Księża dzielą się ponoć, jak ewangeliczne panny, na roztropnych i nieroztropnych. Tak przynajmniej mówił jeden z moich dawnych proboszczów. Twierdził, że roztropny kapłan, gdy zobaczy, że w płocie wokół
kościoła oderwała się sztacheta, niczego nie robi natychmiast. Najpierw jedzie do kurii, żeby zarysować problem w odpowiednim wydziale, a jak się da, to wobec samego biskupa. Dobrze przecież, aby władza
diecezjalna orientowała się z jak poważnymi wyzwaniami ma do czynienia duszpasterz w terenie. Następnie uświadamia parafian, że jako wspólnota muszą się zatroszczyć o stan obiektów sakralnych. Potem ekipa
złożona z kościelnego, organisty i grabarza, pod czujnym okiem proboszcza, przybija oderwaną sztachetę. Na koniec pozostaje zaprosić biskupa na poświęcenie płotu i żywić nadzieję, że przy okazji roztropny
duszpasterz zostanie wyniesiony do godności kanonika, albo i prałata.
Tymczasem nieroztropny kapłan, gdy zauważy dziurę w kościelnym płocie, bierze młotek i gwoździe i przybija brakującą sztachetę. Nawet nikt nie zdąży dostrzec problemu, ani kuria ani parafianie. Dlatego
cała jego zaradność idzie na marne.
Znam wielu takich nieroztropnych kapłanów, ale jeden z nich, to już przypadek szczególny. Nie wiem, czy się takim urodził, czy mu się tak porobiło, bo za długo przebywał na misjach w Afryce, a tam
panuje ciężki klimat. W każdym bądź razie jest teraz zupełnie nieprzystosowany do życia w normalnej diecezji. Nawet nowiutkiego chodnika wokół kościoła nie poświęcił, nie wspominając o dolnym kościele,
który tylko jakiś zwyczajny ksiądz pokropił mu wodą.
Kiedyś ów proboszcz został nawet honorowym kanonikiem kapituły, radzymińskiej. Ale na takim to się jedynie godności kościelne marnują. Ostatnio na przykład jak był zaproszony na uroczystość koronacji
obrazu Matki Bożej Zwycięskiej, to zamiast wraz z innymi zasiąść w prezbiterium i uświetniać uroczystość czerwienią prałackich barw, ten jak zwykły wikary wziął stułę i poszedł do konfesjonału, gdzie
spowiadał przez całą liturgię i teraz nawet nie wie o czym było kazanie. A dodatkowo jeszcze wprowadził w błąd Arcybiskupa, który doliczył się na uroczystości tylko 53 prałatów, bo skąd mógł wiedzieć,
że był jeszcze jeden, tyle że słuchał w kruchcie spowiedzi.
Kiedyś rzeczywiście tak bywało, że gdy księża z innych parafii przyjeżdżali na jakąś uroczystość, to dla miejscowych parafian była okazja wyspowiadać się u obcego kapłana. Ale wtedy rzadko kto był
kanonikiem albo prałatem, bo na całą archidiecezję warszawską były tylko dwie kapituły. A dziś na tym samym terenie jest ich 8 i dlatego prawie każdy z proboszczów jest powołany do uświetniania uroczystości
swoją osobą. Mój znajomy proboszcz jeszcze do tego nie dojrzał, ale obiecuję nad nim popracować.
Pomóż w rozwoju naszego portalu