Reklama

Polska to gorzka rzecz

Stefan Karski jest Kresowiakiem z urodzenia, a kielczaninem z wyboru. Do Kielc trafił za miłością swojego życia, żoną Ireną. Ich miłość przetrwała wszystkie dziejowe burze. Dziś z uśmiechem wspomina trudne chwile, które przeżyli razem. Jak twierdzi, zakochał się nie tylko w żonie, ale i w Kielcach. - Ta miłość do Kielc była znacznie trudniejsza i mniej wdzięczna, ale równie mocna - mówi. Te miłości nadal trwają...

Niedziela kielecka 19/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urodził się 24 września 1919 r. w Bronicy koło Żytomierza (obecnie Ukraina), małej osadzie zamieszkałej przez Polaków. Po kilku latach wraz z rodzicami przeniósł się do Krzemieńca, w którym urodził się Juliusz Słowacki. Tu w 1939 r. ukończył znane w okresie przedwojennym Liceum Krzemienieckie. 1 września 1939 r. nastąpiła zdradziecka napaść hitlerowskich Niemiec na Polskę, a 17 września, kiedy jeszcze broniła się Warszawa - bronił się Hel, Modlin, Lwów - Armia Czerwona realizując pakt Ribbentrop-Mołotow wbiła nóż w plecy wojskom polskim i zagarnęła wschodnie tereny naszego kraju. - Ponieważ mój ojciec jako wyższy urzędnik starostwa zwalczał komunizm, musiałem się ukrywać, posługując się fałszywym dowodem osobistym, aby uniknąć więzienia lub w najlepszym razie deportacji na Daleki Wschód - wspomina Jan Karski po latach.
Pod koniec 1940 r. władze sowieckie zarządziły pobór do wojska. - Stanąłem wobec dramatycznego wyboru: albo nadal się ukrywać, kiedy NKWD deptało mi po piętach i tym samym narazić na niebezpieczeństwo resztki mojej rodziny i członków zbrojnej antysowieckiej organizacji, do której należałem, albo znaleźć się w armii sowieckiej - mówi. Wybrał to drugie. 22 czerwca 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. Starły się ze sobą dwa wrogie Polsce mocarstwa. - Uważałem, że moim obowiązkiem jest powrót do kraju, by tam razem z rodakami podjąć walkę z okupantem - mówi. W ogólnym zamieszaniu na froncie udało mu się zbiec z Armii Czerwonej. Niestety, gdy przedzierał się na zachód, został schwytany przez żandarmerię niemiecką i osadzony w obozie jenieckim sto kilometrów od Moskwy.

Życie gorsze od śmierci

W obozie przeżył koszmarne miesiące. Niemcy traktowali jeńców gorzej niż zwierzęta. Potworny głód, straszliwy mróz i choroby zdziesiątkowały uwięzionych. Więźniowie wyglądali nie jak ludzie, ale widma. Głód był tak straszny, że zdarzały się przypadki kanibalizmu. - Byłem skrajnie wycieńczony, nie widziałem ratunku. Pewnego dnia, nie mogąc wytrzymać tego koszmaru, przymierając głodem postanowiłem umrzeć...
Był mroźny zimowy wieczór. Brnął powoli przez śnieg, by rzucić się na druty wysokiego napięcia, którymi opasany był obóz. Kilka metrów od drutów zatrzymał się, mając nadzieję, że wartownicy pilnujący obozu zauważą go wcześniej i zastrzelą. - Stojąc tak przypomniałem sobie, że dziś jest Wigilia Narodzenia Pańskiego. Wyobraziłem sobie członków mojej rodziny, którzy siedzieli przy wigilijnym stole i na pewno zostawili dla mnie puste miejsce i talerz. Oni wierzyli, że wrócę. Gdy się ocknąłem, nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłem się ruszyć w stronę drutów kolczastych. Zawróciłem do baraków - opowiada. Wartownicy nie zauważyli więźnia desperata. Być może oni też byli zajęci wigilijną wieczerzą. Kilka tygodni po tym wydarzeniu, wczesną wiosną, „zdrowych” więźniów, do których należał pan Stefan, odtransportowano do obozu koło Mińska, dzisiejszej stolicy Białorusi.
Pod koniec lata 1942 r. kompletowano transport siły roboczej dla przemysłu zbrojeniowego w Niemczech. Zgłosił się jako ślusarz, chociaż o tym zawodzie nie miał „zielonego pojęcia”. Jego dodatkowym atutem była znajomość języka niemieckiego.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

W Kielcach

W czasie transportu koleją do Niemiec udało mu się wyskoczyć w nocy z pociągu w okolicy Nowego Miasta. Skok nie był udany. Upadając pan Stefan dotkliwie się potłukł i przez kilka dni, aby dojść do siebie, musiał leżeć w lesie, a później w chłopskiej szopie. Gdy nabrał sił, wyruszył do Kielc. Szedł nocami. Tu, w Kielcach, znalazł się pod troskliwą opieką obecnej żony. Poznał ją jeszcze przed wojną w Wiśniowcu koło Krzemieńca.
Jego pobyt w Kielcach stał się niebezpieczny. Przy pomocy krewnych żony został zatrudniony jako pracownik fizyczny w majątku koło Opatowa. Majątek był pod zarządem niemieckim, więc czuł się w nim bezpiecznie. W tym czasie zapisał się do Narodowych Sił Zbrojnych. Uczestniczył w wielu akcjach partyzanckich na terenach Opatowa, Ostrowca, Sandomierza i Kielc.
Do bardziej udanych akcji należała ta, podczas której napadli na kasę Arbeitsamtu (Urzędu Pracy), mieszczącą się w Kielcach przy ul. Sienkiewicza. - Akcja udała się, mimo rojących się tam Niemców, umundurowanych i w cywilu. Wszystko bez jednego wystrzału - wspomina. Udało się m. in., dlatego, że pomogli Polacy zatrudnieni w urzędzie. Nie wszystkie akcje jednak były udane. Nie powiodła się próba zdobycia magazynu broni i amunicji żandarmerii w Opatowie. - Mieliśmy tylko pistolety i kilka granatów, a powitały nas huraganowe serie z karabinów maszynowych. No cóż - młodzieńczej brawurze nie zawsze towarzyszył zdrowy rozsądek - wspomina z uśmiechem. Kiedy pod koniec 1944 r. Opatów znalazł się na linii frontu niemiecko-sowieckiego, powrócił do Kielc.

Reklama

W „wolnej” Polsce

- 13 stycznia 1945 r., a więc na dwa dni przed wkroczeniem wojsk sowieckich do Kielc, odbył się w katedrze mój ślub. Pamiętam ten dzień - wystraszony ksiądz, wystraszeni świadkowie, a zamiast organów grały nam spadające w pobliżu pociski - niesamowite przeżycie - wspomina. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Kielc musiał uciekać. NKWD z niezwykłą precyzją rozpoczęło aresztowania, m.in. żołnierzy AK i NSZ. Stefan Karski uciekł z żoną do Poznania. Tam rozpoczął studia na Uniwersytecie Poznańskim. Wybrał germanistykę, gdyż uznał, iż znajomość języków sąsiadów Polski to obowiązek, który powinien dobrze służyć krajowi. Początkowo na jego kierunku było tylko sześciu studentów. Trudno się dziwić, zbyt bolesne były rany zadane przez Niemców.
Stefan od dzieciństwa żywo interesował się teatrem. W Poznaniu został prezesem Akademickiego Teatru Rapsodycznego. Opiekunem literackim teatru był prof. Zygmunt Szwejkowski. - Zorganizowaliśmy szereg wieczorów literackich. Po mnie prezesem tego teatru została kielczanka Krystyna Skuszanka - wybitny reżyser teatralny w czasach PRL - mówi. Po studiach powrócił do Kielc. Sprawował różne funkcje. Początkowo był kierownikiem zespołu żywego słowa przy Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik”. Później występował jako konferansjer w zespole artystycznym „Artosu”. „Przez pewien czas był sekretarzem Koła Literatów w Kielcach, którego prezesem był doc. Jerszyna. Zorganizował zespół estradowy oraz amatorski teatr lalek przy Wojewódzkim Domu Kultury. Ten amatorski teatr udało mu się mimo olbrzymich trudności przekształcić w dzisiejszy Państwowy Teatr Lalki i Aktora „Kubuś”. Początkowo cały majątek „Kubusia” mieścił się w dwóch walizkach - w jednej były lalki, a w drugiej kilka metalowych rurek i kawałek płótna do budowy parawanu.
- Na miejsca przedstawień docieraliśmy pieszo, furmanką, koleją lub autobusem. Przez 20 lat byłem dyrektorem tego teatru, zanim się z nim nie rozstałem. To rozstanie przypomina mi pewne małżeństwo - bardzo się kochali, potem się rozeszli i byli szczęśliwi - mówi z uśmiechem. - Cieszę się, że „Kubuś” to jeden z najpiękniejszych teatrów lalkowych w naszym kraju - podkreśla. Po odejściu z teatru całkowicie poświęcił się szkolnictwu. Uczył w kilku szkołach średnich, w Wyższej Szkole Pedagogicznej (obecnym UJK) oraz w Wyższym Seminarium Duchownym w Kielcach.

Reklama

Bogu i Ojczyźnie

- Działałem w Klubie Inteligencji Katolickiej. Bp Edward Materski, który był naszym opiekunem, zaproponował mi wykłady w Seminarium. Uczyłem alumnów modlitwy poetyckiej w literaturze polskiej, uczyłem także języka niemieckiego - wyjaśnia. Język ten był bardzo ważny, ponieważ wiele wybitnych dzieł teologicznych powstało po niemiecku. Ksiądz Biskup ostrzegł go, że kilku kleryków jest na usługach Służby Bezpieczeństwa. Komunistyczne władze kierowały do seminariów swoich ludzi, którzy donosili na przełożonych. - Nie wiem, czy udało mi się ich nawrócić, ale na wykładach często wspominałem o Judaszu, który zdradził Jezusa. Mam nadzieję, że tych, którzy wątpili w tym ciężkim czasie, udało mi się podtrzymać na duchu - opowiada. Wspomina ten czas bardzo dobrze, cieszy się, że miał możliwość służenia Panu Bogu i Kościołowi.
Po przejściu na emeryturę nadszedł czas na prace społeczne. Był m. in. przewodniczącym Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Czynu Legionowego w Kielcach, zburzonego przez Niemców 1939 r. Po dwóch latach działalności wszyscy członkowie komitetu stwierdzili, że ze względów na brak finansów odbudowa pomnika jest nierealna. Został sam ze swoim uporem Kresowiaka. Przyszli inni i pomogli mu. Pomnik, wbrew woli wielu, został odbudowany. - Dziś ci, którzy wygłaszają płomienne i patriotyczne przemówienia pod tym pomnikiem, sądzą zapewne, że to krasnoludki nocą odbudowały pomnik - mówi. „Piękne słowa” mówią również ci, którzy robili wszystko, aby do tej odbudowy nie dopuścić. Wystarczy przeczytać artykuły w prasie z tamtych czasów - ile w nich wrogości. No cóż - „polskość to gorzka rzecz”, jak napisał C.K. Norwid. - Nie oczekuję uznania. Robiłem to z potrzeby serca. Wie, ile kosztuje miłość do Ojczyzny. Sam przecież szedł do wolnej Polski poprzez pola bitewne, hitlerowskie i stalinowskie obozy zagłady, uciekał przed rękoma rodzimych oprawców.

W następnym numerze sylwetka Adama Jarubasa, marszałka województwa świętokrzyskiego Grupa „Czytelnik” w Poznaniu Stefan Karski z żoną Ireną

STEFAN KARSKI
jest obecnie prezesem Stowarzyszenia Ochrony Dziedzictwa Narodowego w Kielcach. W tym roku obchodziło ono 15-lecie działalności. W ciągu tych kilkunastu lat istnienia członkowie Stowarzyszenia zorganizowali blisko 200 różnych uroczystości patriotyczno-religijnych, ufundowali, dzięki wydatnej pomocy społeczeństwa, kilkanaście pomników i kilkadziesiąt tablic pamiątkowych na terenie miasta i województwa świętokrzyskiego. W swoim dorobku mają około 200 odnowionych zabytkowych nagrobków, głównie na terenie Cmentarza Starego w Kielcach. Co roku na ten cel odbywa się kwesta. Nie zapominają o Polakach za wschodnią granicą. Kilkanaście lat temu istniała linia autobusowa z Kielc do Lwowa; wykorzystując ten fakt członkowie Stowarzyszenia autobusami przesyłali rodakom duże ilości odzieży, żywności, słodyczy i książek. Wspólnie z Caritas Kielecką organizowali, pomagali i pomagają w organizacji koloni letnich dla polskich dzieci zza wschodniej granicy. Co roku do Kaczyna pod Kielcami przyjeżdża kilkadziesięcioro dzieci. Organizowali i organizują nadal wysyłki darów na Ukrainę, Białoruś czy do dalekiego Kazachstanu. Do tej pory wysłali przesyłki o wartości 3000 tys. zł. - Działalność w tym Stowarzyszeniu daje nam wielką satysfakcję, że możemy służyć Bogu i Ojczyźnie. Cieszy mnie fakt, że ja, przybysz z dalekiego Krzemieńca, pozostawię w tym mieście swój trwały ślad, bo je pokochałem, chociaż była to trudna miłość - mówi z gorzkim uśmiechem pan Karski.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

#NiezbędnikMaryjny: Litania Loretańska - wezwania

[ TEMATY ]

litania loretańska

Adobe Stock

Litania Loretańska to jeden z symboli miesiąca Maja. Jest ona także nazywana „modlitwą szturmową”. Klamrą kończąca litanię są wezwania rozpoczynające się od słowa ,,Królowo”. Czy to nie powinno nam przypominać kim dla nas jest Matka Boża, jaką ważną rolę odgrywa w naszym życiu?

KRÓLOWO ANIOŁÓW

CZYTAJ DALEJ

Prezydent: nie było żadnych wątpliwości, kto powinien otrzymać awans generalski

2024-05-03 09:32

[ TEMATY ]

Andrzej Duda

WOT

PAP/Paweł Supernak

Nie było żadnych wątpliwości, kto powinien otrzymać awans generalski, kto powinien zostać mianowany na te najważniejsze stanowiska dowódcze w wojsku polskim - podkreślił prezydent Andrzej Duda w swoim wystąpieniu po wręczeniu nominacji na stanowisko dowódcy generalnego RSZ i na stanowisko dowódcy WOT.

Prezydent Andrzej Duda wręczył w piątek akty mianowania gen. broni Markowi Sokołowskiemu na stanowisko dowódcy generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych i gen. bryg. Krzysztofowi Stańczykowi na stanowisko dowódcy Wojsk Obrony Terytorialnej.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję