Coraz częściej artyści odchodzą od prostego zaszufladkowania; że ten to rzeźbiarz, a tamten to malarz. Nie mówiąc o bardziej szczegółowych specjalizacjach, typu pejzażysta, portrecista, marynista itd.
Twórcy wolą szukać i posługiwać się różnymi formami wyrazu lub też znajdują swoją własną formułę, na którą tylko z trudem można znaleźć określenie. Performance lub instalacja to nazwy tak bardzo ogólne,
że bardziej eufemistyczne niż oddające rzeczywistość.
Tak trochę jest z wystawą W drodze. Właściwie jest to malarstwo, które jednocześnie jest tak zaaranżowane w przestrzeni, że jest czymś więcej niż zespołem obrazów. Gdyby bowiem porozrywać wystawę
na poszczególne dzieła, ich działanie byłoby znacznie osłabione, jeśli w ogóle zostałoby właściwie odczytane. Biorąc pod uwagę same kartony, to nic w nich szczególnego nie ma. Widzimy ciemne, raczej bezosobowe
sylwetki ludzkie uszeregowane w równych rzędach. Wszystkie ściany zawieszone są tego typu obrazami. Nieznacznie zmieniają się kontury postaci, choć w gruncie rzeczy do siebie bardzo podobnych. Cech indywidualnych
bardziej się domyślamy, niż je obserwujemy - wszelako widzimy, że sylwetki nie są odbijane od szablonu. Może bardziej zróżnicowane są tła obrazów w różnych odcieniach szarości, zieleni, fioletów...
Zwraca uwagę wyróżnienie niektórych osób, lub grup ludzkich, jaśniejszym, bądź jaskrawszym tłem, ściśle wykrojonym do kształtu prostokąta.
Zupełnie inne są natomiast sylwetki, które „fruwają” ponad obrazami. Są to deski wycięte w kształcie aniołów, przy czym artysta swój kunszt malarski skoncentrował na twarzach postaci,
szczegółowo malowanych, czasem zaopatrzonych w złocistą aureolę, wyjątkowo jeden z aniołów posiada złote piórka. Sylwetowe potraktowanie postaci „ziemskich” i „niebiańskich” czyni
z wystawy spójną koncepcję. Uderza jednocześnie kontrast, bezosobowości jednych wobec indywidualizmu drugich. Tym bardziej ten kontrast jest dojmujący, że wydawałoby się, że powinno być odwrotnie. Aniołów
nie widzimy, są dla nas bardziej przedmiotem wiary niż realnej rzeczywistości (choć bez wątpienia są jej częścią). Co innego byty ziemskie, które mijamy na ulicach, znamy z sąsiedztwa, spotykamy w życiu...
Aleksander Grzybek burzy porządek, jaki podświadomie sobie poskładaliśmy z naszych mniemań. Ustawia rzeczywistość na nowo, a przecież dopiero teraz bliższą prawdzie. W świetle wystawy Grzybka człowiek
uświadamia sobie, jak bardzo jest przygodnym bytem, i jak bardzo jednym z wielu. Może niejeden z nas ma wokół siebie specjalne tło, które zdaje się z nas czynić kogoś szczególnego, może przywódcę, może
odkrywcę, może dobroczyńcę. Lecz mimo to wciąż jesteśmy tak do innych podobni, do tych, co minęli, i do tych, co nadejdą. Aniołowie wpatrujący się w oblicze Boga widzą więcej, wiedzą więcej o nas i pewnie
więcej o sobie. Znają swoją tożsamość. My, w naszej drodze, jeszcze jej poszukujemy. Na szczęście pod czujnym okiem tych, którzy ją znaleźli.
Pomóż w rozwoju naszego portalu