Pod opieką Opatrzności Bożej
Już dawno nie serwowano nam takiej dawki propagandy, z jaką mieliśmy do czynienia w większości mediów przy okazji pierwszomajowego (co za data) wejścia Polski do Unii Europejskiej. Może nie powinniśmy
się dziwić, skoro często za tą propagandą stali ci, którzy jeszcze niedawno przekonywali nas: „Nie masz dobra wyższego nad dobro Związku Radzieckiego...”.
Bynajmniej nie piszę tych słów z pozycji eurosceptyka. Dla mnie, człowieka pamiętającego czasy PRL-owskiego marazmu, Europa Zachodnia była i - mimo krytycznego spojrzenia na jej oblicze duchowe
- ciągle jest synonimem obywatelskiej wolności i dobrobytu ekonomicznego. I nie ukrywajmy, dla zdecydowanej większości Polaków to była właśnie Europa marzeń. Ale dzisiaj pobrzmiewa jakiś złowieszczy
chichot historii w fakcie, że w chwili wejścia Polski do Unii najwyższe władze państwowe reprezentowane są przez osoby mocno zakorzenione w PRL i w komunizmie. Wiem, wiem, zaraz pojawi się argument, że
przecież zostali wybrani w demokratycznych wyborach, że sami bardzo się zmienili, że Zachód też ich „uznał” itd. Mimo to nie potrafię wyzbyć się wątpliwości i obaw, czy osoby, które politycznie
finalizowały naszą akcesję, nie patrzyły bardziej dobra własnego niż dobra Rzeczypospolitej.
Póki co sprzedano nam opakowanie - uroczyste przemowy i nadęte komentarze, wciągane na maszt unijne flagi oraz proeuropejskie festyny i koncerty, sztuczne ognie i szampan. Co pod tym opakowaniem
się kryje dla szarego obywatela, z pewnością pokażą następne tygodnie i miesiące. Mnie w tym ważnym momencie dziejowym umocniła postawa polskiego Kościoła. Nie myślę o wypowiedziach - „za”,
„tak, ale...” lub „przeciw” Unii - poszczególnych hierarchów, ale o tym, że dzień po rozszerzeniu Unii Europejskiej, podczas Mszy św. na Polach Wilanowskich zawierzono Polskę
i Europę Opatrzności Bożej. To zawierzenie ma być orężem ludzi wiary przeciw zakusom tych, którzy chcieliby urządzić świat i wspólną Europę „tak jakby Boga nie było”.
Dlatego rozszerzenie Unii Europejskiej to i dla Europy, i dla Polski czas wielkiej próby. Moim zdaniem jej istotą wcale nie będzie kurczowa obrona suwerenności poszczególnych państw i narodów, czy
walka o byt ekonomiczny społeczeństw. Te kategorie raczej ulegną pewnemu „uśrednieniu”. Istotą tej próby będzie walka dobra ze złem, walka o Boże oblicze Starego Kontynentu. Wierzę, że w tej
walce Polska i Polacy mają wiele do ofiarowania Europie. To będzie także sprawdzian, jaka jest nasza wiara - powierzchowna i ulotna czy odważna i dojrzała. Komu będzie dane, zaświadczy o tym na
salonach europejskich (stąd waga właściwego wyboru przez nas eurodeputowanych podczas wyborów do Parlamentu Europejskiego, 13 czerwca), ale przede wszystkim w codziennym życiu.
Jaka kultura, taka tolerancja
Może nie warto byłoby po raz kolejny sięgać do tematu skandalicznego festiwalu i marszu homoseksualistów w Krakowie, gdyby nie nowe, bulwersujące okoliczności. A za takie uznaję wypowiedzi polskich laureatów
literackiej Nagrody Nobla Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza: „Wierzymy, że w życiu kulturalnym naszego miasta jest miejsce dla festiwalu »Kultura dla Tolerancji«. Nauczmy się mieszkać
razem i szanować wzajemne różnice”.
Dziwię się, że osoby o tak uznanej, było nie było, renomie zdecydowały się „dawać” swe nazwiska na poparcie wydarzenia, które z daleka tchnie obyczajową prowokacją i antychrześcijańską
wymową. A o jakiej „kulturze” myśleli zacni nobliści? Bo jeżeli o takiej, jaką czasami prezentują media w migawkach z homoseksualnych „parad miłości”, to ciśnie się na usta tylko
jedno stwierdzenie - jaka kultura, taka tolerancja.
Co do drugiej części wypowiedzi, to pragnę zauważyć, że jako chrześcijanie mamy moralny nakaz szanowania każdego człowieka bez względu na jego, łagodnie mówiąc, „dziwactwa”. Szacunek dla
osoby nie oznacza jednak przyzwolenia na eksponowanie przez tę osobę wspomnianego „dziwactwa” i epatowanie nim całego otoczenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu