Reklama

Komentarze

Wojna bez końca

Ta wojna prędzej czy później musiała się rozpalić na nowo. Ormiańsko-azerski konflikt o Górski Karabach wydaje się nie do rozwiązania.

Niedziela Ogólnopolska 41/2020, str. 62-63

[ TEMATY ]

wojna

STRINGER/PAP/EPA

W każdym konflikcie stroną najbardziej poszkodowaną są cywile

W każdym konflikcie stroną najbardziej poszkodowaną są cywile

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ostrzał artyleryjski, rakietowy, lotniczy, ataki z użyciem czołgów, transporterów i dronów.

W tle zaangażowanie regionalnego mocarstwa – Turcji. Skutek: co najmniej kilkudziesięciu zabitych żołnierzy i cywilów, kilkanaście zniszczonych czołgów oraz zajęte ormiańskie wioski. Taki był rezultat kilku pierwszych dni walk, które rozpoczęła armia Azerbejdżanu na granicy z Republiką Górskiego Karabachu, nieformalnego protektoratu Armenii. Skutek niepewny, bo obie strony konfliktu kłamią.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Walki zainicjował Azerbejdżan, twierdząc, że była to odpowiedź na „jakieś” prowokacje Republiki Górskiego Karabachu. Po raz pierwszy od początku konfliktu, tlącego się od lat 90. XX wieku, ostrzał artyleryjski skierowany został na Stepanakert – stolicę Karabachu.

– Staraliśmy się rozwiązać to pokojowo, ale się nie udało. Naszym priorytetem zawsze było rozwiązanie tego problemu w uznanych granicach – powiedział Deutsche Welle Farhad Mamedow, azerski politolog. Zdecydowano się jednak na atak.

Trzy czwarte

Konflikt o Górski Karabach wybuchł tuż przed upadkiem ZSRR. W atmosferze trwającej odwilży upomnieli się o ten rejon Ormianie. Uważali, że powinien należeć do nich, bo Sowieci po I wojnie światowej samowolnie przyłączyli go do Azerbejdżańskiej SRR; bez zważania na to, że ponad 90% mieszkańców okręgu stanowili sami Ormianie.

Choć polityka Sowietów i Azerów spowodowała, że do 1990 r. odsetek Ormian w Karabachu zmniejszył się, to jednak wciąż stanowili oni trzy czwarte ludności, dlatego żądali przyłączenia regionu do Armenii, wskazując, że nigdy nie był częścią Azerbejdżanu.

Konflikt przerodził się w wojnę między niepodległymi już państwami. W 1993 r. słabsi – wydawałoby się – Ormianie opanowali niemal cały Górski Karabach i część przylegających terenów, w tym korytarz laczyński, oddzielający wcześniej Karabach od Armenii. Zginęło wtedy ok. 30 tys. ludzi. W 1994 r. podpisano zawieszenie broni, ale o zawarciu pokoju nie mogło być mowy.

Reklama

Państwo wojskowe

Republika Górskiego Karabachu ma własny parlament, prezydenta, rząd i sądownictwo, a jej armia uchodzi za jedną z lepiej uzbrojonych i wyszkolonych na Kaukazie oraz za znaczącą, bo co szósty mieszkaniec kraju służy w wojsku. Karabach jest zatem państwem wojskowym.

Republika nie jest uznawana przez żadne państwo na świecie, nawet przez Armenię, choć obowiązują w niej armeńska waluta – dram, armeńskie tablice rejestracyjne, a jej obywatele posiadają armeńskie paszporty.

Niełatwo jest się tam dostać. Nowocześnie wyposażone lotnisko w Stepanakercie jest zamknięte: Azerowie zagrozili, że zestrzelą każdy samolot, który się nad nim pojawi.

Formalnie, w oparciu o zapisy prawa międzynarodowego, region znajduje się w granicach Azerbejdżanu. Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła 4 rezolucje, w których potwierdzała przynależność spornego terytorium do tego państwa.

Pod kontrolą

Gdy autorytarny prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew dał rozkaz do zaatakowania Karabachu, w tle była powszechna frustracja w jego państwie. Po 30 latach i wielu zabiegach władzom nie udało się odzyskać zbuntowanego regionu, który – zgodnie z prawem międzynarodowym – należy do ich kraju.

