Doświadczenie stare jak świat, przeżywa je ciągle tysiące mężczyzn.
Po prostu banał. A jednak - pewnie podobnie jak wszyscy pozostali
- jestem ogromnie przejęty. Co się stało? Otóż wydaję córkę za mąż.
Żart żartem, śmiech śmiechem, ale popatrzcie Państwo sami: oto wychowuję
i pieszczę dziewczynkę od najmłodszych lat. Chodzimy po górach, śpiewamy
piosenki, czytamy książeczki, zbieramy kwiatki. Cieszymy się razem
z osiągnięć (było niemało), martwimy wspólnie porażkami (cóż, też
się zdarzały). Jestem pierwszym mężczyzną w jej życiu! Dziewczynka
wyrasta na wspaniałą pannę, człek się puszy z dumy, mogąc z taką
pokazać się w mieście. I oto nagle, nie wiadomo skąd, przychodzi
jakiś chłopiec, zero zasług, nic dla niej i z nią nie zrobił - i
bierze ją jak swoją! A ona idzie! Więcej - sam ją w kościele uroczyście
do niego prowadzę! I co na to powiecie?! Zapewne, że w taki sam sposób
zabrałem kiedyś inną córkę (nb. wspaniałą dziewczynę!) innemu tacie...
I będziecie mieli rację, ale... "punkt widzenia zależy od punktu
siedzenia" - wtedy byłem chłopaczkiem i guzik mnie obchodził tata,
a dziś jestem tatą. I okazuje się, że "chłopaczek" bardzo mnie obchodzi.
Już zrobiłem swoje. Muszę odejść, wycofać się, ustąpić
miejsca. Aśka będzie teraz szła przez życie z innym mężczyzną. Będą
się razem wspierać (pewnie też spierać) i razem - mam wielką nadzieję
- dojdą do nieba. Jeszcze po drodze pomogą w tej drodze do nieba
wielu innym osobom. Ufam, że także moim wnukom (Ludzie! Jak to brzmi!!!)
. Ja muszę pogodzić się z myślą, że będę dalej, na drugim planie.
Mogę się przyglądać, pomagać, gdy zechcą, ale nie mogę się wtrącać.
Wydałem - to i nie mam.
Prawda, że to wszystko takie banalne i oczywiste? Ale
należy do kategorii tych spraw, które w książce i opowiadaniu brzmią
nijako. To trzeba przeżyć, by wiedzieć, o czym się mówi. A ja to
właśnie przeżywam - staję się teściem. Ten "chłopaczek", mój zięć,
który będzie mężniał przy mojej córce, pewnie będzie mi mówił "tato"
. Jest taki zwyczaj, ale jest w tym zwyczaju prawda, której dopiero
muszę się nauczyć. Bo słowo tata, ojciec, jest jednym z ważniejszych
słów, które znam...
Jakoś tak spontanicznie przychodzi mi na myśl postać
św. Jana Chrzciciela. Wiem, nie był ojcem, nie miał córek i obce
mu były doświadczenia stawania się teściem. Ale był tym, który usuwał
się w cień, ustępował miejsca, przygotowywał warunki do tego, by
wydarzyło się ogromne dobro. A potem wysyłał posłów, by dowiedzieli
się, by się upewnili, czy to dobro rzeczywiście się dzieje. To było
dla niego najważniejsze.
Aśka i Andrzej, patrząc sobie w oczy, ślubują sobie uroczyście,
że będą się kochali wiernie do samej śmierci. Że się nie opuszczą
w zdrowiu i w chorobie. Że będą po katolicku wychowywali dzieci,
którymi Pan Bóg ich obdarzy. Dobrze jest słuchać tego, stojąc obok
ukochanej żony, z którą takie same śluby wymieniło się przed ponad
ćwierćwieczem.
Ale na koniec Wam powiem, że dobrze mieć więcej niż jedną
córkę!
Pomóż w rozwoju naszego portalu