Ten fakt stał się powodem bólu dla większej rzeszy ludzi. Stał się też powodem smutku. Mojego smutku.
Wspominane przeze mnie zdarzenie, skłoniło mnie do refleksji. Pierwsza myśl powiodła mnie do dnia Chrztu Świętego. Wtedy rodzice i chrzestni po raz pierwszy publicznie uczynili znak Krzyża na moim czole. Potem uczynił to kapłan. Później były kolejne „krzyże” – te od pierwszych i kolejnych pacierzy oraz te czynione przez rodziców na moim czole, gdy błogosławili mi, by Bóg w swojej miłości zachował mnie w bezpieczeństwie. Potem błogosławieństwo rodziców przed przyjęciem Pierwszej Komunii Świętej, przed bierzmowaniem i przed pierwszą Eucharystią, która miałem sprawować jako nowo wyświęcony kapłan… Były też Krzyże, które w sakramencie pokuty i pojednania zwiastowały mi moment rozgrzeszenia. W między czasie pojawiały się też widoczne krzyże: te ze ścian domu, szkół, urzędów, świątyń i te towarzyszące drogom do szkoły i innych miejsc. Pod krzyżem wraz z panią Henią, panią Marysią i innymi paniami jako dziecko śpiewałem majowe nabożeństwo… I dzisiaj, kiedy powoli dobiega końca czwarta dekada mojego życia, z dumą muszę stwierdzić, że najpiękniejszym obrazem krzyża jest ten, wykonywany przez moją mamę zaraz po przebudzeniu…. I wiele innych krzyży niosę przez życie. Jako kapłan widzę krzyże cierpienia, chorób, niezrozumienia…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Po co to wszystko piszę? Po to by uświadomić nam wszystkim, że krzyż jest wpisany w życie każdego nas. I tu powrócę do pytania zawartego w tytule mojego rozważania. Co zrobiliśmy dla Krzyża? Dla tego Krzyża profanowanego coraz częściej i coraz bardziej boleśniej? Dla Krzyża, który pragnie się wyrzucić z publicznej przestrzeni, w której coraz większym szacunkiem (i nie mam tu nic przeciwko!) otacza się ważne znaki i symbole innych religii i związków wyznaniowych.
A teraz zapytam inaczej: co zrobiliśmy z Krzyżem?
- Z Krzyżem, który jest znakiem naszego odkupienia?
- Z tym Krzyżem, który jest znakiem błogosławieństwa naszych rodziców?
- Z Krzyżem, który jest znakiem naszego przebaczenia?
- Z Krzyżem, który jest początkiem i końcem naszej modlitwy?
Trzeba nam stawiać tego typu pytania. Nie chcę by miały one charakter sondażu czy rachunku sumienia. Pragnę, by stały się przedmiotem refleksji. Bo wracając do wspominanej na początku pieśni, trzeba pamiętać, że w jej tekście pada pytanie: …?
Nie możemy stać obojętni wobec Krzyża. Nie możemy patrzeć, jak gardzi się znakiem naszego zbawienia. Obojętność niszczy nasze życie duchowe, wrażliwość je buduje. O Krzyż trzeba się troszczyć, o miejsce dla Krzyża trzeba dbać. Kto pozwala na wzgardę Krzyża – gardzi swoim życiem.
Ja Ciebie Krzyżu nie opuszczę, bo chociaż przemija postać tego świata, Ty nadal trwasz. Przeminę ja a wówczas nade mną stanie jakże ważny Krzyż. Stanie się on zwieńczeniem mojej mogiły i wskaże mi kierunek w górę – ku niebu. Tak jak pisał Norwid:
„Gdzież się podział Krzyż?
Stał się nam Bramą”.
Krzyże mojej codzienności – po ludzku ich nie rozumiem a mimo to przyjmuję. Po ludzku czuję, że są niezasłużone, ale i Chrystus na swój Krzyż nie zasłużył. I jakby nie było, to Krzyż dodaje mi otuchy. I dlatego patrząc na Krzyż Zbawiciela, Krzyż w którym odnajduję samego siebie: jako sprawcę Krzyża i jako odkupionego przez Krzyż – będę zawsze wołał o poszanowanie tego Świętego Znaku. Dlaczego? Odpowiem za poetą: „Krzyż był kołyską, Krzyż mym grobem będzie…”.