Reklama

Piłka nad piłkami

Niedziela Ogólnopolska 51/2014, str. 60-61

Aleksandra Polewska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wally Hicks miał zostać najlepszym piłkarzem Anglii. Oczywiście, zaraz jak tylko dorośnie. Tymczasem trenował sumiennie pod okiem swego starszego brata Tony’ego, który swego czasu również planował zasłynąć jako mistrz brytyjskiego futbolu. Niestety, mimo że starszy z braci Hicks grał w nogę naprawdę dobrze, znaleźli się tacy jego rówieśnicy, którzy grali jeszcze lepiej i, to oni, nie Tony, zostali przyjęci do najważniejszych angielskich drużyn piłkarskich. Tony odchorował swoją porażkę, po czym doszedł do wniosku, że skoro nie może zostać najlepszym futbolistą Wysp Brytyjskich, to zostanie najlepszym w Królestwie dziennikarzem sportowym. Bo przecież kocha piłkę nad życie i nie wyobraża sobie zajmować się zawodowo czymś innym. Jak postanowił, tak uczynił.

Wally – nadzieja Tony’ego

Pewnego dnia Tony, grając z Wally’m w piłkę na szkolnym boisku, zauważył, że jego młodszy o dziesięć lat braciszek porusza się niczym rasowy piłkarz. Wtedy też powziął nowe postanowienie: zadba o piłkarski talent brata i jeśli zdoła, za kilka lat wprowadzi Wally’ego do jednej z reprezentacyjnych drużyn Anglii. A co na to Wally? Był absolutnie zachwycony. – Zrobimy coś jeszcze – powiedział wówczas starszy brat do młodszego. – Będę opisywał twoje postępy w grze i kiedy zostaniesz już gwiazdą piłki nożnej, wydam o tobie książkę. Nikt jeszcze nie napisał takiej książki! Będziemy pierwsi na świecie!

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Wally grał coraz lepiej i chodził z bratem na wszystkie mecze, które ten opisywał dla swego dziennika. Tony obiecał, że na dziesiąte urodziny, które przypadały 24 grudnia, kupi małemu futboliście w prezencie piłkę, jaką grają mistrzowie Anglii, a Wally nie mógł się doczekać. Jednak na trzy miesiące przed jego dziesiątymi urodzinami wydarzyło się coś, co jego marzenie o owym wspaniałym prezencie wydawało się niweczyć. A w najlepszym razie oddalić mocno w czasie.

Nieszczęście zwane wojną

Był to rok 1914. Rok, w którym w Europie wybuchła wielka i straszna wojna, dziś znana jako pierwsza wojna światowa. W związku z jej wybuchem, jesienią, Tony Hicks, podobnie jak tysiące innych młodych, zdrowych Anglików, został powołany do wojska i wkrótce miał zostać wysłany na front. Josephine Hicks, mama Tony’ego, chodziła po domu z oczami mokrymi od łez, a Edvard Hicks, jej mąż, całymi godzinami siedział na krześle i patrzył w ścianę. Rodzice Tony’ego ogromnie bali się, że ich syn zginie w ogniu walk jak wielu jego kolegów z Londynu. O brata nie obawiał się natomiast ani trochę Wally. Chłopiec był pewien, że nic Tony’emu nie grozi, ale w dodatku żywił przekonanie, że Tony ledwie trafi na front, od razu wsławi się wielkimi czynami i nim wojna się zakończy, zostanie nie tylko wielkim bohaterem, ale nawet generałem.

Reklama

Sam Tony nie wyglądał na kogoś, kto boi się wojennych niebezpieczeństw. Co dzień przy obiedzie powtarzał swym najbliższym z szerokim uśmiechem, że jak tylko przeprawi się przez kanał La Manche, od razu doprowadzi do zakończenia walk i wojna skończy się przed Nowym Rokiem. I że przy okazji, będąc żołnierzem walczącym na prawdziwych polach bitew, napisze do londyńskich gazet mnóstwo mrożących krew w żyłach reportaży. Listy, które pisał z frontu do Wally’ego, takie właśnie były. Chłopiec pochłaniał je jednym tchem, tak jak pochłania się kolejne odcinki publikowanej w jakimś czasopiśmie porywającej powieści. Tony pisał, że trafił pod belgijskie Ypres, pod którym odbyła się zażarta bitwa: „Wygraliśmy tę bitwę, Wally. Odbiliśmy Ypres z rąk Niemców”. Pisał też o niezwykłej odwadze swych towarzyszy broni, o okopach, w których mieszkają żołnierze, o przyjaźniach, które zawarł i ślicznej sanitariuszce Mary Millard, z którą ożeni się po powrocie do domu. Ale o obiecanej na urodziny piłce nie wspominał ani słowem. Pewnie zapomniał, że w ogóle mi ją obiecał – myślał ze smutkiem Wally.

Reklama

Tajemnicza paczka

Święta Bożego Narodzenia były bez Tony’ego smutne. Wymarzonym prezentem świątecznym, jaki państwo Hicks chcieli dostać tamtego roku, był list od ich starszego syna, który dawałby nadzieję na to, że Tony żyje i pewnego dnia wróci do domu. Ale list nie przyszedł ani przed Świętami, ani po Świętach, ani nawet po Nowym Roku.

W szekspirowski wieczór Trzech Króli, czyli 6 stycznia, ktoś głośno zapukał do drzwi mieszkania rodziny Hicks. Kiedy pani Hicks zobaczyła przed nimi żołnierza, zbladła, myśląc, że przynosi jej złe wieści o Tonym. Żołnierz jednak szybko ją uspokoił, mówiąc, że poznał jej syna pod Ypres, że z Tonym wszystko dobrze i że poprosił go, by będąc w Londynie, przekazał Wally’emu małą paczkę z okazji urodzin, a państwu Hicks list z frontu. Wally nie posiadał się ze szczęścia. Urodzinowy prezent dla niego nie był, oczywiście, zapakowany w elegancki papier ani przewiązany błyszczącą wstążką. Włożony był w zwykły płócienny worek i przewiązany sznurkiem. Wally, wsunąwszy rękę do worka, poczuł skórę nienadmuchanej piłki i aż zapiszczał z radości, mimo tego, że skóra była dość szorstka, co wskazywało, że nie była nowa. Kiedy jednak ją wyjął, mina nieco mu zrzedła. Była to wymagająca porządnego wyczyszczenia używana piłka. W dodatku – przedziurawiona! I możliwe, że chłopiec uznałby, iż Tony robi sobie z niego jakieś niemądre żarty, gdyby nie dostrzegł we wnętrzu worka załączonego do prezentu listu.

Najwspanialsze Boże Narodzenie

„Kochany Wally – pisał Tony do młodszego brata. – Pewnie pomyślałeś, że zapomniałem o prezencie, który obiecałem ci na twoje dziesiąte urodziny. Jak widzisz, nie zapomniałem. Obiecałem podarować ci niezwykłą piłkę, czyli taką, jaką grają angielscy mistrzowie futbolu. Kiedy składałem ci tę obietnicę, nikt z nas nie wiedział, że wybuchnie wojna, a ja zostanę wysłany na front i spędzę Święta z dala od domu. Kiedy przywieziono nasze oddziały pod Ypres, obawiałem się, że nie zdołam tej obietnicy dotrzymać, jednak dokładnie w twoje dziesiąte urodziny wydarzyło się tutaj coś absolutnie nadzwyczajnego, a ja, dzięki temu, co tutaj się wydarzyło, mogę podarować ci najbardziej niezwykłą piłkę nożną, jaka kiedykolwiek istniała. Wiem, patrzysz teraz na nią i nie rozumiesz, co miałoby być w niej takiego wspaniałego. Zwłaszcza że jest podniszczona i przedziurawiona. Wierz mi jednak, że kiedy przeczytasz ten list do końca, zrozumiesz, że to prawdziwa piłka nad piłkami. Jak wiesz, nasze oddziały, przy wsparciu oddziałów francuskich walczą w tej wojnie, a także tutaj, pod Ypres, z Niemcami. Walki, jakie toczymy, są straszne. Wciąż giną żołnierze, a każdego dnia przybywa rannych. Niektórzy wskutek odniesionych ran tracą nogi albo ręce. Jednak w Wigilię, czyli w twoje urodziny, tak naprawdę nikt nie chciał walczyć. Anglicy, Szkoci, Francuzi i Niemcy marzyli tylko o tym, by wrócić do domu i spędzić Święta z tymi, których kochają. I wiesz, co się stało? Kiedy Niemcy w swych okopach zaczęli śpiewać kolędy, daliśmy im brawo. Nasze okopy są bardzo blisko siebie, tak blisko, że słyszymy swoje rozmowy. Niemcy zawołali wtedy, byśmy i my zaśpiewali jakąś kolędę. Następną – pt. «Adeste fideles» zaśpiewaliśmy razem. Niemcy śpiewali po niemiecku, my po angielsku, a ci, którzy znali ją w łacińskiej wersji – po łacinie. W końcu ktoś rzucił hasło, by na czas Świąt zawiesić walki. Nasi dowódcy porozumieli się oficjalnie w tej sprawie i aż do ranka 26 grudnia mieliśmy po prostu świętować. I wtedy stała się kolejna zdumiewająca rzecz. Żołnierze zaczęli wychodzić do wrogich oddziałów, składać życzenia wojakom z wrogich armii i wymieniać się z nimi drobnymi podarunkami. Nagle z wojennych wrogów przemieniliśmy się w przyjaznych sobie ludzi, którzy pragną wspólnie uczcić pamiątkę narodzin Króla Pokoju. O północy odbyło się nabożeństwo, w którym wzięliśmy udział nie tylko my, ale również Niemcy. Wspólnie modliliśmy się o pokój i jak najszybsze zakończenie wojny. Wyobrażasz to sobie? Gdy nabożeństwo się skończyło i powoli wracaliśmy do swoich okopów, by położyć się spać, zarówno niemieccy, jak i francuscy i angielscy żołnierze zaczęli głośno mówić o tym, że już nie chcą walczyć, że nie chcą być wrogami. Zanim powiedzieliśmysobie «dobranoc», umówiliśmy się z Niemcami na wspólny mecz piłki nożnej, który mieliśmy rozegrać następnego dnia. Wally, to był najwspanialszy mecz w moim życiu i sądzę, że również najwspanialszy mecz w historii futbolu i w dziejach świata. Przegraliśmy go co prawda, Niemcy zwyciężyli 3: 2, ale to nie miało żadnego znaczenia. Zresztą mecz skończył się dlatego, że piłka, spadając, nadziała się na drut kolczasty z zasieków. Uszło z niej powietrze i nie było jak dokończyć meczu. Teraz rozumiesz, dlaczego piłka, którą ci posyłam jako urodzinowy prezent, jest piłką nad piłkami? Grali w nią żołnierze, którzy postanowili dłużej ze sobą nie walczyć. Którzy w dzień Bożego Narodzenia zapragnęli pojednać się i przestać być wrogami. Myślałem, że to będą najgorsze święta w moim życiu, Wally, a dziś wiem, że było to najwspanialsze Boże Narodzenie, jakie przeżyłem. Kiedy zaświtał 26 grudnia, nie wznowiliśmy walk, mimo że termin zawieszenia broni właśnie się skończył. I wiesz co? Postanowiliśmy odmówić naszym dowództwom dalszych walk. Może uda się nam w ten sposób doprowadzić do zakończenia wojny? Mam nadzieję! Jutro mój przyjaciel Joseph wraca do Londynu, bo został wezwany przez sztab. Poprosiłem go, by przekazał ci mój list i tę najniezwyklejszą ze wszystkich piłkę nożną, którą udało mi się dla ciebie zdobyć. (A nie myśl sobie, że było łatwo!). Poprosiłem go też, by dostarczył moją korespondencję z tej wyjątkowej Wigilii do mojej redakcji. Wszakże to piękniejsza «Opowieść wigilijna» od Dickensowskiej, nie sądzisz? Kiedy wrócę, spróbujemy jakoś połatać tę piłkę. Tymczasem przesyłam ci najlepsze życzenia urodzinowe i mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Tony”.

Dwa dni później, 8 stycznia 1915 r., Edvard Hicks przyniósł do domu gazetę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie wojennych wrogów świętujących Boże Narodzenie pod Ypres. Wally szybko odnalazł wśród nich roześmianą twarz swojego starszego brata.

2014-12-16 14:21

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Droga nawrócenia św. Augustyna

Benedykt XVI w jednym ze swoich rozważań przytoczył wiernym niezwykłą historię nawrócenia św. Augustyna, którego wspomnienie w Kościele obchodzimy 28 sierpnia.

CZYTAJ DALEJ

Ghana: nie ma kościoła, w którym nie byłoby obrazu Bożego Miłosierdzia

2024-04-24 13:21

[ TEMATY ]

Ghana

Boże Miłosierdzie

Karol Porwich/Niedziela

Jan Paweł II odbył pielgrzymkę do Ghany, jako pierwszą na Czarny Ląd, do tej pory ludzie wspominają tę wizytę - mówi w rozmowie z Radiem Watykańskim - Vatican News abp Henryk Jagodziński. Hierarcha został 16 kwietnia mianowany przez Papieża Franciszka nuncjuszem apostolskim w Republice Południowej Afryki i Lesotho. Dotychczas był papieskim przedstawicielem w Ghanie.

Arcybiskup Jagodziński opowiedział Radiu Watykańskiemu - Vatican News o niezwykłej wierze Ghańczyków. „Sesja parlamentu zaczyna się modlitwą, w parlamencie organizowany jest też wieczór kolęd, na który przychodzą też muzułmanie. Tutaj to się nazywa wieczorem siedmiu czytań i siedmiu pieśni bożonarodzeniowych" - relacjonuje. Hierarcha zaznacza, że mieszkańców tego kraju cechuje wielka radość wiary. „Ghańczycy we wszystkim, co robią, są religijni, to jest coś naturalnego, Bóg jest obecny w ich życiu we wszystkich jego aspektach. Ghana jest oczywiście państwem świeckim, ale to jest coś naturalnego i myślę, że moglibyśmy się od nich uczyć takiego entuzjazmu w przyjęciu Ewangelii, ale także tolerancji, ponieważ obecność Boga jest dopuszczalna i pożądana przez wszystkich" - wskazał.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję