Postępku swojego bynajmniej nie żałuję. Przeciwnie, obnoszę się z tym, jak Dawid z głową Goliata. Nie chodzi bowiem o jakiegoś poczciwinę wikarego z Siennicy
albo Jadowa, ale o diecezjalną gwiazdę, doktora teologii, który usłyszał, że pod moją nieobecność jakaś studentka prasuje mi koszule i sprząta mieszkanie. Fakt, że robi to systematycznie,
za ustaloną opłatą. Nie muszę jej przecież pilnować ani adorować. Zresztą nie mam na to czasu, a na fircyka jestem za stary. I wtedy mój współbrat w kapłaństwie
okazał perfekcyjne zgorszenie. Wygłosił publiczną tyradę, że miał o mnie dotąd lepsze zdanie, że to wielkopaństwo i wysługiwanie się ludźmi, jakbym nie mógł sam sobie posprzątać.
Może to zgorszenie było lekko udawane, aby pokazać wyższość swojej pokory? Bo sknerą to on chyba nie jest? Boję się jednak, że podobnie jak wielu z nas, biedny duszpasterz nosi w sobie
moralne dziedzictwo komunizmu. Wszak sytuacja, gdy człowiek uczciwie płacący za drobne prace jest traktowany jak wróg ludu i krwiopijca zalatuje mi bolszewizmem. Szczególnie, że
pracodawca nie siedzi rozparty w fotelu, gdy inni ścierają mu kurze, tylko ciężko pracuje albo służy tam, gdzie inni go zastąpić nie mogą. Nie wyślę przecież dziewczyny do konfesjonału, do
gazety, telewizji, ani na ambonę. Są jednak takie prace, których nie muszę wykonywać osobiście i dzielenie się nimi jest wyrazem nie tylko rozsądku, ale i miłosierdzia.
Sprawy młodzieży, która przyjeżdża studiować do Warszawy z mazurskich czy bieszczadzkich wsi są mi wyjątkowo bliskie. Spędziłem wśród nich najpiękniejsze lata kapłaństwa. Urzeka mnie ich
poczucie godności, bo choć czasem brakuje im na chleb, nie mówiąc o margarynie i nie mają na bilet, żeby jechać do domu na święta, to nie wychodzą na ulicę, aby żebrać lub sprzedawać
swoje ciała. Nie chcą pieniędzy za darmo. Chcą się kształcić, by wyrwać się z biedy. Chcą jeść swój chleb.
Trzeba mieć rozum i serce i używać ich równocześnie, aby to zrozumieć. Miłosierdzie wymaga nie lada wyobraźni. Trzeba też umieć czytać na wspak dewizę: „Czas to pieniądz”.
Tak, jak jedna z moich znajomych - ekonomista w dużym banku, która niedawno poprosiła: - Niech ksiądz przyśle do mnie jakąś dziewczynę, mogę dać jej zarobić i mieć
więcej czasu dla dziecka i dla męża. Było to mądre i zgodne z ekonomią. Z tą zdrową i z tą Bożą, bo przecież nie z bolszewicką.
Pomóż w rozwoju naszego portalu