Anna Rasińska (KAI): Z niedawnych badań CBOS dotyczących deklaracji wiary religijnej i deklaracji praktyk wynika, że w rodzinach dziedziczy się w dużym stopniu zarówno religijność jak i niereligijność. Jak widzi Pani rolę matek w pokoleniowym przekazywaniu wiary?
Maria Pietrzak (wiceprzewodnicząca Krajowej Rady ds. Duszpasterstwa Kobiet): Bez wątpienia rola matek jest tu ogromna. Niedawno uczestniczyłam w Pielgrzymce Kobiet na Jasną Górę, podczas której bp Artur Ważny powiedział, że kobieta jest ikoną Ducha Świętego. Myślę, że to trafne stwierdzenie, które wskazuje na naszą wrażliwość na to, co Boże, dobre, prawdziwe; głębokie przeżywanie wiary, troskę o rytuały religijne, naszą wrodzoną potrzebę piękna, także w liturgii, które chcemy przekazywać innym. To również wrażliwość na słowo i taka codzienna troska o tych, którzy są obok nas.
Czy ten aspekt macierzyństwa jest dziś pomijany, bądź odłożony na dalszy plan?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Wydaje mi się, że w dzisiejszym świecie często brakuje poświęcenia czasu i uwagi drugiemu człowiekowi, przede wszystkim osobom najbliżej nas czyli dzieciom, mężowi. Bez wątpienia ma to wpływ na przekazywanie wiary, czy raczej jego brak. Wiele kobiet dziś uważa, że jak są zdrowe i mają pracę, to wszystko mogą. Jednocześnie chcą coraz więcej i więcej przede wszystkim w znaczeniu materialnym, co często dzieje się kosztem budowania relacji z drugim człowiekiem. Warto w tym kontekście przypomnieć słowa św. Jana Pawła II z początku lat 90-tych XX wieku, który przestrzegał, żebyśmy nie poszli tą samą duchową drogą, którą poszedł Zachód. Byśmy nie ulegli dobrobytowi, który powoduje, że człowiek traktuje samego siebie jako Boga. Wydaje mi się, że stąd bierze się to oddalenie od Boga i brak wiary.
W Polsce żyje się coraz lepiej, jesteśmy krajem wysokorozwiniętym, więc wielu ludzi oddaliło się od Boga, mając poczucie, że Boga nie potrzebują. Dziecko idzie za przykładem rodziców, więc trudno, żeby wierzyło w Boga, jeśli nie ma świadectwa wiary ze strony rodziców.
Czyli jest to także kwestia czasów większego dostępu do dóbr materialnych, możliwości bogacenia się?
Problem oczywiście jest dużo bardziej złożony, natomiast myślę, że to grzech pychy, jest jednym z najczęstszych przewinień, prowadzącym nas do innych grzechów. Dobrobyt nie wyklucza wiary, ale ważne jest by wyjaśnić dziecku, że wszystko pochodzi od Boga, jest darem od Niego, więc warto pielęgnować postawę wdzięczności.
Każdego dnia dziękuję Bogu, za wszystko, co dzieje się w moim życiu, za wszelkie dobro materialne i niematerialne. Wdzięczność uwrażliwia serce na dostrzeganie Bożej Opatrzności, ale też pomaga trwać w pokorze, ułatwiającej nam rozpoznanie Bożej drogi w naszym życiu. Ważne też by podchodzić z roztropnością do wszystkiego co mamy, by znaleźć przestrzeń do dzielenia się z innymi. Wszystko, co otrzymujemy jest jakimś talentem, z którego gospodarowania, zdamy kiedyś sprawę.
Co jako matki możemy zmienić w tej kwestii?
Reklama
Myślę, że warto pamiętać o prostych praktykach, ale realizowanych przez nas wiernie, z poczuciem sensu. Należy do nich codzienna modlitwa z dzieckiem. Nie chodzi tu o narzucanie czegoś, tylko pokazanie przykładu własnej modlitwy. Dzieci widzą, że ja wierzę w Boga i wszelkie praktyki religijne podejmuję dlatego, że czuję się Dzieckiem Bożym, które chce miłością odpowiedzieć na miłość. Mam głębokie przekonanie, że Bóg mnie prowadzi, że dzięki Niemu w moim życiu dzieje się dobro i tym doświadczeniem dzielę się z moimi dziećmi. Chcę, by zarówno oni, jak też inni ludzie, których spotykam, także doświadczyli Bożej miłości, dlatego proszę Boga, by pomagał mi dzielić się dobrem i Jego miłością. To wszystko sprawia, że Bóg także dla moich dzieci jest ważną Osobą, kimś, kto ma dla nich znaczenie. Widzę, że autentyczny przykład wiary, w naturalny sposób zachęca dzieci do podążania tą samą drogą.
Jako matki możemy na tym polu bardzo dużo zrobić, ale może i popsuć, jeśli nasza wiara nie jest wystarczająca?
Tak. Nasze zachowanie może także oddalać dzieci od Boga, chociażby w sytuacji kiedy jedynie deklarujemy wiarę, ale brakuje prawdziwej relacji między mną a Bogiem. Jeśli powtarzamy, że wierzymy w Boga, ale nie zgłębiamy naszej wiary, nie staramy się lepiej poznać Boga, to bardzo łatwo o pójście własną drogą, w której Bóg nie jest na pierwszym miejscu. Żeby pójść za Bogiem, trzeba Go najpierw poznać. Trzeba po prostu mieć z Nim relację. Bez poznawania Boga, trudno wejść w relację i trudno świadomie mówić o wierze.
Mnie w poznawaniu Boga bardzo pomaga częste uczestnictwo w Eucharystii, czytanie Pisma Świętego, czytanie pism Kościoła, artykułów w gazetach katolickich, ale też codzienny różaniec i adoracja Najświętszego Sakramentu. By poznać Boga trzeba z Nim być. Często wydaje się, że czas z Bogiem to „strata czasu”, ale tak nie jest, to czas pełen treści, karmienia się Bożą miłością i mądrością.
Czy ma Pani jakieś swoje sposoby na to by zaciekawić dzieci Bogiem, zachęcić je do modlitwy?
Reklama
Mam czworo dzieci i staram się je codziennie błogosławić, rano i wieczorem. Zamiast prawić kazania pokazać dzieciom, że Bóg przenika moje życie, staram się iść za Nim i robić to, do czego On mnie zaprasza. Sama staram się być codziennie na Mszy świętej, a dzieci widzą, jakie są owoce Eucharystii w moim życiu. Jadę rowerem na 6:30 do kościoła, żeby potem wrócić do nich napełniona tą Bożą miłością, gotowa, by się nią dzielić w trakcie wspólnego śniadania, a potem w ciągu całego dnia.
Kiedy dzieci widzą, że nasze świadectwo jest prawdziwe, również podążają za Bogiem i wchodzą w prawdziwą relację z Nim. Mój 14-letni syn czasem gdy wraca z siatkówki wstępuje po drodze do kościoła na krótką modlitwę a nawet na nabożeństwo, potem dzieli się tym z nami. To bardzo cieszy i wzrusza. Albo kiedy widzę, że po wspólnej modlitwie rodzinnej sam jeszcze klęczy i odmawia osobistą modlitwę... to mówię tylko w myślach: „Chwała Panu!”.
Pani dzieci wychowują się w placówkach katolickich, myśli Pani, że to również pomaga w wychowaniu dzieci w wierze?
Zdecydowanie polecam katolickie szkoły i przedszkola. W takich placówkach odbywają się wspólne modlitwy, nabożeństwa, wspólnie celebrowane wszystkie ważniejsze uroczystości kościelne. Myślę, że to także ułatwia dzieciom przyjęcie perspektywy, że Bóg jest na pierwszym miejscu, ponieważ jest na pierwszym miejscu w życiu rodziców, ale też całej wspólnoty szkolnej, w której dziecko spędza wiele czasu.
Jak Pani myśli dlaczego w dzisiejszych czasach coraz więcej kobiet nie chce zostać matkami?
Oczywiście jest wiele czynników, które na to wpływają. Jednym z nich jest fakt, że dziecko wiąże się z krzyżem, a w dzisiejszych czasach człowiek stara się uniknąć krzyża na wszelkie sposoby.
Reklama
Macierzyństwo to duży wysiłek, różnego rodzaju, który wymaga mnóstwo poświęcenia. Po urodzeniu pierwszego dziecka miałam pewien kryzys, myślę, że była to depresja poporodowa. Teraz nazywam to duchową pustynią... Było mi bardzo trudno, aż do chwili gdy autentycznie oddałam wszystko Bogu, powiedziałam: „Bądź wola Twoja” i przyjęłam ten krzyż macierzyństwa z ufnością. To pomogło mi zmienić nastawienie do mojej sytuacji. Od tej pory wiem, że każdy związany z macierzyństwem trud, mogę ofiarować w rożnych intencjach i po prostu inaczej go przeżywam. Zamiast „wierzgać i bronić się z wewnętrznym krzykiem: ja nie chcę, czemu ja?”, po prostu biorę krzyż i zawierzam Bogu wszystko.
We wszystkim towarzyszy mi poczucie bliskości Boga i doświadczenie Jego miłości, a to jest coś, co wypełnia życie sensem i daje wiele sił duchowych i fizycznych, pomaga widzieć ostateczny cel i do niego przede wszystkim dążyć, nie koncentrując się na trudach codzienności. Tak więc, myślę, że dziś ludzie nie umieją przeżywać cierpienia, trudów, ale też brakuje im wiary.
Inną kwestią jest też kult pieniądza, stawianie na pierwszym miejscu rzeczy, zamiast spraw duchowych. Panuje przekonanie, że aby mieć dzieci trzeba najpierw mieć samochód, mieszkanie, czy dom... Co oczywiście nie jest prawdą.
Jest to także przykład otoczenia, znajomych, którzy mają podobne podejście. Sama byłam pierwszą kobietą z dzieckiem w naszym otoczeniu. Aż do chwili świadomego aktu zawierzenia życia Bogu, czułam się osamotniona, bo wszyscy żyli jakby trochę innym życiem, nie rozumiejąc naszych problemów i zmagań.
Pewnie z podobnych powodów mamy tak mało rodzin wielodzietnych...
Reklama
Faktycznie wiele osób zatrzymuje się na jednym dziecku, bo ich soczewka koncentruje się przede wszystkim na trudach związanych z dzieckiem. Z tym, że trzeba wstawać w nocy, są jakieś wyrzeczenia, kobieta się gorzej czuje... W dzisiejszych czasach każde ograniczenie traktujemy jak dopust Boży, człowiek kieruje się wyłącznie przyjemnością, a kiedy jej brakuje jest nieszczęśliwy. I tu znów potrzebna jest perspektywa duchowa. Dla mnie teraz każdy krzyż jest częścią naszej drogi do Nieba i wiem, że jest błogosławieństwem. Oczyszcza mnie z różnych złych skłonności, pozwala mi poznać siebie.
Sama znam wiele rodzin, które patrząc na nasze pociechy mówią, że żałują, że nie zdecydowali się na więcej dzieci, bo dopiero z czasem zrozumieli jak wielkim bogactwem jest liczne potomstwo.
To jest trochę tak jak z sadzeniem drzewa, człowiek chciałby mieć dużą roślinę, żeby się z niej cieszyć, czerpać owoce. Sama musiałam poczekać kilka lat, by razem z mężem, móc cieszyć się pięknymi owocami naszej ciężkiej pracy. A nasz świat jest bardzo niecierpliwy.
Dzisiejszy świat nie sprzyja posiadaniu dzieci?
Myślę, że dzisiejszy świat nie sprzyja posiadaniu dzieci, nie sprzyja wielodzietności. Sama staram się skupić na prostocie. Pismo Święte mówi: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego”. Myślę, że nie chodzi tu tylko o kwestie dóbr materialnych. Ludzie niepotrzebnie są tak zabiegani, sami narzucamy sobie kaganiec. Tak naprawdę życie jest bardzo proste, tylko trzeba na nie patrzeć oczami Ducha Świętego. Dopóki żyję kryteriami tego świata i to przyjemność jest głównym celem, trudno zrezygnować dla dziecka z rozkoszy tego świata. Zwłaszcza w pierwszych latach życia dziecka jest wiele trudu, ograniczeń, wysiłku...
Reklama
Oczywiście jest w tym wszystkim też radość, ale zwłaszcza przy pierwszym dziecku, jest to naprawdę duży wysiłek. Sama zauważyłam, że z każdym kolejnym dzieckiem jest mi łatwiej. Widzę w tym wszystkim Boży plan, każde dziecko jest jakby dopełnieniem naszej rodziny, jakiejś pełni, której nie poznamy, dopóki tych dzieci nie będzie więcej.
Coraz częściej słyszymy też argumenty, że dorośli nie chcą sprowadzać dzieci na ten świat, ponieważ żyjemy obecnie w wyjątkowo niebezpiecznych czasach - epidemia, ryzyko rozlania się wojny, która obecnie jest z naszą wschodnią granicą, widmo katastrofy klimatycznej...
Myślę, że zły duch bardzo chce byśmy żyli w takim lęku, chce wzbudzić w nas wątpliwości...Strach jest nam potrzebny, ale lęk jest destrukcyjny. Doskonały przykład dotyczący rozróżnienia funkcji strachu i lęku podała s. Gaudia Skass, w czasie konferencji w ramach wspomnianej ogólnopolskiej Pielgrzymki Kobiet na Jasną Górę. Strach jest wtedy, kiedy stoimy nad przepaścią i ten strach nam mówi: „cofnij się o pół kroku, żeby nie wpaść w przepaść”. Natomiast lęk mówi: „nie wychodź z domu, bo gdzieś tam może być przepaść i możesz w nią wpaść”. W obu przypadkach człowiek nieruchomieje, ale w pierwszym przypadku strach nas powstrzymuje przed realną katastrofą, a w drugim zamyka na świat i realizację Bożego planu wobec naszego życia. Dziś jesteśmy opanowani przez lęk, który działa destrukcyjnie i powstrzymuje nas przed dobrem, które jest Bożym dziełem.
Pan Bóg wie kiedy jest najlepszy moment na dziecko. Zawsze mogą być różne czasy, ale my mamy się martwić przede wszystkim o to czy wypełniliśmy nasze powołanie, czy nie. Nigdy nie będzie sytuacji, że całkowicie przestaniemy się bać, więc cóż, trzeba się bać, ale robić co do nas należy, zwalczać w sobie ten strach i iść dalej, czyniąc dobro na chwałę Bożą. Dlatego życzę wszystkim mało lęku, a dużo ufności w Bożą Opatrzność i otwartość na prowadzenie Ducha Świętego.
Dziękuję za rozmowę.