W 2017 roku razem z Agatą składaliśmy wizytę państwową w Etiopii. Pierwszy raz zetknęliśmy się naocznie z działalnością polskich misjonarzy i sióstr zakonnych w Afryce. Pojechaliśmy do miejscowości Alem Tena, położonej w samym środku kraju. Ponad 20 lat wcześniej przybyły tam Siostry Misjonarki Służebnice Ducha Świętego, by pracować w przedszkolu i szkole podstawowej dla około 400 dzieci z miasteczka oraz okolicznych wsi.
Wyjechaliśmy z Addis Abeby autami terenowymi. Co chwila musieliśmy zjeżdżać z drogi, bo była przejezdna tylko częściowo: po jednej stronie jeszcze ciepły, nowiutki asfalt, po drugiej – wciąż pracujące maszyny. Kiedy wysiedliśmy, przybiegł do nas tłum dzieci z chorągiewkami w polskich i etiopskich barwach, a razem z nimi – roześmiane siostry.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Panie prezydencie, ta droga powstaje tylko ze względu na waszą wizytę – wyjaśniła, uśmiechając się, jedna z sióstr. – Nie zdążyli co prawda skończyć budowy przed waszym przyjazdem, ale skoro zaczęli, to już zbudują do końca. Czy wie pan, jaka to dla nas radość?! Będziemy miały łączność ze światem!
Zdziwiłem się, że moja wizyta w Afryce przyniesie taki zupełnie niespodziewany efekt.
Reklama
Grupa kilkulatków wzięła nas za ręce – nie tylko mnie i Agatę, ale też członków delegacji i ochrony. Razem poszliśmy w stronę budynku. Była to niezwykle skromna wiejska szkoła. Zakonnice pewnie dostrzegły moje zatroskanie, bo od razu zaczęły się prześcigać w zachwalaniu miejsca. Budynek jest murowany – to po pierwsze. Ma podłogę, nie klepisko – to po drugie. Poza tym są tu sale lekcyjne wyposażone w meble, z oknami, z zapleczem sanitarnym. Ostoja cywilizacji!
Zaskoczyła mnie informacja, że szkoła jest płatna, prywatna. Dowiedziałem się jednak, że za edukację i mundurki płacą tylko ci, których stać. Od biednych rodzin nie pobiera się czesnego. Placówka tworzona przez polskie zakonnice jest jedynym miejscem, w którym dzieci z okolicy mogą otrzymać edukację.
Byłem podbudowany, bo uczniowie prezentowali przed nami swoje umiejętności ubrani w jednakowe stroje i nie dało się odczuć żadnych różnic w ich statusie. Podzieliłem się przemyśleniami z jedną z sióstr, a ta pozbawiła mnie złudzeń:
– Bardzo łatwo poznać, z jakiej rodziny pochodzi dziecko. Niech państwo spojrzą na buty.
Grupa dziewczynek i chłopców paradowała przed nami w kolorowych sandałkach.
– Dzieci, które mają buty jednokolorowe, odlane z jednego kawałka gumy, są najbiedniejsze. Jeśli but składa się z dwóch kawałków w różnych kolorach – to znaczy, że dziecko jest z trochę zamożniejszej rodziny. Czasem zdarza się bucik z gumy i skóry, ale to rzadkie przypadki.
Najwięcej małych stópek, na które patrzyliśmy, było obutych w jednokolorowe gumowe klapki.
– Jak wygląda typowy dzień w waszej szkole? – pytała Agata.
Reklama
– Zaczyna się od tego, że o siódmej rano przekręcam klucz w zamku i do budynku wchodzi tłum dzieci. Czekają przed drzwiami od wczesnego ranka, po ciemku. Przychodzą tak wcześnie, bo większość z nich w swoich domach nie ma bieżącej wody, toalety, podłogi. Szkoła to dla nich symbol nowoczesności, lepszego życia, szansy. Jest najjaśniejszym punktem życia.
Rozumieliśmy to coraz lepiej, bo wioska otaczająca murowany budynek szkoły i dom sióstr była złożona w większości z ubogich szałasów zbudowanych z trzciny, czasem przykrytych blachą falistą.
Z żalem opuszczaliśmy tę afrykańsko-polską społeczność. [...] Poczułem dumę z rodaków i wielkiego dzieła miłosierdzia, które tworzą w Afryce. Zrozumiałem, że to najlepsi ambasadorzy tego, co Polska wypracowała jako swoją markę: solidarności, humanitaryzmu, chrześcijańskiej miłości. Dotarło do mnie, że w Afryce mój kraj jest rozpoznawany właśnie między innymi przez pryzmat cichych aniołów, ludzi, którzy nie szukają poklasku i sławy, prowadzących szpitale, przytułki, szkoły – w miejscach, o których świat zapomniał.