Kluczem do obecnych starć były wydarzenia sprzed kilku tygodni, gdy doszło do kilkudniowej wymiany ognia na granicy między oboma państwami, na północ od Górskiego Karabachu. Zginęło wówczas kilkunastu żołnierzy.

W Baku, stolicy Azerbejdżanu, doszło do burzliwych manifestacji, w których tysiące ludzi domagało się ofensywy i odebrania Karabachu. Azerskie władze mogły się obawiać, że społeczne nastroje wymkną się spod kontroli.

Ważną rolę odegrały wsparcie Turcji i stanowisko Rosji. Kilka dni przed atakiem szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow opowiedział się za przywróceniem kontroli Azerbejdżanu nad korytarzem laczyńskim i wprowadzeniem do rejonu rosyjskich sił pokojowych.

Reklama

Bez szans

Ruszyła wówczas najsilniejsza od lat ofensywa. Armia Azerbejdżanu ostrzelała pozycje ormiańskie w południowym Karabachu, po czym nastąpiła szybka ofensywa lądowa na południu i na północy. Armenia i Górski Karabach wprowadziły stan wojenny oraz powszechną mobilizację.

– Azerom udało się zająć szereg strategicznych miejsc. Zrobili największe postępy terytorialne od 1994 r., co oznacza także większą liczbę ofiar – podkreślił Grzegorz Kuczyński, ekspert ds. Rosji. – Wygląda na to, że walki w najbliższym czasie będą bardzo ciężkie i nie widać szans na ich wstrzymanie – dodał.

Gdy starcia przeszły w fazę walki pozycyjnej, Ormianie potwierdzili śmierć kilkudziesięciu osób, w dużej części żołnierzy Karabachu, oraz poinformowali o zestrzeleniu kilku śmigłowców i kilkudziesięciu dronów przeciwnika, a także o zniszczeniu kilkunastu czołgów.

Azerowie z kolei poinformowali o śmierci kilkorga cywilów oraz zniszczeniu ponad dwudziestu czołgów i zestrzeleniu kilkunastu dronów. Sprzeczne informacje wychodzące z dwóch stron frontu trzeba traktować ostrożnie. Na Zakaukaziu nie ma niezależnych obserwatorów, dziennikarzy ani organizacji, które mogłyby monitorować przebieg wydarzeń. Obok wymiany ognia trwa tam wojna propagandowa.

Znaczący sukces

Czy starcia przekształcą się w wojnę na pełną skalę i czy ograniczą się tylko do obszaru Karabachu? Skala walk wskazuje na to, że celem Azerbejdżanu jest znaczący sukces militarny: w wariancie maksimum – opanowanie całego obszaru Karabachu; w minimum – przynajmniej jego części.

Słabszą stroną jest Armenia; Azerbejdżan jest stroną mocniejszą, o wiele bogatszą i lepiej uzbrojoną, ale dość powszechna jest opinia, że żadna ze stron nie dysponuje siłą wystarczającą do tego, żeby całkowicie pokonać przeciwnika, obronić lub odbić Karabach.

Reklama

Coraz większe zaniepokojenie walkami wyraża opinia międzynarodowa. Obradowała w tej sprawie Rada Bezpieczeństwa ONZ, telefoniczne rozmowy z szefami obu państw przeprowadzili przywódcy mocarstw zachodnich – niektórzy zaoferowali pomoc w negocjacjach.

Na tym tle – zwracają uwagę autorzy analizy przygotowanej przez warszawski Ośrodek Studiów Wschodnich (OSW) – jednoznaczne stanowisko zajęła Turcja. W ostrych w tonie oświadczeniach wezwała Armenię do oddania zajętych przez nią ziem, wspiera Azerbejdżan politycznie, i zapowiedziała wsparcie militarne.

Wojna zastępcza

Możliwe zresztą, że Turcja wsparła już militarnie prezydenta Alijewa. Według Ormian, to turecki samolot F-16, operujący z Azerbejdżanu, strącił armeński myśliwiec SU-25, a tureckie bojowe drony, kierowane przez Turków, operują nad Karabachem. Możliwe też – twierdzą źródła w Armenii, Syrii i Iranie – że Turcja podesłała Azerom do walki z Ormianami muzułmańskich bojowników z Syrii i Czeczenii.

Alijew czuje wsparcie Turcji. – Mamy tylko jeden warunek: całkowite, bezwarunkowe wycofanie się wojsk Armenii z naszego kraju z rejonu Karabachu – oświadczył buńczucznie. Powiedział też, że swoje poparcie dla Baku wyraziły także Pakistan i Afganistan, choć na razie nie potrzebuje pomocy z ich strony.

Nie tylko rosyjscy eksperci uważają, że to, co dzieje się teraz wokół Karabachu, to walka o kontrolę nad południowym Kaukazem. Celem Turcji – oceniają autorzy wspomnianej analizy OSW – jest zwiększenie kosztem Rosji swoich wpływów na Kaukazie, a pośrednio w całym otoczeniu, co wpisuje się w jej asertywną politykę zagraniczną.

Jedną z ważniejszych przyczyn wstrzemięźliwej reakcji Rosji jest obawa przed różnorakimi kosztami, w tym interwencji, oraz przed koniecznością długiej obecności w kolejnym punkcie zapalnym. W bardzo niekorzystnym, z jej punktu widzenia, czasie, gdy napięcie w relacjach między Rosją a Zachodem – w związku z jej stosunkiem do protestów na Białorusi, otruciem Aleksieja Nawalnego oraz przedłużającym się konfliktem na Ukrainie – sięga zenitu.

2020-10-07 12:39

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kard. Raï: ONZ straciła swą rację bytu

[ TEMATY ]

Syria

ONZ

wojna

Grzegorz Gałązka

Kultura chrześcijańska była na Bliskim Wschodzie już 600 lat przed islamem – przypomina patriarcha Béchara Boutros Raï

Kultura chrześcijańska była na Bliskim Wschodzie już 600 lat przed islamem –
przypomina patriarcha Béchara Boutros Raï

To co się dzieje obecnie na Bliskim Wschodzie dobitnie pokazuje, że Organizacja Narodów Zjednoczonych straciła swą rację bytu, a co za tym idzie sensowność dalszego istnienia. Wskazuje na to maronicki patriarcha Libanu. Zauważa on, że ONZ stała się narzędziem w rękach wielkich mocarstw przykrywających jej decyzjami swe brudne interesy.

Cały czas odwołujemy się do sumień polityków i apelujemy o polityczne i dyplomatyczne rozwiązanie konfliktu. Powtarzamy, że nie zgadzamy się z tym, co się dzieje w Syrii. Będziemy to mówić, nawet jeśli nie chcą nas słuchać - podkreśla kard. Bechara Butros Raï zauważając, że niekończący się dramat Bliskiego Wschodu pokazuje, iż w końcu należy położyć kres cierpieniu milionów niewinnych ludzi.

CZYTAJ DALEJ

Św. Marek, Ewangelista

[ TEMATY ]

św. Marek

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)
CZYTAJ DALEJ

Bp Milewski: nie możemy ustawać w głoszeniu Ewangelii

2024-04-25 19:23

[ TEMATY ]

Ewangelia

bp Mirosław Milewski

Karol Porwich/Niedziela

Wielu powie, że głoszenie Ewangelii to niemożliwe zadanie. Trzeba nam jednak ją głosić i się nie zniechęcać, choć przeszkód i problemów tak dużo - uważał bp Mirosław Milewski w Nasielsku w diecezji płockiej, w święto św. Marka Ewangelisty. Zachęcił także wiernych, aby „pozostawali wierni sobie i wierni Bogu”.

W święto św. Marka Ewangelisty, ucznia Pana Jezusa, towarzysza św. Piotra i św. Pawła, apostoła - misjonarza, bp Milewski stwierdził, że dzięki jego Ewangelii poznajemy czyny miłości Boga wobec ludzkości. Naoczny świadek życia Jezusa swoją księgę zaadresował do ludzi do środowiska chrześcijan, którzy nie urodzili się Żydami. Symbolem ewangelisty stał się skrzydlaty lew, zwierzę symbolizujące potęgę i działanie, moc i odwagę, siłę ducha.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję