa to już 11 lat i nie ma sposobu, żeby je stamtąd wydobyć. Z drugiej strony ich obecność dla wielu więźniów jest błogosławieństwem. Takie sytuacje, niestety, się zdarzają.
W ogóle przerażająca jest w tej chwili liczba ludzi w więzieniach. Obliczono, że w malutkiej Rwandzie, która ma 8 mln ludności, liczba więźniów przewyższa liczbę wszystkich więźniów we Francji - kraju, który liczy 60 mln ludzi. W więzieniach jest taki tłok, że ludzie często nie są w stanie nawet usiąść, stoją więc dzień i noc, śpiąc na stojąco. Widziałem to na własne oczy.

- Czy Narody Zjednoczone nie mogą tu nic zrobić?

- Nie. Narody Zjednoczone od samego zresztą początku konfliktu zamiast pomóc w jego zatrzymaniu, zwłaszcza w tej fazie najbardziej okrutnej, po prostu wycofały swoje wojska na wniosek Stanów Zjednoczonych i innych krajów. To był sygnał dla siepaczy.

- Po takich doświadczeniach w marcu br. Ksiądz Arcybiskup przyjął sakrę biskupią i podjął pracę w bardzo ważnej dykasterii watykańskiej - Kongregacji Ewangelizacji Narodów. Czy doświadczenia Księdza Arcybiskupa są przydatne w tej odpowiedzialnej pracy?

- Kongregacja Ewangelizacji Narodów zajmuje się 1080 diecezjami w świecie na terytoriach misyjnych. Codziennie otrzymujemy raporty, które napływają z różnych diecezji, przesyłane przez nuncjuszy apostolskich, biskupów, kapłanów lub osoby świeckie, i tę ogromną liczbę dokumentów musimy dokładnie przeanalizować i zająć wobec nich odpowiednie stanowisko. Właśnie tu pomaga doświadczenie misyjne, głównie znajomość uwarunkowań, jakie wpływają na taką lub inną sytuację, znajomość istniejących potrzeb i ograniczeń. W związku z tym jesteśmy też w stanie podejmować możliwie najlepsze decyzje i to jest bardzo ważne. Poza tym jest coś takiego, jak poczucie jedności, łączności z tymi, którzy pracują w tych bardzo ciężkich warunkach, i możliwość porównania problemów, jakie ma biskup w biednym kraju dotkniętym wojną, chorobami, nieszczęściami, głodem, z pracą biskupa w kraju ustabilizowanym, gdzie wszystko idzie niejako własnym rozpędem. Naszą rolą jest pomóc tym młodym Kościołom. Razem poszukujemy rozwiązań. Nie mamy gotowych recept, staramy się je znaleźć w dialogu z odpowiedzialnymi za ewangelizację, duszpasterstwo, dzieła charytatywne.

- W Kongregacji pracuje zapewne wielu ludzi, którzy mają doświadczenie podobne do doświadczenia Księdza Arcybiskupa...

- Mamy wspaniały międzynarodowy zespół. Jeden z moich bliskich współpracowników, podsekretarz Kongregacji, był 20 lat misjonarzem w Amazonii. Sekretarz Kongregacji natomiast to były arcybiskup Gwinei Conakry, najmłodszy biskup świata. Miał 32 lata, w tym 10 lat kapłaństwa, kiedy został biskupem, i okazał się znakomity. Jest człowiekiem wielkiej mądrości i duchowości. W Papieskich Dziełach Misyjnych pracuje też ksiądz, który jest sekretarzem Dzieła Rozkrzewiania Wiary i Unii Misyjnej Kleru i który był 40 lat misjonarzem w Chinach. Tacy ludzie są kompetentni, bardzo oddani i pomocni w codziennej pracy.

- Nasuwa się więc stwierdzenie, że Kościół misyjny musi być bardzo dynamiczny...

- Tak. Gdy mówimy: misyjny, myślimy: dynamiczny, bo misyjność polega na ciągłym przekraczaniu granic i barier, na wychodzeniu poza siebie. Dlatego Kościół jest z natury misyjny, bo musi wychodzić poza siebie, nie może się nigdy zadowolić tym, co jest. Jest to ciągłe posłanie i ciągłe szukanie tych krańców ziemi, które dzisiaj inaczej się konfigurują, inaczej rozumiemy to kryterium geograficzne. Straciło ono może ostrość, jaką miało kiedyś, bo wchodzimy w świat globalizmu, w świat inny niż dotąd nam znany, ale nie mniej ważne i tym bardziej naglące staje się posłanie misyjne.

- Czy Kościół misyjny może być wzorem dla Kościoła funkcjonującego w warunkach normalnych?

