Natknęłam się ostatnio w TV Religia na rozmowę Szymona Hołowni z kobietą, której dziecko zaraz po urodzeniu doznało wylewu i przez miesiąc leżało nieprzytomne w inkubatorze. - Albo umrze, albo przeżyje i będzie mocno upośledzone - oznajmili lekarze.
- Jakie zadawała pani wtedy pytania? - zapytał dziennikarz swą rozmówczynię. Spodziewał się, że: po co? dlaczego? za jakie grzechy? A ona stawiała tylko jedno pytanie: „Kiedy będę mogła wyjąć moje dziecko z inkubatora i je dotknąć?”.
Była oczywiście rozpacz, łzy, żal. Ale też matka dziecka umiała oddać je Panu Bogu i powiedzieć: „Jeśli tak będzie lepiej, to zabierz to dziecko do siebie, a jeśli dasz mi siłę, bym je mogła wychować, to je ocal. Rób tak, żeby było najlepiej”. Dziecko żyje. Kobieta je wychowuje, choć teraz sama jest chora na nowotwór.
Wielkie wrażenie zrobiła na mnie jej dojrzałość i świadomość wiary. Pomyślałam, że to dobre rekolekcje na początek Adwentu. To doskonały czas bowiem, by stawiać pytania. Adwent wskazuje sens, ale tylko wtedy, gdy człowiek podejmuje wysiłek i nie szuka za wszelką cenę takich odpowiedzi, jakie chciałby usłyszeć. Dlatego Kościół przypomina w tym czasie, że ten okres liturgiczny zaczyna się w sercu człowieka, z roratnią świecą w ręku, przy ołtarzu i w konfesjonale. Wtedy może być doświadczeniem przejścia - z ciemności do światła, z beznadziei do żłóbka, do narodzenia, do początku.
Adwent daje nadzieję, a też mobilizuje. Pokazuje, co to znaczy „wyruszyć w pielgrzymkę”, czyli - jak podkreślał Papież Jan Paweł II - „pozostawić wiele rzeczy za sobą. Kiedy podróżujecie, tylko to, co jest istotne, można wziąć ze sobą”. Nie ma sensu do bożonarodzeniowego żłóbka zanosić śmieci. Tam przyda się tylko to, co istotne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu