Stary krzyż odziany malwami goi grzbiet chłopski rozcięty do skóry,/ Jezu miłosierny, zmiłuj się nad nami, odmień los skazańców Zimnej Góry:/Na czworaki obróć oblicze łaskawe - sędziostwo niech lipy do reszty zarosną,/Włodarzowi powiedz «czas byś zdał swą sprawę, inny już ekonom będzie z wiosną»”. Tak się modlił poeta ludowy Stanisław Kluz z Kraczkowej, natchniony uroczyskiem Zimnej Góry. Swoją złą sławę zawdzięcza to wzniesienie „sędziówce”, czyli domowi justycjariusza hrabiów Potockich, który zgodnie z zarządzeniem zaborcy z Wiednia miał odtąd sądzić sprawy chłopskie. Tu więc poezja mego wujka wymaga małej korekty, bo ani włodarz, ani ekonom w czasach zaboru austriackiego, dziedziną tą się nie zajmowali. Był jednak jakiś smutny okres w czasach pańszczyźnianych, kiedy ludzie jak ognia bali się dwóch budynków dworskich na Zimnej Górze: „Eleonorówki”, gdzie rezydował mandatariusz i sędziostwa, gdzie okrutne wyroki ferował justycjariusz. Jeszcze ja, jako mały chłopczyk, idąc na czereśnie do wujka, szybko mijałem to miejsce przeklęte przez kraczkowskich i cierpiskich chłopów.
Walery Łoziński w „Zaklętym dworze” trafnie scharakteryzował Bonifacego Gągolewskiego, który skupił w swym ręku oba stanowiska. U nas były rozdzielone, bo dominium hrabiów z Łańcuta na południu ich klucza obejmowało 3 wioski: Wysoką, Albigową i Kraczkową - spraw więc do zarządzania i sądzenia było sporo.
Eleonorówka nazwę swą zawdzięcza Eleonorze Potockiej, z domu Sołtyk, żonie Pawła, która schroniła się tu na odludziu, kiedy jej małżonek, wnuk hetmana Mikołaja zwanego „Niedźwiedzią łapą” po zwycięstwie krewniaka „Rewery” Potockiego nad wojskami Szeremetiewa pod Cudnowem w 1660 r., omal nie stracił życia. Eleonora była bowiem krewną cara Aleksego Michajłowicza i zadaniem jej było pozyskiwać w Polsce zwolenników dla cara, a nie gromić jego wodzów. Gościna udzielona przez Korniaktów (Eleonora do końca życia pozostała prawosławną) uratowała jej życie, a małe smyki z Kraczkowej idąc na borówki lub grzyby i mijając jej miejsce schronienia, powtarzały zniekształcone imię Potockiej - Nora. Raz na tym miejscu zwanym „Nora Nory” przeżywałem z braćmi horror letniej burzy. Nora jednak nie działała już na nas tak groźnie, jak sędziówka. Po tej pozostały fundamenty z kamienia, z którą to pozostałością przemocy pańszczyźnianej ostatecznie rozprawił się Kazimierz Ruszel, zirytowany ciągłym klepaniem lemiesza, a nawet urywanych pługów. Najął koparkę i piwniczka, gdzie w dybach siedzieli zbuntowani chłopi, pozostanie tylko w zapiskach etnografów i pamięci mieszkańców działów Wschodnich.
Czas jednak zająć się tytułowym krzyżem. Kiedy mój dziadek (przyszywany - bo był drugim mężem babci Marii Kluzowej), Józef Michna, przywiózł z Ameryki trochę dolarów, lepsze pola były już wykupione. Został nieurodzajny „Glinnik” i „Sędziostwo”. Ludzie tak mieli zakodowany strach przed siedzibą justycjariusza, że woleli z dala omijać ten teren. Dziadek wyleczony z przesądów amerykańskim postępem, odbudował najpierw stary zmurszały krzyż. Gwoli prawdy trzeba dodać, że jest też w tym zasługa Jana Gargały, drugiego odważnego nabywcy gruntu po siedzibie „policajrichtera” (niemiecka nazwa justycjariusza). On bowiem nabył żeliwną pasyjkę, która przed wojną kosztowała dużo, dziadek zaś Michna postarał się tylko o dęba. W czasie wojny sowieci ścięli krzyż na opał, zresztą taki sam los spotkał krzyże usytuowane na uboczu: Bożą Mękę ks. Stojałowskiego na tzw. Dąbku, na granicy z Krzemienicą i „mysi” krzyż koło strzelnicy.
Krzyż przypominający klęskę Popiela odbudowali mieszkańcy Przedmieścia Łańcuckiego, gdzie dotąd chodzi procesja z Fary, a na „Dąbku” moi rodacy z Kraczkowej na 100-lecie ruchu ludowego w 1995 r. Obecny tam bp Stefan Moskwa, wspominał jeszcze o krzyżu zniszczonym przez bolszewików na Woli Małej. Najdłużej czekała na krzyż Zimna Góra. Ale „opłaciło się” to czekanie. Zamiast jednego krzyża otrzymała 14 stacji, co jest zasługą wspomnianego Stanisława Pusza, który mieszka obok sędziówki, i jego brata Józefa. Pomysł jednak i większość realizacji to zasługa p. Staszka, młodszego z braci. Kiedy młodzież dzielnie broniła krzyży usuwanych ze szkół w Garwolinie i Włoszczowej, postanowił zrekompensować tamte straty i wskrzesić krzyż, w którego zasięgu pracował wraz z moją mamą. Po śmierci ks. Jerzego Popiełuszki zmienił koncepcję na zamierzenie szersze, a to wymagało czasu i pieniędzy. Dopiął jednak swego i 20 sierpnia 2000 r. kompleks - kaplica, plus 14 stacji drogi krzyżowej - został uroczyście poświęcony. Miałem wtedy zaszczyt głosić słowo Boże. Przypomnę główne dyspozycje, bo po ostatnim wyroku Trybunału w Strasburgu, sprawa znów nabrała aktualizacji.
Krzyż ten omodliły nie wiadomo jak liczne pokolenia chłopów kraczkowskich. Fundacja braci Puszów jest przynajmniej 3 realizacją świętego znaku na Zimnej Górze: pierwszy z czasów dworskich, drugi - po parcelacji i trzeci za dni już naszych. Dlaczego rolnicy zabiegali o trwałość i kontynuację tej Bożej Męki? Bo to nie tylko było miejsce modlitwy przy okazji mijania krzyża. Krzyż dworski spełniał wielorakie funkcje. To tu, po poświęceniu pokarmów wielkanocnych we dworze, gromadzili się oficjaliści, pracownicy gorzelni, parobcy, fornale, dziewki i służba z czworaków i folwarku, czekając na przyjazd księdza w Wielką Sobotę. To tu odprowadzali zaprzęg chłopski wiozący kapłana do chorego, ze zdjętymi czapkami - nawet zimą (dziadek mówił jeszcze o klęczeniu na śniegu) i trwali tak jeszcze długo, kiedy dzwoneczek dolatywał z wąwozu drogi dworskiej. To stąd wyruszał korowód dożynkowy do kościoła, bo tu było miejsce zbiórki dla mieszkańców tego terenu (raz ponoć „Wiciowcy” włożyli bizun między kabłąki wieńca, jako symbol dawnej pańszczyzny, ale przed kościołem zrezygnowali z tego ornamentu, jako że ks. Stanisław Dahl miał ogromny autorytet przed wojną i obawiali się jego reakcji).
Kiedy furka chłopska odwoziła nieboszczyka do kościoła, bo kapłani za sanacji nie odprowadzali ciała z domów daleko położonych od świątyni parafialnej, wówczas wspólnota „parcelacji” zatrzymywała się przed krzyżem dworskim i tak długo ludzie czekali, aż osoby znane z konfliktów ze zmarłym nie podeszły do trumny i nie przeprosiły nieboszczyka, błagając go o przebaczenie. Dopiero po tak uczynionym pojednaniu całowały stopy Chrystusa ukrzyżowanego, furman przeżegnał batem Bożą Mękę i kondukt pogrzebowy mógł się udać w dalszą drogę. Nazywało się to wymownie „kwitowanie” nieboszczyka.
Tu czekali też na podwody wysłane przez wójta rekruci udający się na 12-letnią służbę w cesarsko-królewskiej armii. Narzeczone lub matki nakładały im krzyżyki, medaliki, wręczały różańce. Najmocniej jednak zapamiętali ten krzyż wszyscy, którym bicz sługi dworskiego przeorał plecy za nieodrobione dniówki pańszczyzny, nieodniesioną przędzę, niezwiezione z lasu drzewo itp. Czasem było to bez winy chłopa, bo zachorował albo pożar zmusił go do zajęcia się swym obejściem. Udawał się zaraz po takiej egzekucji przed krzyż dworski i zanosił „żałobę” do Boskiego trybunału na swą krzywdę. Malwy przy krzyżu miały intensywniejszą barwę od ściekającej jeszcze krwi.
Pomóż w rozwoju naszego portalu