- On nie tylko może być wzorcem, ale nim jest, bo Kościół, który funkcjonuje w warunkach normalnych, a nie ma wymiaru misyjnego w szerokim znaczeniu tego słowa, jest Kościołem, który nie wzrasta. Uświadomiono to sobie na zachodzie Europy. Jest w tej chwili tzw. projekt pięciu kardynałów, w którym chodzi o to, żeby umisyjnić parafie, żeby nie były one klubami wierzących, którzy przychodzą do kościoła towarzysko, ale żeby ci wierzący poszli z Ewangelią do swoich sąsiadów mieszkających w tej samej klatce schodowej, w tym samym domu, na tej samej ulicy, którzy zatracili chrześcijaństwo. Kościół ulegnie znacznemu zanikowi, jeżeli nie będzie miał wymiaru misyjnego. Wszystkie objawy wzrostu Kościoła świadczą o istnieniu misyjności.
Musimy zdawać sobie jednak sprawę, że wzrost daje sam Bóg. My siejemy, podlewamy, ale to Bóg daje wzrost. Ta świadomość leży również u podłoża postawy misjonarza, który nie może sobie przypisywać wzrostu Kościoła, ale musi zapewnić warunki dla tego wzrostu.

- Co było największą radością Księdza Arcybiskupa, gdy chodzi o parafie misyjne, misjonarzy?

- Zacząłem rozmowę od opisu strasznych wydarzeń. Budujące jednak było to, że byli chrześcijanie, którzy umierali jak męczennicy czasów apostolskich. Umierali, dając świadectwo wiary do końca i z imieniem Jezusa na ustach. Mógłbym cytować wiele takich przypadków - i to jest ten dojrzały owoc misji. Kiedyś już powiedziałem, że na pewno z tego rwandyjskiego okresu będą przyszłe beatyfikacje i kanonizacje. Ale tak dzieje się na całym świecie, bo na całym świecie Kościół cierpi, walczy, przeciwstawia się złu. Wydaje się również, że nasze Kościoły europejskie powinny sobie uświadomić, że świat nie należałby dzisiaj w tak dużym stopniu do Chrystusa, gdyby nie praca misyjna, która się dokonała, ale też że nie wolno na tym poprzestać, bo obowiązek misyjny trwa dalej.
Muszę przyznać, że moja funkcja umożliwia mi doskonałą obserwację Kościoła i jego wzrostu w dzisiejszym świecie. Jeśli się obserwuje Kościół w Afryce, w Azji, to rzeczywiście widać to, co jest radością misjonarza: budowę i rozwój całej infrastruktury duszpasterskiej i charytatywnej, a jednocześnie to, co jest najważniejsze - formację człowieka, formację apostoła misjonarza, będącego w stanie odpowiedzieć na wyzwania, które dzisiaj stawia świat i do których Pan Bóg posyła.

- Jakie są szczególne trudności w pracy Kościołów misyjnych?

- Przede wszystkim ubóstwo. To jest naprawdę trudny problem, kiedy trzeba najpierw zaspokoić elementarne potrzeby człowieka. Często nie jesteśmy w stanie zapewnić ludziom minimalnych warunków egzystencji. Ale wydaje mi się, że dla krajów młodych również kosmopolityczna i ateistyczna kultura, jaka opanowuje świat za pomocą środków przekazu, bardzo potężnych i sugestywnych, stanowi ogromne zagrożenie; młode społeczności wykorzeniają się ze swojej kultury i jednocześnie tracą kontakt z tym, co buduje, co powoduje wzrost osoby ludzkiej. Ludzie czują się coraz bardziej rozbici, dotykają ich na dodatek nowe epidemie, jak AIDS, postępuje dezintegracja społeczeństwa. To jest chyba najtrudniejsze i z tym nie możemy sobie często poradzić.

- Ksiądz Arcybiskup jest jednym z Polaków pracujących w Watykanie. W jaki sposób polskie pochodzenie Ekscelencji wpływa na działalność misyjną?

Reklama

- Na pewno dało mi ono głęboką wiarę, odwagę, determinację w tym, co czynię. Obserwowałem z bliska i z daleka największego misjonarza naszych czasów - Jana Pawła II oraz to, jak pochodzenie, kultura i wszystko, czego doznał i co otrzymał w Polsce, pomagało mu w pełnieniu misji uniwersalnej. Ale to, co jest siłą, może być i słabością. My, Polacy, mamy bardzo silne cechy kulturowe. Gdy nie potrafimy ich zrelatywizować w stosunku do innych kultur, wówczas pojawiają się trudności. Misjonarz ma trudności w adaptacji, nie rozumie ludzi, nie ma motywacji, żeby nauczyć się ich języka, żeby zrozumieć ich mentalność, myśląc ciągle, że kultura obszaru jego pochodzenia jest wyższa, lepsza, bardziej wartościowa. Dzisiaj nie można działać w sposób standardowy. Musi nastąpić inkulturacja, która dokonała się kiedyś i w Polsce. Pan Jezus nie narodził się tylko w Betlejem, ale i w Zakopanem, dlatego śnieg jest na szopce betlejemskiej, a dookoła rosną świerki.

- Czym ewangelizacja jest dzisiaj, na czym ona polega i do czego ma doprowadzić?

- Pytanie trudne. „Ewangelizacja” to jest nowe słowo, które zresztą wcześniej było używane w Kościołach protestanckich, ale dzisiaj przyjęło się ze względu na swoją powszechność. W najprostszy sposób można powiedzieć, że ewangelizacja jest niesieniem Ewangelii, czyli Dobrej Nowiny, do innych. Kiedyś te obszary, gdzie Ewangelii nie głoszono, nie znano, były ściśle określone geograficznie. Podział na kraje podlegające Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, czyli Ewangelizacji Ludów i Narodów, i kraje jej niepodlegające, pochodzi z czasów, kiedy kryteria terytorialne były jasne. Dzisiaj już takich jasnych kryteriów terytorialnych nie ma, kryterium geograficzne trochę straciło na ważności, natomiast pojawiają się nowe obszary misyjne - nowe kręgi kulturowe, o których mówił Jan Paweł II w Redemptoris missio, nowe areopagi, jak mass media; następuje migracja ogromnych mas ludzi, które trzeba ewangelizować, bo są to ludy wykorzenione itd. Gdy sprowadzimy to do wspólnego mianownika, możemy sobie powiedzieć, że przedmiotem ewangelizacji jest świadomość człowieka, jego serce i umysł. I gdy ten człowiek zaczyna żyć Słowem, które zostaje w nim zasiane, jeżeli to Słowo staje się w nim Ciałem - wówczas ewangelizacja faktycznie się dokonuje. Tak można by to skrótowo ująć, bardziej naukowe i ścisłe definicje próbuje dać misjologia.

- Pojęcie ewangelizacji odnosi się więc do wszystkich krajów, które nie mają świadomości chrześcijańskiej, także do krajów europejskich...

- Oczywiście. Możemy tu znowu nawiązać do Ojca Świętego Jana Pawła II, który pokazał, jak należy prowadzić dialog międzyreligijny. Był on niemożliwy jeszcze np. w XIX wieku, w czasach eksplozji misyjnej, która wówczas nastąpiła - było to związane z powstawaniem wielu nowych instytutów i zgromadzeń misyjnych. Przypomnijmy sobie sens spotkania ekumenicznego w Asyżu. Współistnienie na terenach misyjnych misji protestanckich i katolickich bez wzajemnego dialogu jest dziś nie do pomyślenia, podczas gdy kiedyś było możliwe. Teraz pod tym względem ogromnie dużo się zmieniło.

- Chciałbym zapytać jeszcze o najnowsze zamierzenia i plany Księdza Arcybiskupa, gdy chodzi o pracę z Kościołem misyjnym i w nim.

- W mojej pracy staram się wsłuchiwać w głos Kościoła. To jest pierwsza rzecz. Wraz z wszystkimi, którzy ze mną pracują, staram się iść za głosem Ducha Świętego, gdyż jest to najpewniejsza droga i tylko w ten sposób możemy odpowiedzieć na potrzeby Kościoła. Nie mamy jakichś ściśle zdefiniowanych programów, ponieważ stoimy wobec świata, który ciągle się zmienia. Stąd być gotowym, żeby odpowiedzieć na nowe sytuacje, na nowe zadania, które stawia się przed nami, jest - według mnie - jedynym z podstawowych zadań współczesnego misjonarza. Musi on być zawsze człowiekiem wielkiego umysłu, szerokich horyzontów i wielkiego serca.

- Serdecznie dziękuję za rozmowę.

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

#PodcastUmajony (odcinek 2.): No to trudno

2024-05-01 20:20

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat.prasowy

Co zrobić, jeśli w ogóle nie czuję Maryi? Albo relacja z Nią jest dla mnie trudna bądź po prostu obojętna? Zapraszamy na drugi odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski mówi o możliwych trudnościach w relacji z Maryją oraz o tym, jak je pokonać.

CZYTAJ DALEJ

Słowo Jezusa i Jego przykazania są miłością

2024-04-15 13:22

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Adobe Stock

Rozważania do Ewangelii J 15, 9-11.

Czwartek, 2 maja. Wspomnienie św. Atanazego, biskupa i doktora Kościoła

CZYTAJ DALEJ

Komunikat Rady Stałej KEP po obradach o bieżących sprawach Kościoła w Polsce

2024-05-02 20:07

[ TEMATY ]

komunikat

Rada Stała KEP

Episkopat Flickr

Lekcje religii w szkołach, aktualny stan przygotowań do wdrożenia standardów ochrony małoletnich przed przemocą w placówkach kościelnych, ochrona życia ludzkiego oraz eskalacja działań wojennych za wschodnią granicą i w Ziemi Świętej były głównymi tematami spotkania Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski. Biskupi obradowali 2 maja, w wigilię uroczystości Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, na Jasnej Górze.

Publikujemy pełny tekst komunikatu:

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję