Reklama

Tamtego dnia było szczęście

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Dyrektorka zapowiedziała na specjalnie zwołanym apelu szkolnym, że jutrzejsza obecność w szkole jest obowiązkowa, a ewentualna absencja będzie dowodzić, że nie jesteśmy godni miana obywatela ludowej ojczyzny. Dyrektorka była potężną, srogą kobietą i wedle naszych podejrzeń ostatni raz uśmiechała się w 1945 r. Tamtego lata 1979 r. byliśmy jednak w stanie nie tylko stawić czoła naszej dyrektorce, ale i całemu układowi warszawskiemu. Powód naszej determinacji był powszechnie znany - następnego dnia miał przybyć do Częstochowy Jan Paweł II. Papież-Polak. Miałam 16 lat i świadomość, że moim przodkom zdarzały się same nieszczęścia - insurekcje, zabory, powstania, wojny, konspiracja i junacy z OHP. My mieliśmy farta. Bóg nas pobłogosławił, dotknął palcem i uśmiechnął się. Karta się odwróciła. Mieliśmy swoje 5 minut, swój rewanż, narodowy katharsis.
Władza zabroniła nam uczestnictwa w Mszy św. celebrowanej przez Papieża. Komuniści w tamtych czasach, na szczęście, nie grzeszyli rozumem i obrazki jakie dane im było oglądać od chwili wyboru Karola Wojtyły na papieski tron nie dały im najwyraźniej do myślenia. Ogólnonarodowy wzrost pobożności kwitowali wzmożona ilością zebrań partyjnych i tak trwali w błogiej nieświadomości rozmiaru nadciągającego „kataklizmu”, aż do owego czerwca 1979 r., gdy Polska jak długa i szeroka padła przed Papieżem na kolana. Od chwili gdy Jan Paweł II postawił nogę na polskiej ziemi cały kraj opustoszał. Naród jechał osobiście spotkać się z Papieżem, a kto nie mógł, okupował telewizor lub radio. Ludzie śmiali się, płakali ze szczęścia i co najważniejsze, po raz pierwszy od wojny, odważyli się masowo sprzeciwić znienawidzonej władzy. I zrobili to w sposób typowo polski - manifestacyjnie. Po raz pierwszy wszystkie razem wzięte metody bolszewickiego terroru, te ich gierki i zagrywki trafiały jak kula w płot. Coś nam strzeliło w głowach, zaskoczyła jakaś zardzewiała klepka, zagrała na narodowa nutę struna nie dotknięta przez niemal pół wieku. Poczuliśmy się mocni, poczuliśmy się razem. Wygraliśmy pierwszą bitwę!
A do Częstochowy już waliły tłumy. Komuniści, jak to komuniści, uwielbiają utrudniać, toteż władza troiła się i dwoiła, by szansę na spotkanie z Papieżem zminimalizować. Zatrzymywali autokary na 10 kilometrów przed granicami miasta, legitymowali, żądali od zmęczonych, niewyspanych ludzi jakiś zaświadczeń nie wiadomo od kogo. Pod pretekstem zapewnienia bezpieczeństwa Dostojnemu Gościowi odsyłali do domów pielgrzymów taszczących kościelne sztandary, których drzewce uważali za broń mogącą służyć celom terrorystycznym. Jakiejś babinie zabrano koszyk z czereśniami, bo pestki to twarda rzecz i kulopodobna. Ale sprytny narodek i tak znajdował sposoby, by do miasta dotrzeć. Piechotą, na rowerach, pociągami z dziesiątkami przesiadek, rozklekotanymi autobusami PKS - wlewali się w to senne zazwyczaj miasto wbrew kordonom, blokadom i czym tam jeszcze chcecie. Rankiem następnego dnia cały ten wymęczony, niewyspany, ale rozentuzjazmowany tłum znalazł się na jednej ulicy, liczącej jakieś dwa kilometry, i ciasnym wałem otoczył drogę, którą miał przejechać Ojciec Święty. Dlatego my, tubylcy, musieliśmy być od nich lepsi, ustawieni w dogodniejszym miejscu ulicy. W miejscu, skąd można zobaczyć choćby czubek Papieskiej głowy, w miejscu strategicznym i wybranym wcześniej z całą starannością. Nasz wybór padł na drzewa rosnące przy Alejach. Drzewa stare, solidnej konstrukcji, rozłożyste, gałęziaste.
Zebraliśmy się niemal o świcie. Po lewej stronie stali licealiści z Sienkiewicza, po prawej ci z Traugutta. Poznaliśmy ich po szkolnych uniformach, w które wystroili się solidarnie, choć wiadomo było, że nieźle za to oberwą od dyrekcji. Wszyscy siedzieliśmy na konarach drzew, skracając sobie czas oczekiwania śpiewem religijnych pieśni i graniem na nerwach ponurym i rozeźlonym milicjantom. Stróże prawa mieli chyba zakaz okazywania jakichkolwiek uczuć, wliczając w to ludzki wyraz twarzy, bo stojąc twarzami do nas, a plecami do nadjeżdżającego orszaku papieskiego, lica mieli kamienne, lodowate i naburmuszone. My natomiast szaleliśmy ze szczęścia. Jak tylko pojawiła się kawalkada samochodów, z tysięcy gardeł wyrwał się ryk poruszający niebiosa. Papież stał wyprostowany jak struna w przerobionym na cadilak samochodzie ciężarowym i szerokim gestem otwarcia ramion, czasem znakiem krzyża, obejmował nas wszystkich, błogosławił, uśmiechał się. Kiedy podjechał bliżej, zaczęliśmy krzyczeć jeszcze głośniej i głośniej, bo popatrzył w naszą stronę i pewnie widok uczepionych drzew nastolatków, wiszących na konarach jak małpy rozbawił go, bo roześmiał się pogroził nam palcem, a potem pobłogosławił. Do dziś pamiętam ten skowyt radości. Pobłogosławił wyraźnie nas! Nasze drzewa! Nasze biedne, zdolne w tej chwili do wszystkiego głowy!
Popłakaliśmy się jak jeden mąż. Panowało wtedy przekonanie, że to pierwsza i pewnie ostatnia wizyta papieska w ojczyźnie, że komuniści drugi raz na taką próbę sił już sobie nie pozwolą, a szansa zdobycia papieskiego błogosławieństwa jawiła się nam, jak jedna szansa na tysiąc, jak główna wygrana w lotto, okazja nie do powtórzenia.
Następnego dnia w szkole rozpętało się piekło. Dyrektorka szalała, nauczyciele, członkowie partii, wygrażali nam od głupców, którzy zmarnowali sobie życie, zamknęli sobie bezpowrotnie drogę na studia, zniweczyli świetlane kariery czekające nas w ludowej ojczyźnie. W szkole pojawili się więc smutni panowie z wiadomej instytucji i zażądali osobistego spotkania z każdym rodzicem. Wobec powyższego, na trzeci dzień szkoła pękała w szwach. Z niektórymi przyszli nie tylko ojciec i matka, ale i dziadek czy starszy brat. Ubecy złapali się za głowę i zamiast pogratulować dyrekcji bolszewickiej czujności w walce z wrogami klasowymi, byli wściekli, zdenerwowani i pod koniec tego maratonu zwyczajnie zmęczeni. Rodzice wygłaszali bowiem oświadczenia, że sami wysłali dzieci pod Jasnogórski Szczyt i absencja w szkole miała miejsce z ich pełnym błogosławieństwem. Zdarzały się i solowe wystąpienia, jak mamy Bodańskiego, która udowadniała ubekowi, że on też pochodzi z katolickiego domu, i zmuszała go do odmawiania pacierza.
Największym zaskoczeniem było dla nas, że praktycznie nic się nie stało. Do naszych nastoletnich umysłów dotarła wówczas rzecz podstawowa - władza się ugięła. Po raz pierwszy podkuliła ogon i dała dyla. Przeraziła ją solidarność narodu i niezłomne przywiązanie do Kościoła. Poczuli się osłabieni. My, przeciwnie - silni jak nigdy, jakoś wewnętrznie oczyszczeni, bo Papież - chcąc nie chcąc - pokazał nam kierunek marszu. Rok później kolejarze z Lublina przyspawali do szyn pociąg wiozący żywność do Kraju Rad. Był to, naszym zdaniem, najfajniejszy kawał, jaki zrobiono komunistom. I najfajniejszy początek końca w historii komunizmu.
Wtedy, na początku lata 1979 r. nie miałam pojęcia, że Opatrzność szykuje mi niespodziankę, o której nawet nie śniłam. Zostanę dziennikarzem akredytowanym przy kilku pielgrzymkach Jana Pawła II do Polski.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę, silny moralny kręgosłup i niezależność myśli

2024-03-24 08:43

[ TEMATY ]

Ulmowie

Zbiory krewnych rodziny Ulmów

Wiktoria i Józef Ulmowie

Wiktoria i Józef Ulmowie

Bratanek błogosławionego Józefa Ulmy, Jerzy Ulma, opisał swojego wujka jako mężczyznę głębokiej wiary, którego cechował mocny kręgosłup moralny i niezależność myśli. O ciotce, Wiktorii Ulmie powiedział, że była kobietą niezwykle energiczną i pełną pasji.

W niedzielę przypada 80. rocznica śmierci Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich dzieci. Zostali oni zamordowani przez Niemców 24 marca 1944 r. za ratowanie Żydów, których Niemcy zabili jako pierwszych.

CZYTAJ DALEJ

Tak, proszę, Jezu Chryste, obmyj mnie

[ TEMATY ]

homilia

rozważania

Pio Si/pl.fotolia.com

Rozważania do Ewangelii J 13, 1-15.

Wielki Czwartek, 28 marca

CZYTAJ DALEJ

Zatęsknij za Eucharystią

2024-03-28 23:37

Marzena Cyfert

Mszy Wieczerzy Pańskiej przewodniczył bp Maciej Małyga

Mszy Wieczerzy Pańskiej przewodniczył bp Maciej Małyga

Tęsknimy za różnymi rzeczami (…) Czy kiedyś jednak tęskniłem za przyjęciem Komunii świętej? To jest chleb pielgrzymów przez świat do królestwa nie z tego świata – mówił bp Maciej Małyga w katedrze wrocławskiej.

Ksiądz biskup przewodniczył Mszy Wieczerzy Pańskiej. Eucharystię koncelebrowali abp Józef Kupny, bp Jacek Kiciński oraz kapłani z diecezji.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję