Ks. Paweł Staniszewski: - Od jak dawna pełni Ksiądz funkcję kapelana?
Ks. Bogdan Zawierucha: - Bardzo długo, bo od 1967 r.
Ponieważ od młodych lat kapłaństwa miałem problemy ze zdrowiem, pomyślałem, że praca w charakterze kapelana szpitala bardzo by mi odpowiadała. Jako kapelan, solidaryzując się
z chorymi w cierpieniu, mogę uczynić wiele dobra.
- Jak wygląda dzień pracy kapelana w szpitalu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- W szpitalach przyjęte są różne rozwiązania. Najczęściej zasadą jest to, by kapelan każdego dnia pojawił się wśród chorych.
Mój dzień rozpoczynam pobudką o godz. 4.35. W szpitalu jestem o godz. 5.15 i przez kwadrans modlę się w kaplicy, po czym ok. godz. 5.30 rozpoczynam
obchód z Komunią św. Niektórzy uważają, że to jest bardzo wczesna pora. Ale cóż, szpital ma swój rytm i żeby zdążyć przed śniadaniem, muszę rozpoczynać swoją pracę o tak
wczesnej porze. Moja posługa sprowadza się w pierwszym rzędzie do udzielania sakramentu chorych osobom, które o to proszą.
Po południu mam często spotkania osobiste: jest to czas na rozmowę i udzielanie porad duchowych. Staram się odpowiadać na wszystkie pytania i problemy, jakie nurtują człowieka
chorego. Punktem centralnym każdego dnia jest Eucharystia, sprawowana w przyszpitalnej kaplicy w dni powszednie o godz. 19.30, natomiast w niedziele o godz.
11.00. Z frekwencją bywa różnie: wiadomo, że część osób nie może opuścić łóżek, a więc ci, którzy czekają na zabiegi albo są tuż po operacjach, łączą się z nami duchowo.
- Ilu chorych w szpitalu decyduje się na osobiste spotkanie z kapłanem?
- W sumie każdego dnia rozdaję od 100 do 120 Komunii św. Odnoszę jednak wrażenie, że część osób lęka się sakramentów. Kapłan kojarzy im się z posługą ostatniego namaszczenia, stąd postawa strachu i ucieczki. Bardzo trudno jest nawiązać z takimi ludźmi nić porozumienia. Dlatego zamiast czarnej sutanny noszę białą, a przez to jestem częścią służby zdrowia i życia. Czasami jestem świadkiem życiowego przełomu; szpital jest bowiem miejscem głębokich nawróceń, spowiedzi po kilkudziesięciu latach. Jestem przekonany, że w wielu przypadkach jest to szczera spowiedź i autentyczne nawrócenie.
Reklama
- Czy zdarzają się osoby, które kategorycznie odmawiają spotkana z kapelanem?
- Podam taki przykład sprzed 2 tygodni, który co jakiś czas się powtarza. Pewnego dnia wszedłem z Komunią św. do sali. Jedna osoba przystąpiła do Komunii św. klęcząc. Przy drugim łóżku leżała bardzo chora starsza osoba, chyba bez świadomości, a przy niej córka, która poprosiła mnie, byśmy się wspólnie pomodlili. Na łóżku obok leżał nieboszczyk, już w folii. Przy nim również się pomodliliśmy za spokój jego duszy. I w pewnym momencie leżący na sąsiednim łóżku pacjent: krzyknął do mnie: „Wynoś mi się stąd!”. W takich sytuacjach mam jedną zasadę: do ostatniej chwili staram się z takim człowiekiem rozmawiać z całą pokorą, bez agresji i nacisku. Staram się do końca każdemu stwarzać szanse pojednania z Bogiem.
- Czy takie sytuacje nie zniechęcają Księdza do dalszej posługi chorym?
- Nie, człowiek się przyzwyczaja, staje się z czasem jak bokser - jak mu raz ktoś przyłoży, to on nadal idzie do przodu. Takich sytuacji miałem w swoim życiu wiele. Ale wówczas myślę o Chrystusie, który przyjmował różne obelgi w czasie swojej ziemskiej działalności, szczególnie od momentu przesłuchania przed Sanhedrynem. Takie sytuacje dodają mi zatem motywacji do posługi innym, gdyż widzę, że niektórzy chorzy fizycznie chorują także na duszy. I za takich ludzi trzeba się modlić o przemianę ich serc. Świadkiem takiej przemiany byłem nie raz.
- Z jakimi problemami w codziennej pracy spotyka się Ksiądz jako kapelan szpitalny?
- Dzisiaj są to problemy natury duchowej, natomiast w czasach komunizmu miałem wiele problemów natury organizacyjnej. Mam tu na myśli kaplicę i kwestię sprawowanie w niej Liturgii. Spotykałem się wówczas z wieloma utrudnieniami ze strony dyrekcji szpitala, które uniemożliwiały mi sprawowanie Liturgii w kaplicy. Dzisiaj nie mam już problemów z kaplicą. Od roku istnieje kaplica z prawdziwego zdarzenia; mam nawet własny pokoik socjalny. Natomiast wciąż istnieją problemy natury duchowej, m.in. częste pytania człowieka o sens cierpienia: „Po co taka choroba, dlaczego właśnie ja?”. Niektórzy ludzie odczytują ją jako „dopust Boży”, karę za brak wierności Bogu albo znak Jego opuszczenia. To jest pierwszy i moim zdaniem najważniejszy problem, jaki pojawia się w szpitalu. Czasami problemem są kontakty z rodzinami osób chorych. Tu także trzeba odpowiedzieć na pytanie o sens cierpienia, niekiedy wysłuchać cierpliwie tego, co rodzina ma do powiedzenia.
- Nierzadko konsekwencją choroby, zwłaszcza ciężkiej, jest śmierć. Czy chorego trudno jest przygotować na chwilę odejścia?
- Naturalnie. Czasami sam lekarz posyła mnie do takich osób. Jest to jednak bardzo trudne. W zależności od tego, na jakim poziomie życia duchowego człowiek się znajduje, tak reaguje na śmierć. Niektórzy reagują strachem, inni spokojem. Wydaje mi się, że ci, którzy starają się duchowo rozwijać, którzy rzeczywiście wierzą i prawdy wiary uczynili swoją codziennością, odchodzą spokojniej. Ale chcę także podkreślić, iż dzisiaj podchodzi się do śmierci zupełnie inaczej. Pamiętam czasy, kiedy jeszcze była gromnica i przypuszczalnie wiadomo było, kiedy dany człowiek umrze - potrafił to wskazać lekarz. Dzisiaj coraz częściej człowiek umiera pod aparaturą i może tak umierać miesiącami. Czasami moment śmierci zależy od tego, kto i kiedy odłączy respirator podtrzymujący go przy życiu. A wówczas przygotowanie takiej osoby na śmierć jest niemożliwe. Dlatego moja metoda jest taka, że codziennie rano, w czasie obchodu, wszystkich znajdujących się w stanie śpiączki, nieprzytomnych i bez świadomości rozgrzeszam warunkowo. W niebezpieczeństwie śmierci udzielam ostatniego namaszczenia.
- Jak wygląda współpraca Księdza Kapelana z pracownikami służb medycznych?
- Muszę przyznać, że współpraca ta układa się dobrze. Być może dlatego, że niektórzy lekarze pamiętają mnie jeszcze z czasów swego dzieciństwa czy lat młodzieńczych, i to czasami z bardzo nietypowych sytuacji. Są też tacy, którzy mnie pamiętają z czasu „szpitalnych wojen”, toczonych „pod sztandarem czerwonej gwiazdy”, kiedy wyrzucano mnie ze szpitala i zamykano drzwi, a oni w zakamarku swego sumienia mnie podziwiali, bądź byli po tej drugiej stronie. Ale dzisiaj jest inaczej - cały personel medyczny w stosunku do kapelana szpitalnego jest bardzo życzliwy. To miłe, gdy nikt nie przejdzie obok mnie w milczeniu, każdy zawsze mi się ukłoni. Wiele osób z personelu - szczególnie przed świętami - korzysta z mojej posługi sakramentalnej. Szczególnie wielkiej życzliwości doświadczyłem w ostatnim czasie, kiedy samemu przyszło mi leżeć po odbytej operacji. Powiem więcej: przeżyłem dwa najpiękniejsze tygodnie w swoim życiu. Wtedy dopiero poczułem tę prawdziwą życzliwość całego personelu w stosunku do mojej osoby. I za to jestem im bardzo wdzięczny i dziękuję.
- Czy każdy kapłan może być kapelanem?
- Ująłbym to tak: Każdy duchowny, z natury swojego powołania do kapłaństwa, jest szczególnie powołany do tego, aby służyć chorym. Wynika to z polecenia Chrystusa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, mnie uczyniliście (...). Byłem chory, a przyszliście do mnie”. Chrystus w sposób szczególny jest obecny w ludziach chorych i to przede wszystkim Jemu w nich służymy. W tym znaczeniu każdy kapłan nadaje się na duszpasterza chorych. Ale jednocześnie kapelan powinien uczyć się psychologii szpitala. Z perspektywy moich 36 lat pracy jako kapelan szpitalny zauważyłem, że im bardziej byłem chory, zmęczony, niekiedy po nieprzespanej nocy, tym więcej miałem spowiedzi i Komunii św. Momentalnie chorzy lgnęli do mnie. Odczytałbym to jako pewne wskazanie dla kapelana, że powinien on harmonizować swoim nastrojem z sytuacją chorych w szpitalu. Jeśli oni widzą, że kapelan jest w podobnej sytuacji, współcierpi z nimi, wówczas lgną do niego. Kiedy zaś przyjdzie on do sali jako wesołek, to różnie może być przyjęty.
- Dziękuję Księdzu za rozmowę.