"Miło szaleć, kiedy czas po temu" pisał mistrz z Czarnolasu. To
cytat z literatury polskiej, z którym w okresie kwietnia i maja utożsamiają
się całe rzesze braci studenckiej. Po sesji zimowej wreszcie wychodzi
słońce i przeuczone tłumy żaków wylegają na zielone murawy, pod błękit
nieba ("oprócz błękitnego nieba nic mi dzisiaj nie potrzeba"), by
zdobyć nowe zapasy energii na sesję letnią. Ale nie sięgajmy myślą
aż tak daleko i skoncentrujmy się na owym " szaleniu", a raczej na
jego zorganizowanych formach.
Nie problem w tym, że miło szaleć, ale jak szaleć. Otóż
właśnie w tym okresie uaktywniają swoją działalność samorządy studenckie
i oferują swojej współbraci różnego rodzaju imprezy. W różnych miastach
wygląda to różnie, w zależności od specyfiki danego regionu. Od kilku
lat obserwujemy tendencję w kierunku ujednolicania tego zjawiska.
I znowu nie byłoby problemu, przecież jesteśmy w Polsce i w sumie
możemy się bawić podobnie, ale wszystko rozbija się o "sprawę smaku"
. Jak wygląda taka przeciętna zbiorowa impreza w studenckim mieście?
Otóż przede wszystkim daleko i szeroko leje się piwo, no i organizatorzy
mają za sobą połowę sukcesu. Wystarczy już tylko zaprosić byle jaki
zespół (to nic, że na afiszu uśmiechał się kto inny, bardziej popularny)
i tak upojony żak będzie się dobrze bawić. Następnego dnia poza niedyspozycją
fizyczną nie będzie odczuwał nic więcej. Trochę większy problem będą
mieć nieliczni abstynenci - trochę bardziej gorzkie doświadczenia,
po kaca moralnego włącznie. A jak owa sprawa jawi się na naszym lubelskim
podwórku? Od kilku lat studenci UMCS-u i AR organizują tak zwane
Kozienalia. No cóż..., mieszkańcy Lublina jeszcze do dzisiaj noszą
w sobie przykre wspomnienia sprzed dwóch lat, gdzie studenci "pokazali,
co potrafią". Alkohol, narkotyki, prezerwatywy - to symbole ówczesnej
zabawy. W wyniku protestu mieszkańców organizację zeszłorocznych
Kozienaliów powierzono pracownikom uniwersytetów i wywołały one trochę
mniej kontrowersji. Tymczasem tegoroczne Kozienalia znowu zostały
powierzone studentom, a mieszkańcy ulic przy miasteczku akademickim
zaczynają się bać, no ale poczekamy, zobaczymy.
Nie dramatyzujmy jednak i doszukajmy się jaśniejszej strony
medalu. "Chcemy tworzyć alternatywę wobec innych imprez studenckich,
pokazać, że można się bawić bez alkoholu, przy dobrej muzyce, spotkać
się z kulturą." - mówi Tomek Wojtyś, przedstawiciel Samorządu Studenckiego
KUL. Impreza odbywa się pod nazwą Kulturalia i chyba faktycznie nie
wzięła się tylko od skrótu KUL. Program jest naprawdę ambitny: dni
słowackie, spotkania z filmami i przyjaciółmi Kieślowskiego, nocne
maratony filmowe, liczne koncerty, kabaretony, no i przede wszystkim
spotkania panelowe nawiązujące do Kongresu Kultury Chrześcijańskiej. "
Zastanawialiśmy się czy robić wspólną imprezę z innymi lubelskimi
uczelniami. Ale nie chcemy się bawić przy browarach, dlatego mamy
nadzieją, że nasze święto ściągnie tych, którzy chcą się bawić na
trzeźwo."
No cóż "miło szaleć", a jak szaleć to już zależy od ciebie
Drogi Studencie...
Pomóż w rozwoju naszego portalu