Reklama

W oczekiwaniu na kanonizację błogosławionego biskupa J. S. Pelczara

Samotność ojcostwa (3)

Niedziela przemyska 3/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Trzecia pociecha rodu Pelczarów, po Rozalii urodzonej w 1835 r. i Jasiu o trzy lata od siostry młodszym, Józef Sebastian pazernie wyrywał się do świata. Otoczony troskliwością, w klimacie rodzinnego ciepła wyrastał na zdrowego, silnego chłopaka. Świat póki co oglądał przez okna rodzinnego domostwa, ale czas nieuchronnie otwierał przed nim drzwi, przez które wchodziły do domu radości i smutki codziennego życia. Smutek, niepokój świata to pierwsza świadomie zatrzymana w pamięci kartka życia poza ciepłem domowego ogniska. Był luty. Opatulony Józio, pod okiem siostry niezdarnie, ale ochoczo sycił się widokiem iskrzącego śniegu, w którym ku niezadowoleniu siostry łapczywie się tarzał. Rozalia bała się, że się może nabawić jakiejś choroby, ale malec nieustająco wyrywał się spod jej opieki i zaczynał na nowo swoje wyczyny. Nagle z dala dał się słyszeć odgłos parskających koni, a po pewnej chwili także gwar męskich rozmów. Rozalka przytuliła chłopca do siebie i niespokojnie patrzyła aż zza zakrętu drogi pojawią się jeźdźcy. Była już 11-letnią panienką, znała ludzi i ten widok napełnił ją lękiem. Saniami przemykali panowie z Węgłówki, Krasnego i innych pobliskich miejscowości. Wyraźnie kierowali się w stronę Komborni. Rozalka coś słyszała, choć nie mówiono o tym głośno, o mordowaniu panów, o niepokoju ojca, że "może i do nas dojdą", o westchnieniach matki: "coś trzeba robić". Teraz te strzępy rozmów scaliły się w ten smutny obraz. Być może mały Józio czuł intuicyjnie niepokój siostry i dlatego tak dobrze zapamiętał ten obraz, który będzie wracał po latach.
Parę dni później miał odbyć swoją pierwszą podróż. W domu przez te kilka dni było inaczej niż dotąd. Dziecko czuło czający się niepokój, rejestrowało smutne oblicza mamy i ojca. Któregoś dnia ojciec po długim milczeniu, które ciążąc zawisło pod sufitem, odezwał się:
- Postanowiłem odwieźć Jasia i Józia do pewnego domu, niedaleko odrzykońskiego zamku, pod znaną ci Łysą Górę. Ja też będę próbował być w pewnej odległości od domu, ale to już inna sprawa.
- Jak daleko będziesz?
- Lepiej żebyś nie wiedziała. Nie bój się, będę miał baczenie na dom. A ty gdyby się, nie daj Boże, coś działo powiesz po prostu, że nie wiesz. Mam nadzieję, że choć to zdesperowani ludzie, uszanują kobiety i dlatego zostaniesz z Rózią i kobietami w domu. Chłopcy powinni tam być bezpieczni.
W takim klimacie mały Józiu odbył swoją pierwszą podróż. Kiedy zagrożenie minęło wrócili wraz z Jasiem pod swój rodzinny dach i było to wielkie święto radości.
Znowu wrócił spokój do Pelczarowskiej zagrodzy. Dni mijały szybko. Świat stawał się coraz większy. Zarówno ten zewnętrzny, ale i ten budowany w sercu dziecka, na które składały się wydarzenia, sytuacje, zwyczaje. Ot, choćby takie jak ten, który zaczął budować korczyńską tożsamość chłopca. Naród to pracowity i zaradny, ale jednocześnie bardzo oszczędny. Któregoś jesiennego dnia przyszła chłopcom ochota na jabłka. Obfitość ich była wielka, więc Józiu kosztował kolejne owoce jesieni i wyrzucał je w trawy, łasąc się na kolejne, które wydawało się będzie jeszcze lepsze. Zobaczyła to Marianna i zawezwała syna do siebie.
- Dlaczego nie zjadasz jabłek, tylko je wyrzucasz?
- Bo mi nie smakują.
- To się może zdarzyć, ale nie wolno marnować darów Bożych.
- To co mam robić?
- Masz przynieść do mamy.
- Takie nadgryzione?
- Tak, takie nadgryzione. Mama odkroi ten nadgryziony kawałek, a resztę odwiezie się do przetwórni razem ze spadami.
Józiowi nie bardzo przemawiało do przekonania pouczenie mamy, ale nauczony posłuchu pilnował na przyszłość, by nie przekroczyć matczynej przestrogi.
Czas ujawniał także pewne cechy charakteru młodego korczyniaka. Któregoś dnia Marianna wróciwszy z odpustowej Sumy tajemniczo zagadnęła do męża:
- Mam ci coś do powiedzenia.
- Ważnego?
- Trochę chyba tak. Zaczynam poznawać coraz bardziej naszego syna.
- Trudno się dziwić. Przebywacie ze sobą całymi dniami. Sam widzę, że ma chłopak talent do nauki. Szybko zapamiętuje twoje piosenki i wierszyki i widzę jak Jasia bierze nieraz wściekła bezsilność, kiedy nie może dorównać w recytowaniu różnych tekstów młodszemu. Rozalka tylko ich judzi i ma z tego wiele radości.
- To też zauważyłam. Ale posłuchaj co było dzisiaj. - Odpustowe kazanie było dość długie, jak na odpust przypada. Mały porozglądał się już na możliwe sposoby i zaczął mi bardzo marudzić. Wprawdzie na polu była Msza, ale przyznam, że robiło mi się wstyd. Wreszcie posadziłam go na trawie, wyjęłam kawałek bułki, włożyłam mu w rękę i nieco zdenerwowana powiedziałam: "A jedz z Panem Bogiem, bo już nie mogę z tobą wytrzymać". A nasz Józio spojrzał na mnie uważnie i z zaciętą miną odparował: "Nie z Panem Bogiem, Józio zje sam".
- A to samolub. Wojciech nie krył rozbawienia.
- Widać korczyńska krew - westchnęła przysłuchująca się rozmowie stara Marysia.
Niedługo i sam Wojciech miał doświadczyć rezolutności syna. Poszedł raz do krewniaków, a ponieważ wieczór był pogodny i ciepły zabrał ze sobą Józia.
- Po co na noc bierzesz dzieciaka?
- Pozwól Marianko, tak rzadko mam okazję z nim być. Nie zamierzam długo siedzieć, więc nic się nie stanie.
- No już dobrze, niech będzie. Żonie była nawet na rękę ta nieobecność Józia, bo najmłodsze, które ubogaciło starszą trójkę - Katarzyna - niedomagało i ta choroba bardzo absorbowała Mariannę.
Kiedy przyszli do krewniaków, zaczęły się podziwiania, jak to chłopak pięknie rośnie, do kogo podobny i takie rodzinne pogwarki. W pewnej chwili jeden z wujostwa wyjął z kieszeni kilka halerzy i chcąc się bliżej zaprzyjaźnić z maluchem przywołał go do siebie. Józiu spojrzał pytająco na ojca, a widząc jego przyzwolenie podszedł do krewniaka i bez większego przekomarzania zabrał podane mu pieniądze. Nie obdarzył donatora dłuższą obecnością wracając do bezpiecznej bliskości ojca. Wojciech pochylił się nad synem i szepnął mu do ucha:
- Idź, pocałuj wujka w rękę.
Odpowiedź była proporcjonalnie odwrotna do dyskrecji prośby. Mały zaczerwienił się i na całą izbę oznajmił: "Za grajcary całował nie będę".
Gromki śmiech zebranych wyzwolił Wojciecha od próby tłumaczenia czy nawet strofowania syna. Pomyślał tylko: Dobrze, że nie ma tu którejś z naszych opiekunek. Znowu by usłyszał: "korczyńska krew".
Tak to w bliskości wydarzeń rodzinnych mijały kolejne wiosny i jesienie. Nadchodził czas wysłania chłopców do szkoły. Szkoły nie było, ale był poczciwy organista, który już niejednego z korczyńskich dzieciaków przygotował do drogi w świat kosztowania wiedzy. Franciszek Rogowski był człowiekiem pobożnym i roztropnym. Zdarzało się, że namawiał ojców zdolnych dzieci, aby nie marnowali czasu i wysyłali pociechy do Rzeszowa - "ja już niczego więcej ich nie nauczę". Do niego też po rozmowie z żoną postanowił zwrócić się Wojciech w sprawie edukacji synów. Co prawda, wiekowo wypadało na Jasia, ale Józio, młodszy, miał więcej zdolności, kompletnie obojętny na sprawy gospodarskie, w których Jasiu był po prostu niezastąpiony.
- Wygląda Marynciu na to, że pewnie nasz Jasiu przejmie po mnie gospodarstwo. Józio nie ma w tym kierunku żadnych zdolności. Niech zatem razem chodzą do organisty, a czas pokaże, co zrobimy dalej.
Zgodnie z rodzinną naradą Wojciech pośpieszył do organisty na omówienie warunków kształcenia swoich synów.
- Wojciechu - zaczął organista zapytany o wysokość zapłaty - ja tam nikomu ceny nie stawiam. Dla mnie najważniejsze, by dzieci nie żyły w ciemnocie. Tylu u nas zdolnych chłopaków. Za darmo bym ich uczył, ale cóż, ojcowie nie chcą. Wolą mieć tanich parobków niż kiedyś mądrych synów. Co uważasz, to dasz.
- Dziękuję ci za dobroć, ale jam człowiek, który nie jest biedny. Tak w sam raz. Powiedz zatem, com winien za to uczenie.
- Myślę, że nie będzie ani moja ani twoja krzywda jak za rok nauki dasz dwa korce żyta, dziesięć litrów masła i dwanaście wiązek słomy.
Wojciech uznał, że cena nie jest wygórowana, a nawet postanowił coś dołożyć do proponowanej zapłaty. Wracał więc do domu, by obwieścić synom, że czas nowy nadchodzi.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Przewodniczący KEP: nie ma prawa do zabijania, ale do ochrony życia!

2024-04-18 08:57

[ TEMATY ]

aborcja

abp Tadeusz Wojda SAC

Episkopat News

Abp Tadeusz Wojda

Abp Tadeusz Wojda

Nie ma prawa do zabijania, ale do ochrony życia – powiedział przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Tadeusz Wojda podczas trzydniowego Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej. Zaznaczył, że życie jest największym darem Bożym.

W piątek w Łomży zakończy się trzydniowe Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatów Unii Europejskiej(COMECE). W czasie trzech sesji biskupi dyskutują o procesie integracji Unii Europejskiej, o jej postrzeganiu z perspektywy Europy Środkowej i Wschodniej i o przyszłych kierunkach jej rozwoju w obliczu wyzwań geopolitycznych.

CZYTAJ DALEJ

S. Faustyna Kowalska - największa mistyczka XX wieku i orędowniczka Bożego Miłosierdzia

2024-04-18 06:42

[ TEMATY ]

św. Faustyna Kowalska

Graziako

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia – sanktuarium w Krakowie-Łagiewnikach

Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia –
sanktuarium w
Krakowie-Łagiewnikach

Jan Paweł II beatyfikował siostrę Faustynę Kowalską 18 kwietnia 1993 roku w Rzymie.

Św. Faustyna urodziła się 25 sierpnia 1905 r. jako trzecie z dziesięciorga dzieci w ubogiej wiejskiej rodzinie. Rodzice Heleny, bo takie imię święta otrzymał na chrzcie, mieszkali we wsi Głogowiec. I z trudem utrzymywali rodzinę z 3 hektarów posiadanej ziemi. Dzieci musiały ciężko pracować, by pomóc w gospodarstwie. Dopiero w wieku 12 lat Helena poszła do szkoły, w której mogła, z powodu biedy, uczyć się tylko trzy lata. W wieku 16 lat rozpoczęła pracę w mieście jako służąca. Jak ważne było dla niej życie duchowe pokazuje fakt, że w umowie zastrzegła sobie prawo odprawiania dorocznych rekolekcji, codzienne uczestnictwo we Mszy św. oraz możliwość odwiedzania chorych i potrzebujących pomocy.

CZYTAJ DALEJ

Patriotyzm może mieć różne oblicza

2024-04-18 23:18

Grzegor Finowski / UPJPII

    Stowarzyszenie Absolwentów i Przyjaciół Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie rozpoczęło 12 kwietnia projekt „Trzy kobiety. Trzy drogi. Patriotyzm jako misja Uniwersytetu”, włączając się w program „Z kobietami – patriotkami”.

Św. Jadwiga Królowa, Hanna Chrzanowska, błogosławiona pielęgniarka i Emilia Wojtyłowa, matka Ojca św. Jana Pawła II to trzy bohaterki projektu, którego celem jest popularyzacja ich życia i działalności, a także na przykładzie tych wyjątkowych kobiet próba odpowiedzi na pytanie – jak patriotyzm może stać się misją? Działalność na niwie rodzinnej, wspierająca, wychowująca dzieci w duchu najwyższych wartości, działalność społeczna czy polityczna – patriotyzm może mieć różne oblicza. Konferencja była też świetnym czasem dla refleksji – w jaki sposób z postaw tych trzech kobiet można czerpać wzorce na dziś.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję