Z Leokadią Głogowską - ocaloną z nowojorskiej płonącej wieży - rozmawia o. Michał Czyżewski OSPPE
O. Michał Czyżewski OSPPE: - Po wydostaniu się z płonącej wieży, w rozmowach wielokrotnie określała Pani ocalenie z 11 września 2001 r. jako powtórne narodzenie. Jak doświadczenie przeżycia 11 września wpłynęło na Pani życie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Leokadia Głogowska: - To może wyda się dziwne, ale 11 września 2001 r. zapamiętałam jako „słoneczny dzień”... dzień moich drugich narodzin... Dla mnie było to przede wszystkim doświadczenie wiary. Nie potrafię przekazać słowami tego, co czuję, kiedy odtwarzam w pamięci przeżycia tamtego dnia. Od tamtego czasu spotkałam tysiące ludzi, z którymi mogłam podzielić się moim świadectwem. Za każdym razem słyszę o chorobach i problemach innych osób, często jestem świadkiem łez, rozgoryczenia i ludzkiej bezradności. Każdy człowiek może mieć w życiu swoją „płonącą wieżę”. Tą płonącą wieżą jest często choroba, nałóg, problem rodzinny, problemy w pracy itd. Kiedy słyszę o cierpieniu drugiej osoby, staram się opowiedzieć o tym, co Pan Bóg uczynił w moim życiu, aby w ten sposób zachęcić do zaufania Bogu.
- Czy ma Pani świadomość, że to, co po ludzku niemożliwe do pokonania, dzięki łasce Bożej staje się udziałem człowieka?
- Kiedy patrzę na swoje życie z perspektywy czasu, to myślę, że mam chyba dobrego Anioła Stróża, który podpowiada mi, co mam robić, szczególnie w trudnych momentach mojego życia. Dwa miesiące przed atakiem na World Trade Center mój syn namówił mnie, abym wzięła udział w kursie „Filip”, wprowadzającym do Ruchu Odnowy w Duchu Świętym. Pamiętam dokładnie, jak bardzo broniłam się przed tym, twierdząc, że wierzę w Boga i to mi wystarczy.
Wiem, że od tego momentu moja wiara bardzo się pogłębiła. Zaczęłam uczestniczyć w spotkaniach Odnowy w Duchu Świętym u Ojców Paulinów w kościele pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika na Manhattanie przy 7 Street. Tu odkryłam, że Boga można poznać dopiero wtedy, kiedy się Go szuka całym sobą. Wiem, że tylko w postawie pokory i prawdy oraz miłości wobec drugiego człowieka każdy ma szansę spotkania z żywym Bogiem. Doświadczyłam tego nieraz i bardzo zachęcam każdego, aby nie zmarnował w swoim życiu wielkiej szansy prawdziwego spotkania z Bogiem.
Reklama
- Mieszka Pani w Nowym Jorku już prawie 16 lat, na przestrzeni tego czasu zapewne istniało niebezpieczeństwo utraty wiary. W tym mieście można szybko przyjąć jego mentalność, zasady, normy postępowania - nie zawsze zgodne z Dekalogiem. Co pomaga Pani rodzinie trwać w wierze?
- Zdecydowanie odpowiadam, że najbardziej pomaga mi Kościół. Od najmłodszych lat byłam wychowywana w wierze katolickiej. Najpierw mocny fundament wiary dali mi rodzice, później Liceum Sióstr Niepokalanek w Wałbrzychu, a następnie Duszpasterstwo Akademickie w Zielonej Górze. Moje wychowanie religijne na każdym z tych trzech etapów życia miało ogromny wpływ na moją przyszłość i w jakiś sposób pomogło mi przeżyć najtrudniejsze godziny ataku terrorystycznego na World Trade Center.
Dzięki temu zdołaliśmy z mężem utrzymać wiarę i umocnić ją w naszym nowym domu w USA. Udało nam się też z ogromną pomocą Bożą wszczepić mocno wiarę naszemu synowi, który jest w tej chwili liderem Odnowy w Duchu Świętym. Wiem na pewno, że fundament wiary jest naszym największym zabezpieczeniem na ataki zła i siłą, by z naszego domu emanowały miłość i pokój.
- Czy mieszkańcy Nowego Jorku, którzy bezpośrednio ucierpieli podczas wydarzeń cztery lata temu, zmienili swoje życie? Czy zauważyła Pani zmiany w relacjach międzyludzkich w Nowym Jorku - stolicy świata po wydarzeniach 11 września 2001 r.?
- Myślę, że wydarzenia 11 września zmieniły podejście do drugiego człowieka. Atak na World Trade Center spowodował jakby przebudzenie w wierze wielu osób, a nawet nawrócenie. Żeby jednak człowiek pamiętał o tym, konieczny jest ciągły kontakt z Bogiem i modlitwa. Jedynie nasze trwanie przy Nim daje szansę na to, by każdy z nas pomagał budować cywilizację miłości, w której obce będą ataki wszelkiego zła.
W każdą rocznicę ataku moje biuro organizuje spotkanie dla upamiętnienia naszych trzech kolegów, którzy zginęli 11 września. Ma ono zawsze miejsce nad Rzeką Wschodnią na Manhattanie. Po modlitwie każdy z nas wrzuca do rzeki kwiaty. Są to dla nas chwile wielkiego wzruszenia. W takich momentach myślę o tym, że Pan Bóg dał nam - tym, którzy wyszli z płonących wież - pewne zadanie do spełnienia... Oby każdy z nas potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie: „Po co wyszedłeś?”...
- Dziękuję za rozmowę.