Reklama

Zdrowie

Pionier in vitro w Polsce: ta metoda powinna być zakazana

Najlepszą ustawą dotyczącą in vitro byłby zakaz wykonywania sztucznego zapłodnienia na terytorium Rzeczpospolitej - uważa dr Tadeusz Wasilewski. Jeden z pionierów tej metody w Polsce, który radykalnie jej zaprzestał, stając się jej zdecydowanym przeciwnikiem, skomentował dla KAI projekt ustawy o leczeniu niepłodności, przekazany przez Ministerstwo Zdrowia do konsultacji społecznych. Zdaniem naukowca, propozycja jest skrajnie liberalna, nie liczy się z negatywnymi skutkami jej działania i w istocie aprobuje obecny stan działań klinik in vitro.

[ TEMATY ]

in vitro

WIKIPEDIA

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Podajemy wypowiedź prof. Wasilewskiego:

Ustawa bioetyczna powinna być uchwalona, ponieważ jesteśmy we wspólnocie europejskiej i Polska powinna te zagadnienia prawnie uregulować. Optymalna, w mojej ocenie, byłaby treść jednoznacznie określona w jednym zdaniu: "Zakazuje się całkowicie wykonywania na terenie Polski metody zapłodnienia pozaustrojowego i inseminacji". I to byłaby treść ustawy, którą bym proponował.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Do społecznej konsultacji trafił obecnie projekt Ministerstwa Zdrowia. Jest on całkowitą aprobatą stanu faktycznego, związanego z programem in vitro, obwarowanym różnymi elementami, które mają normować ten program, ale jest w nim dużo luk, dziur, nieścisłości i niekonsekwencji. W projekcie ustawy mówi się o działaniu etycznym, deontologicznym. I tkwi tu wielka sprzeczność. Nie można bowiem z jednej strony mówić o działaniu etycznym, a z drugiej strony aprobować program in vitro, który nie daje absolutnej gwarancji przeżycia wszystkim istnieniom ludzkim, do poczęcia których w obrębie tej metody trzeba było doprowadzić, czyli tak zwanym zarodkom nadliczbowym. A te zarodki to nic innego jak pierwszy etap istnienia człowieka. Definicja ludzkiego życia jest bowiem jednoznaczna i określona w podręcznikach embriologii, ginekologii i położnictwa, pediatrii. Tam wyraźnie jest napisane, że ludzkie życie zaczyna się z chwilą połączenia komórki jajowej z plemnikiem, a kończy na naturalnej śmierci.

Jeżeli legalizujemy metodę, która nie daje gwarancji życia każdemu istnieniu ludzkiemu, do poczęcia którego w obrębie tej metody dochodzi, to ta metoda nie powinna funkcjonować. Gdyby wyobrazić sobie, że chcemy unaocznić na czym ona polega na przykładzie pięciolatków – istniejących, widocznych, odrębnych – metoda in vitro nie ostałaby się dwóch dni. Gdybyśmy stwierdzili, że owszem, mamy sposób na uratowanie niektórych z tych dzieci, ale wyłącznie kosztem życia np. pozostałej połowy - nikt takiej metody by nie zaaprobował. Ale gdy to dotyczy zarodka - dwóch, czterech i coraz więcej komórek, którym się przygląda specjalista pod mikroskopem - bardzo nam łatwo manipulować istnieniem ludzkim na takim poziomie.

Reklama

Z drugiej strony niepłodność małżeńska to dziś problem społeczny, szeroki, obejmuje wielką liczbę ludzi. I ta potrzeba, chęć pojawienia się dziecka w rodzinie jest olbrzymia. Żyjemy w XXI w., kiedy program in vitro jest kosmopolityczny, wszędobylski, ogólnie dostępny i jest coraz więcej ośrodków i lekarzy, które potrafią tę procedurę wykonać. W iluś procentach przynosi ona efekty. Jak wobec tego można mówić programowi in vitro "nie", skoro coś jest osiągalne i skuteczne? Na dodatek słyszy się, że osoba, która się na to nie godzi jest zacofana, sprzeciwia się rozwojowi nauki, występuje przeciwko małżeństwom nie mogącym mieć dzieci i jest pozbawiona empatii. Ale jeśli traktujemy poważnie definicję początku życia, która została sformułowana i wszyscy ją zaaprobowali, a której wymagamy od studentów medycyny, zdających egzaminy z embriologii, ginekologii, położnictwa czy pediatrii, to aprobata programu in vitro zdecydowanie jest nieporozumieniem. Jestem przeciwko ustawie, która przyzwala wykonywać i stosować metodę zapłodnienia pozaustrojowego.

Ustawa, którą proponuje ministerstwo jest bardzo lapidarna, zaś przeciwdziałanie niepłodności sprowadza się do wprowadzenia i usankcjonowania programu in vitro i stosowaniu wyłącznie tej jednej metody - remedium na "leczenie niepłodności". Bo jest szybko, skutecznie i szkoda tracić czasu na inne metody. Taki jest sposób rozumowania twórców i ta ustawa to pokazała. Piszą tam o etyce, szacunku, dbałości, ale trudno się z tym zgodzić, bo tak się nie dzieje przy realizacji proponowanego programu.

Jest tam także wiele nieścisłości i niechlujstwa terminologicznego, bo raz mówi się o medycynie rozrodu, innym razem o prokreacji człowieka, o medycynie prokreacyjnej. Trzeba się zdecydować - albo jedno albo drugie. O medycynie rozrodu można mówić w odniesieniu do zwierząt, natomiast medycyna prokreacyjna, która para się naszą płodnością to medycyna prokreacji człowieka.

Ale to są szczegóły. Wobec istoty in vitro mówię: nie. Nie dla śmierci zarodków, do której dochodzi w trakcie realizacji programu in vitro i to są skutki natychmiastowe. Ale istnieją także skutki długofalowe, gdyż naukowcy, którzy badają zdrowie dzieci poczętych tą metodą, skutki stosowania leków, całej procedury i jej wpływu na zdrowie kobiety i mężczyzny, wykazują zdecydowanie pewne nieprawidłowości, które każą się zastanowić, czy medycyna prokreacji człowieka obrała dobry kierunek.

Reklama

Poważnym mankamentem w projekcie ustawy jest dostępność metody. Projekt zakłada, że leczenia niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego ma być dostępne dla wszystkich, także dla samotnych kobiet, które będą mogły przyjść do kliniki i powiedzieć: proszę o zarodek. Obowiązkiem lekarza będzie transferowanie zarodka do jamy macicy. Ale w tym momencie trzeba zapytać: co my transferujemy? Dwie komórki, czy ludzkie życie, tyle że na bardzo wczesnym etapie rozwoju?

Gdyby ktoś chciał adoptować dziecko, musi zgłosić się do ośrodka adopcyjnego i spełnić ściśle określone wymogi: wieku, wysokości zarobków, stałej pracy, musi żyć w związku małżeńskim, posiadać mieszkanie, itd. Taka osoba musi być do tego przygotowana, przejść odpowiedni kurs, wypełnić kwestionariusze. I dopiero po przejściu przez to sito otrzymuje się możliwość adoptowania dziecka. A dlaczego nie pytamy o to dokonując transferu do macicy samotnej kobiety? Dlaczego nikt nie spyta, jaka będzie przyszłość tego dziecka - czy przyszła matka ma mieszkanie, stałą pracę, itd.?

Na takie stwierdzenie z pewnością oburzą się samotne kobiety, usłyszymy o ich "prawie" do posiadania potomstwa. A ja jedynie przypominam, jak brzmi ustawa o trybie adoptowania dziecka, o wymogach, jakie muszą spełniać ludzie aby móc otrzymać pozwolenie na zaopiekowanie się dzieckiem, otoczenie go opieką, bycia dla niego rodziną.

W odniesieniu do in vitro każdy będzie mógł zażądać zabiegu i nikt nie sprawdzi, czy spełnia te wszystkie kryteria, jakie stawia się przy adopcji. To nieporozumienie. A w następnym zdaniu mówi się o poszanowaniu godności i etyki i to poważny zgrzyt.

Reklama

Kolejnym poważnym mankamentem projektu ustawy jest brak informacji o liczbie lat przetrzymywania nadliczbowych zarodków w temperaturze ciekłego azotu. Wiadomo zaś, że tylko wyselekcjonowane zarodki trafią do jamy macicy, a te nadliczbowe - do ciekłego azotu. Ile czasu mogą być przechowywane w tych warunkach? Dwa lata? Pięć? Czy też nieograniczoną ilość lat? W projekcie nic nie wspomina się na ten temat. Sądzę, że autorzy projektu zrobili celowy i świadomy unik, wybieg, żeby pozostawić klinikom in vitro wolną rękę. W przeciwnym razie autorzy projektu musieliby napisać, że przechowuje się zarodki np. 20 lat, a jeżeli po upływie tego czasu nie zostaną w tym okresie transferowane do jamy macicy, zostaną usunięte, wyrzucone, czyli zabite. Ustawodawcy w innych krajach ustalają granicę przechowywania zarodków.

Tak więc ustawa jest niepełna i niekonsekwentna. A skoro faworyzuje i propaguje metodę in vitro, powinna nazwać rzecz po imieniu: jeżeli godzę się na metodę in vitro, to znaczy, że godzę się na śmierć istnień ludzkich, do czego dochodzi w wyniku mojego nawet najlepszego działania. Nie mam na to wpływu, że tak się dzieje ale walczę żeby w małżeństwie pojawiło się dzieciątko, którego dotychczas nie było. I niech odważni podpiszą się pod tym prawdziwym zdaniem. Wówczas wiem, że taka osoba doskonale zdaje sobie sprawę na czym polega in vitro i nie boi się odpowiedzialności za to, co zrobiła i co chce zrobić. A nie chować głowę w piasek i usuwać niewygodne elementy procedury.

Reklama

W porównaniu z ustawami istniejącymi w innych krajach jest to projekt skrajnie liberalny, który w praktyce pozwala klinikom in vitro na wszystko. Ta ustawa nic nie zmienia w stosunku do obecnego stanu faktycznego. A przecież my, Polacy moglibyśmy być inni, pójść inną drogą. Jeżeli dostrzegamy problem i chcemy leczyć niepłodność małżeńską, możemy rozwijać medycynę prokreacyjną, ale zdecydować, że w naszym kraju program in vitro nie będzie realizowany z powodów jak powyższe. Za to zdecydować, że będziemy rozwijać medycynę ochronną, prokreacyjną, która jest równie skuteczna; że będziemy dążyć do wykonywania bardzo szczelnej i szczegółowej diagnostyki niepłodności małżeńskiej żeby wyeliminować wszystkie nieprawidłowości, jakie się da wyeliminować; że będziemy zdobywać nowe kwalifikacje w tym zakresie pokazując Europie, że w tej dziedzinie potrafimy świetnie funkcjonować korzystając z metod, których nie przypłaca się śmiercią milionów zarodków. I że nie oznacza to, że jesteśmy społeczeństwem zacofanym.

Dlaczego nie potrafimy być odważni? Dlaczego nie potrafimy szanować ludzkiego życia od poczęcia? Nie tak dawno cieszyliśmy się z kanonizacji Jana Pawła II, wielkiego Polaka. A przecież on o to walczył, o szacunek do życia. A jeśli my się szczycimy z osoby, to dlaczego nie chcemy słuchać, co ta osoba do nas mówiła?

Realizowałem program in vitro przez 14 lat. Ja nie znam tej metody z książek lecz z codziennej pracy, z autopsji. Pomogłem niejednej pacjentce mieć potomstwo. Tylko jakim kosztem? Ile musiało zginąć zarodków żeby żył ten jeden? To wcale nie ode mnie do końca zależało, to taka metoda - myślałem wówczas. Nie jesteśmy w stanie stworzyć takich warunków dla zarodka, które będą skutecznie w 100 procentach, który będzie dla tego zarodka całkowicie bezpieczny. Każdy uczciwy lekarz, który dokonuje transferu, podpisze się pod tym zdaniem.

***

Prof. Tadeusz Wasilewiski jest jednym z pierwszych lekarzy w Polsce, który wprowadzili metodę zapłodnienia pozaustrojowego. Od 1993 do 2007 roku pracował w pierwszej w Polsce klinice wykonującej procedurę in vitro. W kwietniu 2007 roku stwierdził: „Nigdy więcej nie wykonam programu in vitro”. 1 stycznia 2009 roku założył pierwszą w Polsce klinikę leczenia niepłodności małżeńskiej metodą naprotechnologii NaProMedica, gdzie pracuje do dziś.

2014-08-04 11:51

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Akcja Katolicka: Dlaczego jesteśmy przeciwni in vitro

[ TEMATY ]

in vitro

Akcja Katolicka

Prylarer/pixabay.com

Trzeba po raz kolejny powiedzieć, że in vitro nigdy nie było, nie jest i nie będzie metodą leczenia bezpłodności - czytamy w nadesłanym KAI stanowisku Akcji Katolickiej w sprawie projektu ustawy o leczeniu niepłodności.

A oto pełna treść oświadczenia Krajowego Instytutu Akcji Katolickiej w Polsce: 9 kwietnia br., w Sejmie, z czterech projektów ustaw o in vitro, posłowie do dalszych prac skierowali dwa - rządowy i jeden z projektów SLD. Niestety, projekt ustawy autorstwa PiS zakazujący in vitro został odrzucony. Wszystko wskazuje na to, że koalicja rządząca PO- PSL, wsparta z całą pewnością przez ugrupowania lewicowe, pod pozorem wyboru tzw. mniejszego zła wybierze mimo wszystko zły projekt rządowy bałamutnie promowany przez Ministerstwo Zdrowia jako leczący niepłodność, czyli już z samego założenia okłamujący opinię publiczną. Nazwa jest równie nieprawdziwa jak przyjęta niedawno tzw. Konwencja przemocowa, której tytuł był tylko przykrywką dla wprowadzenia wrogich rodzinie restrykcji prawnych.
CZYTAJ DALEJ

Abp Józef Kupny: Dla bł. ks. Lichtenberga jedynym wodzem był Chrystus

2025-12-06 19:51

ks. Łukasz Romańczuk

abp Józef Kupny

abp Józef Kupny

W parafii związanej duchowo z bł. ks. Bernardem Lichtenbergiem odbyły się centralne uroczystości jubileuszowe z okazji 150. rocznicy chrztu i urodzin błogosławionego oraz 190-lecia ukończenia budowy świątyni. To wyjątkowy czas modlitwy i wdzięczności dla parafii śś. Apostołów Piotra i Pawła w Oławie za dziedzictwo, które pozostawił po sobie kapłan – męczennik czasu nazizmu. Centralnym obchodom przewodniczył abp Józef Kupny.

Wprowadzając w uroczystość, ks. Leszek Woźny, proboszcz parafii, podkreślił ogrom duchowego zaangażowania wspólnoty w ostatnich miesiącach. - Od dziewięciu miesięcy nasza wspólnota modliła się za wstawiennictwem bł. Bernarda o potrzebne łaski dla nas, dla naszej wspólnoty w Oławie. Prosiliśmy o nową wiarę, moralność w naszej parafii, archidiecezji i całej Ojczyźnie. Pamiętaliśmy w naszej modlitwie o trwającym synodzie.Kapłan dziękował także za konkretne owoce jubileuszu – zarówno duchowe, jak i materialne: - Mocno wierzę, że bł. Bernard, który zakładał nowe wspólnoty i budował kościoły, pomógł także nam wykonać remont elewacji naszego kościoła. Wierzę, że to jego wstawiennictwo doprowadziło nas do tego dzieła, wartego prawie półtora miliona - podkreślił ks. Woźny, przypominając o wydarzeniach towarzyszących jak: m.in. pielgrzymka do grobu błogosławionego w Berlinie oraz turniej piłkarski Liturgicznej Służby Ołtarza z udziałem ponad 300 młodych z archidiecezji wrocławskiej. Odbywały się również prezentacje, warsztaty historyczne i koncert adwentowy Oławskiej Orkiestry Kameralnej. -My, Oławianie i parafianie kościoła, w którym błogosławiony przyjął swoją Chrzest, pierwszą Komunię Świętą, i odprawił Mszę świętą prymicyjną jesteśmy zobowiązani do zachowania dziedzictwa, które nam przekazał. Niech nasza modlitwa będzie wielkim dziękczynieniem za świadectwo jego życia.
CZYTAJ DALEJ

Jarmarki bożonarodzeniowe w Polsce - kilkaset lat tradycji i nowe wyzwania

2025-12-07 09:05

Gellinger/pixabay.com

W dużych miastach w Polsce trwają jarmarki bożonarodzeniowe. W tym roku największy odbywa się we Wrocławiu, gdzie przygotowano 260 stoisk; w stolicy po raz pierwszy zorganizowane zostały dwa kiermasze.

Jarmarki bożonarodzeniowe odbywają się we wszystkich dużych miastach Polski. Już w trzeci weekend listopada rozpoczęły się kiermasze w Gdańsku, Poznaniu, Katowicach, Wrocławiu, Toruniu, Bydgoszczy i na warszawskiej Starówce. Tydzień później otwarto świąteczne miasteczka w Krakowie, Szczecinie, Opolu, Białymstoku oraz na Placu Defilad w Warszawie. Dwie duże imprezy tego typu w stolicy odbywają się po raz pierwszy. W miniony piątek ruszyły jarmarki w Kielcach i Rzeszowie.W ostatnich latach imprezy te zyskują na popularności, a także spotykają się z międzynarodowym uznaniem. Krakowski jarmark był kilkukrotnie wyróżniany - m.in. przez stację telewizyjną CNN oraz magazyny „The Independent” i „The Times” - jako jeden z najatrakcyjniejszych na świecie. Gdański jarmark w zeszłym roku został głosami internautów wybrany najlepszym w Europie.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję