W niespełna tydzień później o marcowym, słonecznym poranku
zgromadzili się na rynku w pobliskiej Łomży jacyś cywile z karabinami
i biało-czerwonymi opaskami na ramionach. Siedzący w pobliżu, za
zestawionymi wzdłuż stołami, umundurowani komisarze amnestyjni szukali
czegoś w papierach. Akowcy, którzy zdążyli w tym czasie powypalać
sobie nawzajem papierosy oraz pozapluwać wybrukowany plac, poczęli
strzelać w powietrze. W kilka chwil potem podchodzili kolejno przed
komisję, podawali personalia i, odchodząc na bok, ciskali broń na
stertę, błyskając oczami.
Major wrócił do piwnicznego pokoiku po zapadnięciu zmierzchu.
Ku swej największej przykrości musiał uznać za fakt dokonany i nieodwołalny
to, co przed południem jeszcze wydawało mu się zdarzeniem prawie
fantastycznym, a choć zaszłym, przecież jak gdyby niemożliwym. Czarna
żmija strachu całą noc kąsała mu serce.
Podług wspomnień Józefa Ramotowskiego, "Bruzda" wyjechał
wkrótce do Warszawy, gdzie podnajął łóżko w pokoju jakiejś starej
kobiety. Sędziwe, ale badawcze oczy poprzez okulary śledziły każdą
jego czynność, jednako, kiedy czytał książkę albo uczył się francuskiego.
Mimo to, a może właśnie dlatego przestał palić papierosy, choć nie
mógł zalęknionym wzrokiem odnaleźć wokół przyjaznej twarzy. Gdy wychodził
rankiem o siódmej do biurowej pracy, czuł za sobą oddech nieznajomego
mężczyzny, który napotykając jego spojrzenie, znikał w bramie lub
odchodził do handlującej na chodniku kwiaciarki. Również w biurze
toczył go narastający niepokój, gdyż był obserwowany przez nie rozmawiającego
z nim na co dzień kolegę. Po pracy natomiast, o piętnastej, biegał
co sił na wykłady do Szkoły Głównej Handlowej, ale i tam nie mógł
się zgubić i ciągle wokół niego kręcił się jakiś ni to anioł, ni
to stróż. Z uczelni wracał udręczony, po dwudziestej pierwszej i
czasem, nie zjadłszy kolacji, zrzucał z siebie ubranie, by schronić
się w łóżku, pod kołdrą, zapadając w ciężki sen.
W tym okresie nie przyjaźnił się z nikim, mimo że do
Warszawy ściągnął z sowieckiego łagru koło Riazania kapitan Stanisław
Cieślewski "Lipiec". Zresztą major niebawem porzucił studia, zmienił
pracę, wyprowadził się od staruchy i wynajął pokój na rogatkach miasta.
Wkrótce potem "Lipiec" w biały dzień, na ulicy został aresztowany
przez milicjantów.
Przesłuchiwał go w gabinecie prokuratora siedzący na
krześle, pod wiszącymi na ścianie portretami Stalina i Bieruta, syn
żydowski z Bronowa.
- Stasiek, tak mi przykro - ubolewał. - W dzieciństwie
razem bawiliśmy się w piasku. Nasi ojcowie się przyjaźnili. Słuchaj,
ja cię zwolnię, a ty idź do Jasia "Bruzdy" i przekonaj go. Sami się
zgłoście, dostaniecie łagodniejsze wyroki.
Rozparty na krześle, chudy jak szczapa "Lipiec" podniósł
wzrok na mężczyznę w opiętej marynarce, wspartego łokciami o biurko.
- Ale... przecież... z racji amnestii myśmy się już ujawniali!
- odrzekł, podnosząc głos.
- I cóż z tego, kiedy wcześniej tylu naszych ludzi zginęło!
Grozi wam więzienie! - zawołał prokurator.
- Ile mielibyśmy siedzieć? - zapytał kapitan.
- Ty tak z dziesięć lat, a "Bruzda" to i piętnaście.
- Niech się stanie, jak ma być, zgadzam się, wypuście
mnie. Za dwa dni przyjdziemy, a nuż będzie jeszcze łagodniej - stwierdził
z nadzieją w głosie, po czym wstał, spojrzał pytająco w oczy prokuratorowi,
a gdy ten skinął głową, odwrócił się na obcasie i zniknął w drzwiach.
Poszedł do majora i we dwóch, ze zwiniętymi tobołkami,
krążyli po kraju pociągiem. Zatrzymali się w Grajewie. Z miasta powędrowali
na wioskę, do pobliskich Barwik i zarośnięci, w wymiętych po kilkudniowej
podróży ubraniach zapukali w okienną szybę chaty ich przyjaciela
z AK, Franciszka Konopki. Jak wspomina ten ostatni, obaj ukrywali
się potem w jego stodole, w wykopanym przez nich na klepisku dole,
wielkim jak pokój, który ze wszystkich stron oszalowany był deskami,
a sufit z włazem wspierały drewniane słupy. Spali w wymoszczonych
sianem posłaniach, a chleb i ziemniaki zostawiali im w chałupie gospodarza
okoliczni chłopi. Spokojnie płynące życie zmąciły wkrótce wilczury
ujadające w obejściu na długich linkach żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. W kilka dni później "Bruzda" z "Lipcem" wynieśli się
nie opodal na wzgórze Zaraniec, wznoszące się nad Biebrzą.
Cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu