Przez długi okres czasu, aż do XVII w. pomniejszano wartość powołania kapłańskiego, a nawet wręcz negowano jego istnienie w odniesieniu do prezbiteratu. Miało to źródło w podkreślaniu wagi życia zakonnego
jako jedynego właściwego sposobu dążenia do doskonałości ewangelicznej. Wyraźną różnicę stanowił też celibat, który zaczął ostatecznie obowiązywać wszystkich duchownych łacińskich dopiero na początku
II tysiąclecia, przedtem zaś przede wszystkim wyróżniał mnichów i biskupów.
Dowartościowanie prezbiteratu ma miejsce w XVII w. i wtedy też zaczyna się mówić o powołaniu kapłańskim w sposób analogiczny do zakonnego, podkreślając przede wszystkim, jego chęć poświęcenia się
kap-łaństwu. Wyróżnia to kapłaństwo od innych dróg i czyni je czymś więcej niż zawodem, bo żeby być kapłanem, trzeba tego po prostu chcieć. Kościół nigdy nikogo nie zmusza do przyjęcia święceń, decyzję
o tym każdy kandydat musi podjąć w całkowitej wolności (por. Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 1026).
Występują tu jednak dwa zagrożenia. Jednym jest chęć przyjęcia święceń płynąca z pobudek niskich i niegodnych: korzyści materialnych, nacisku rodziny, zawodu miłosnego itd. Drugim jest zbytnie "uduchowienie"
rozważań nad powołaniem, uznanie pierwszeństwa łaski i działania Boga, samo w sobie słuszne, ale prowadzące aż do oczekiwania nadzwyczajnych przeżyć, objawień i uniesień mistycznych. Tymczasem trzeba
tu używać bardziej rozumu niż uczuć - spokojnie rozważyć swoje naturalne zdolności i predyspozycje oraz zastanowić się, jakie motywy kierują ku kapłaństwu. Jeśli są one szlachetne - pragnienie większego
miłowania Boga, służby bliźnim, a także słuszna troska o własne zbawienie - nie można mówić o braku szczerej intencji.
Samo subiektywne odczucie, chęć przyjęcia święceń nie oznacza jednak jeszcze powołania. Potrzebny jest obiektywny osąd tej chęci ze strony Koś-cioła. Niektórzy uważali, że powołanie kapłańskie w ścisłym
tego słowa znaczeniu jest tylko i wyłącznie pozytywnym wezwaniem, jakie biskup, po zbadaniu jego przymiotów, kieruje do kandydata. W takiej perspektywie nie ma najmniejszego sensu mówić o księżach "z
powołaniem" i "bez powołania". Skoro zostali wyświęceni, to znaczy że byli powołani. Widać tu wyraźną analogię do powołania biskupiego, gdzie z reguły nikt nie zastanawia się nad subiektywnym odczuciem
kandydata, liczy się tylko wola Kościoła. Przypomnijmy też, że w starożytności chrześcijańskiej przejawiała się ona nie tylko przez przełożonych kościelnych, ale także przez władze świeckie (św. Jan Złotousty
został porwany przez cesarskich wysłanników u bram Antiochii z obawy, by nie uciekł na pustynię, nie chcąc zostać patriarchą Konstantynopola) lub bezpośrednio przez zgromadzenie ludu Bożego (św. Ambroży
został okrzyknięty przez tłum biskupem, gdy jako urzędnik cesarski wkroczył do katedry mediolańskiej, aby zaprowadzić tam porządek podczas zamieszek po śmierci poprzedniego biskupa).
Takie ujęcie jest jednak również jednostronne. Dokumenty Kościoła ostatniego półwiecza starają się zrównoważyć oba omówione aspekty, opisują powołanie przede wszystkim w kategorii niczym niezasłużonego
daru. "Każde chrześcijańskie powołanie pochodzi od Boga (...). Nie zostaje ono nigdy dane poza Kościołem czy niezależnie od niego, lecz zawsze w Kościele i za pośrednictwem Kościoła (...). Kandydat do
kap-łaństwa winien przyjąć powołanie nie stawiając żadnych osobistych warunków, lecz akceptując normy i wymagania, które stawia Kościół, świadomy własnej odpowiedzialności" (Jan Paweł II, Pastores dabo
vobis,35).
Wyrazem tej gotowości poddania się osądowi Kościoła jest wstąpienie do seminarium. To okres zarówno rozwijania, jak i rozpoznania powołania. Obowiązkiem powołanego jest po prostu podporządkowanie
się wymogom formacji seminaryjnej. Do przełożonych należy troska o zapewnienie mu warunków do dobrego przygotowania się. "Alumnów trzeba należycie zapoznać z obowiązkami i trudami, które są właściwe świętym
sługom Kościoła, nie ukrywając żadnej trudności życia kap-łańskiego" (Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 247§2).
Oprócz pomocy w rozwoju powołania podstawowym obowiązkiem, jak również i największą odpowiedzialnością wychowawców seminaryjnych oraz biskupa jest rozpoznanie, czy powołanie rzeczywiście istnieje.
W przypadku wątpliwości należy domniemywać raczej niezdatność kandydata niż jego przydatność, nie stosując w tej dziedzinie fałszywego miłosierdzia, które byłoby w sumie działaniem na szkodę Kościoła:
"W całym zaś doborze i odpowiednim wypróbowaniu alumnów należy kierować się zawsze stanowczością, chociaż niepokoiłaby mała liczba kandydatów, gdyż Bóg nie dopuści, by Jego Kościół cierpiał na brak szafarzy,
jeśli godni będą wyświęcani" (II Sobór Watykański, Dekret o formacji kapłańskiej, 6).
Troska o powołania należy do wszystkich chrześcijan. Wyraża się przede wszystkim przez modlitwę. Pierwszym miejscem kształtowania się powołania pozostaje rodzina, dużą rolę odgrywają też parafia,
szkoła, ruchy młodzieżowe, kierownictwo duchowe. Trzeba podkreślać wartość życia kapłańskiego. Nic nie może tu zastąpić osobistego świadectwa życia prezbiterów, gdyż to przede wszystkim ono przyciąga
młodych do kapłaństwa. "Niezbywalna potrzeba pasterskiej miłości do własnego Kościoła (...) nakłada na kapłana szczególny obowiązek znalezienia kogoś, kto - jeśli tak można powiedzieć - w przyszłości
będzie mógł go zastąpić"(Jan Paweł II, Pastores dabo vobis, 74).
Pomóż w rozwoju naszego portalu