Reklama

60. rocznica Tragedii Polaków z wołynia

Relikwią być

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wypędzeni twierdzą, że co najmniej trzecia część wołyniaków zginęła z rąk oprawców, tylko nieliczni mieli szansę zobaczyć swoją rodzinną ziemię ponownie, jak Irena i Jadwiga Miszkiewiczówne, mieszkające dziś w Chicago.
- Tak naprawdę to nasze nazwisko pochodzi w bezpośredniej linii od słynnego Mickiewicza - wyjaśnia licząca 92 lata matka Jadwigi i Ireny, seniorka rodu - Helena Miszkiewiczówna. - Jednak sowieci, spisując nasze dane z Mickiewicza, zrobili Miszkiewicza i tak już pozostało.
Pani Helena, mimo sędziwego wieku, doskonale pamięta wszystkie szczegóły napadu Ukraińców na Wołyń oraz walk Polaków z przeważającymi siłami ukraińskich band, jakie toczyły się w Hucie Stepańskiej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Tak, jak kto spał, tak wstał...

- Wielu z nas uciekało dosłownie w jednym bucie - wspominają wołyniacy. - Za nami wszystko płonęło, słychać było krzyki i strzały. Wybiegliśmy z domu, nie myśląc, że już nigdy tam nie powrócimy. Dlatego niektórzy wyszli boso, inni w koszulach do spania. Nikt nie miał praktycznie przy sobie żadnych dokumentów czy innego majątku. Wszystko pozostało w domach.
W myślach uciekających przez kilkanaście godzin ludzi strach zastąpiony został zmęczeniem, silniejszym od wszystkiego innego.
- Po kilkunastu godzinach ucieczki nie czuliśmy tak wielkiego lęku - mówi Helena Miszkiewiczówna. - Wszyscy byli wymęczeni do ostatniego tchu. Jak tylko na naszej drodze pojawił się łan zboża, w którym można było szukać schronienia przed oczami goniących nas bandytów, to natychmiast tam się chowaliśmy i... zasypialiśmy ze zmęczenia, nawet na stojąco. Wszyscy byli głodni i spragnieni.
Ucieczka przed niechybną śmiercią rozpoczęła się w niewielkiej wsi Huta Stepańska, gdzie wcześniej schronili się właściwie Polacy zamieszkujący okoliczne wioski sądząc, że właśnie w Hucie Stepańskiej, w murowanej szkole czy kościele, będzie można odeprzeć atak Ukraińców. Zanim doszło do panicznej ucieczki, okopano wieś i przygotowano się do obrony. Jednakże po trzydniowej walce i wystrzeleniu ostatniego naboju, ucieczka była koniecznością i wszyscy Polacy skierowali się do najbliższego kolejowego przystanku, do wsi Antonówka.
- Tylko cud pozwolił nam na wydostanie się z rąk band ukraińskich - wspominają po latach wołyniacy. - W zasadzie nie widzieliśmy żadnego innego ratunku, jedynie w Bogu. Kobiety unosiły w górę święte obrazy i modliły się do Boga o zmiłowanie. Głośnym lamentom i płaczom towarzyszył krzyk dzieci, przerywany od czasu do czasu gromkim Hura! bandytów. Pan Bóg nas jednak wysłuchał, zsyłając na całą okolicę potężną burzę i deszcz tak gęsty, że bandyci nie zauważyli nas, ukrytych w łanach zbóż.
Później udało się dotrzeć na kolej w Antonówce. Na kilka kilometrów przed torami czekało na nas wojsko niemieckie - wspomina dalej pani Jadwiga. - Stąd w bydlęcych wagonach pojechaliśmy na roboty do Niemiec. Niemcy traktowali nas bardzo źle, ale nie mordowali. Była więc szansa na przetrwanie, co prawda w niezmiernie ciężkich warunkach, ale zawsze z nadzieją na lepsze jutro. Dziś jesteśmy pewni, że jedynie Boska Moc pozwoliła nam przeżyć, aby ponad pół wieku później stanowić żywe świadectwo tamtych strasznych czasów, być żywą relikwią. Do dziś słyszę jeszcze w uszach przejmujący gwizd lokomotywy ruszającej ze stacji Antonówka. Obrazy z tamtych strasznych czasów wciąż wracają.

Reklama

Pierwszy powrót na wołyń

- Za każdym razem mieliśmy inne wrażenie, osobiście byłam tam trzy razy. Najgorszy był pierwszy raz. Jechałam z wielkim strachem, że coś może mi się tam przykrego wydarzyć - wspomina swój pierwszy powrót na Wołyń pani Irena. - Jednakże, jak tylko stanęłam na wołyńskiej ziemi, zauważyłam, że niebo jest wciąż takie samo jak przed 60 laty. Ziemia jest także prawie ta sama. Prawie, gdyż zapamiętałam wiele drzew, pagórków oraz drogę. Dziś drzewa zostały wycięte, a pagórki i drogi zaorane. Wszystko po to, aby jak najmniej pozostało z tamtych strasznych dla nas czasów. Aby nie rozpoznać swych rodzinnych domów i nie domagać się ich zwrotów. Jednakże to wciąż była moja Ojczyzna.
Domy we wsiach, oczywiście, stoją, ale prawie nie ma zabudowań z czasów, kiedy mieszkali tam Polacy. W Hucie Stepańskiej nie ma także kościoła i szkoły. Dawna droga to dziś jedynie wąziutka ścieżka.
Pani Irena, uciekając z rodzicami i babcią miała zaledwie 14 lat. Jednakże doskonale pamięta, co się wówczas działo.
- Dziś niezmiernie ciężko nam cokolwiek z Wołynia odzyskać, gdyż wówczas, przed 60 laty nic nie zabraliśmy ze sobą, żadnych dokumentów, papierów, pieniędzy, czy choćby części majątku - wspomina z szklącymi się od łez oczami. - Nikt jednakże wówczas nie myślał, że odchodzimy na zawsze. Raczej spodziewaliśmy się powrotu za kilka dni, najdalej za kilka tygodni.

Przebaczyć, ale nie zapomnieć

92-letnia Helena Miszkiewiczówna nigdy na Wołyń nie wróciła, choć w Polsce bywała.
- Po co rozdrapywać rany, przypominać rzekę krwi płynącą tuż koło cmentarza i leżące wokół ludzkie zwłoki... Nie chcę! Już samo myślenie o tym powoduje, że nie będę spała tej nocy, a co dopiero mówi o powrocie w te miejsca.
Pani Helena doskonale pamięta, jak w czasie ucieczki przed Ukraińcami polscy żołnierze żegnali się z cywilami na kilkanaście godzin przed spotkaniem Niemców.
- Wszyscy płakaliśmy i wydawało się, że wraz z nami płaczą wszystkie drzewa w lesie, jakby wiedziały, że już nigdy nie wrócimy w te strony. Boję się, że gdy znów stanę w tym lesie, usłyszę ten przerażający płacz.
Choć pani Helena nie myśli o zobaczeniu rodzinnych stron i Huty Stepańskiej, wciąż pieczołowicie przechowuje ziemię oraz kłosy pszenicy przywiezione przez córki z Wołynia.
Dziś, po 60 latach od strasznych wydarzeń, wiemy, że z Wołynia nie zdołała uciec prawie połowa mieszkających tam Polaków. Dziś w każdej wołyńskiej rodzinie co najmniej dwie osoby nie doczekały wolności, umierając w niemieckiej niewoli bądź wcześniej - w partyzanckich walkach na Ukrainie.
- Trzeba przebaczyć, ale nigdy nie zapominać. Nie noszę w sobie żalu, mimo że wielu z oprawców wciąż żyje spokojnie na Wołyniu - mówi pani Irena. - Przebaczyć należy nie tylko słowem, ale prawdziwie - sercem. Nie możemy jednak zapominać, bo przecież, gdyby nas stamtąd nie wygnano, to pewnie do dziś mieszkalibyśmy tam w spokoju.
Państwo Miszkiewiczowie po przejściu przez niemieckie obozy pracy, w których panowały bardzo ciężkie warunki, wybrali emigrację. W 1951 r.dotarli do USA i do Chicago, gdzie mieszkają do dnia dzisiejszego. Jak mówią sami o sobie, wołyniacy to ludzie bardzo spokojni i cierpliwi, o wyjątkowej wewnętrznej radości, którzy prawie nigdy nie narzekają na życie.
- Po tym, co przeszliśmy, wydaje się, że już nic gorszego nas spotkać nie może - wyjaśniają swoją nieustanną pogodę ducha.
Tą pogodą i radością życia dzielą się oni na wszystkich spotkaniach chicagowskiego Koła Ziemi Wołyńskiej, które działa na amerykańskiej ziemi ponad 46 lat. W sumie wołyniaków jest tu ponad 300, na spotkania przybywa jednakże około150 osób, więc wszyscy się znają. Chicagowscy wygnańcy z ziemi wołyńskiej utrzymują prywatne kontakty z krajanami zamieszkującymi Kanadę czy nawet Australię. Organizując bankiety i inne imprezy, starają się pomóc finansowo tym, którzy zostali na Wołyniu, w Polsce.

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pędzlem pisane

2024-04-18 08:44

[ TEMATY ]

Zielona Góra

Gorzów Wielkopolski

ikony

Krystyna Dolczewska

Joanna Rybińska

Joanna Rybińska

"Pędzlem pisane" - taki tytuł nadała artystka Joanna Rybińska swojej wystawie ikon. To jest już czwarta jej wystawa ikon w Zielonej Górze.

Dzieła artystki można było obejrzeć 16 kwietnia w Filii nr 1 Biblioteki im. Norwida przy ulicy Ptasiej w Zielonej Górze. Tytuł wystawy jak najbardziej odpowiada temu, co twórcy ikon mówią o swej pracy: oni ikon nie malują, tylko piszą.

CZYTAJ DALEJ

Francja: kościół ks. Hamela niczym sanktuarium, na ołtarzu wciąż są ślady noża

2024-04-18 17:01

[ TEMATY ]

Kościół

Francja

ks. Jacques Hamel

laCroix

Ks. Jacques Hamel

Ks. Jacques Hamel

Kościół parafialny ks. Jacques’a Hamela powoli przemienia się w sanktuarium. Pielgrzymów bowiem stale przybywa. Grupy szkolne, członkowie ruchów, bractwa kapłańskie, z północnej Francji, z regionu paryskiego, a nawet z Anglii czy Japonii - opowiada 92-letni kościelny, mianowany jeszcze przez ks. Hamela. Wspomina, że w przeszłości kościół często bywał zamknięty. Teraz pozostaje otwarty przez cały dzień.

Jak informuje tygodnik „Famille Chrétienne”, pielgrzymi przybywający do Saint-Étienne-du-Rouvray adorują krzyż zbezczeszczony podczas ataku i całują prosty drewniany ołtarz, na którym wciąż widnieją ślady zadanych nożem ciosów. O życiu kapłana męczennika opowiada s. Danièle, która 26 lipca 2016 r. uczestniczyła we Mszy, podczas której do kościoła wtargnęli terroryści. Jej udało się uciec przez zakrystię i powiadomić policję. Dziś niechętnie wraca do tamtych wydarzeń. Woli opowiadać o niespodziewanych owocach tego męczeństwa również w lokalnej społeczności muzułmańskiej.

CZYTAJ DALEJ

Kraków: 14. rocznica pogrzebu pary prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich

2024-04-18 21:40

[ TEMATY ]

abp Marek Jędraszewski

para prezydencka

Archidiecezja Krakowska

– Oni wszyscy uważali, że trzeba tam być, że trzeba pamiętać, że tę pamięć trzeba przekazywać, bo tylko wtedy będzie można budować przyszłość Polski – mówił abp Marek Jędraszewski w katedrze na Wawelu w 14. rocznicę pogrzebu pary prezydenckiej Marii i Lecha Kaczyńskich, którzy razem z delegacją na uroczystości 70. rocznicy Zbrodni Katyńskiej zginęli pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r.

Nawiązując do spotkania diakona Filipa z dworzaninem królowej Kandaki, abp Marek Jędraszewski w czasie homilii zwrócił uwagę, że prawda o Chrystusie zapowiedzianym przez proroków, ukrzyżowanym i zmartwychwstałym, trafia do serc ludzi niekiedy odległych tradycją i kulturą. – Znajduje echo w ich sercach, znajduje odpowiedź na ich najbardziej głębokie pragnienia ducha – mówił metropolita krakowski. Odwołując się do momentu ustanowienia przez Jezusa Eucharystii, arcybiskup podkreślił, że Apostołowie w Wieczerniku usłyszeli „to czyńcie na moją pamiątkę”. – Konieczna jest pamięć o tym, co się wydarzyło – o zbawczej, paschalnej tajemnicy Chrystusa. Konieczne jest urzeczywistnianie tej pamięci właśnie w Eucharystii – mówił metropolita zaznaczając, że sama pamięć nie wystarczy, bo trzeba być „wychylonym przez nadzieję w to, co się stanie”. Tym nowym wymiarem oczekiwanym przez chrześcijan jest przyjście Mesjasza w chwale.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję