…wybacz kaznodziei jego nieporadność, bo głosi wielkie Słowa małymi ustami…
(B. Marshall, Chwała córy królewskiej)
Mówisz „chrzest bojowy” i myślisz o jakimś najtrudniejszym zadaniu, które przyszło ci w życiu wykonać, jak najcięższy egzamin, do którego tak długo trzeba się było przygotowywać, i który tak trudno było zdać. Nie zapomnisz tego nigdy, prawda? Bo było tak ciężko, tak trudno - bałeś się czy temu podołasz. Nie wiedziałaś czy przebrniesz przez ten moment zwycięsko. Miało się w życiu taki dzień, taki prawdziwy „bojowy chrzest”, co? No miało. Ale czegoś się nauczyło w ten sposób. Poznało się siebie bardziej. Okrzepło się, zahartowało - i z perspektywy czasu się wie, że to było potrzebne. To takie ważne wydarzenie, że ci go nic nie zatrze w pamięci, nawet gdy demencja na starość dopadnie, gdy skleroza komórek za pamięć odpowiedzialnych zacznie swój powolny proces, to tego nigdy nie zapomnisz. Nigdy…
Dzisiejszą niedzielą Pan Bóg też o chrzcie opowiada, kiedy „niebiosa się otwierały” (Mt 3, 16) i musiał wreszcie powiedzieć wszystkim - jakby nie mógł już dłużej wytrzymać - że to właśnie „Ten jest mój Syn umiłowany” (Mt 3, 17). Jordan to słyszał i Jan Chrzciciel. Poświadczyć mogli wszyscy co do Jana po chrzest w tym momencie przychodzili. Nie może być wątpliwości - cud! Widzieli, słyszeli! Cud! Potem to najwięksi malarze malowali. Potem syn Zachariasza i Elżbiety powtarzał wszystkim „oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”, a inni zostawiali wszystko i szli za Nim, szli. Takie ważne wydarzenie, że zapomnieć nie sposób. Pan Bóg wraca do tego co roku i odświeża nam pamięć, że tak było - i nikt z wierzących nie może zaprzeczyć św. Piotrowi, który dzisiaj przypomina nam „znacie sprawę Jezusa z Nazaretu” (Dz 10, 37). Znamy!
Nie znamy tylko innej ważnej, by nie rzec - najważniejszej - prawdy, która zakorzenia się w tęsknocie, w marzeniu Pana Boga „w Tobie się rozsławię”, „w Twoim życiu chcę być sławiony postępowaniem innych, którzy z ciebie będą brać wzór”. Jak to? Zwyczajnie, bardzo zwyczajnie. Chrzest święty, który znaczy początek twojego i mojego duchowego życia, to moment, w którym Pan Bóg „otworzył niebiosa”, by zakomunikować publicznie światu, ze jesteś Jego umiłowanym dzieckiem. Że się Ciebie nie wstydzi, ba, chce być z Ciebie dumny. Bo jesteś Jego. Bo inni mają to zobaczyć, odczytać w Twoim życiu. Tego nie wolno zapomnieć nigdy. Powtarzamy dzisiaj po raz kolejny „wierzę”, „wyrzekam się”. I jak ładnie nam się to udaje, nawet jeśli nie wierzymy tak do końca, nawet jeśli wyrzekamy się tak nie na amen. To nic, w końcu ile to kosztuje, żeby być miłym dla Pana Boga? Niech ma i On czasami odrobinę przyjemności. No, jakby na to nie patrzeć należy Mu się czasami…
Zadziwiłby się pewnie Jordan, Jan Chrzciciel też by na pewno się zdumiał, gdyby zobaczył dzisiaj, że ochrzczeni w imię Trójjedynego Boga żyją tak, jakby wcale nie wierzyli, że tego, co nam dane zostało w momencie Chrztu świętego zapomnieć nie wolno. Bo to najważniejsze. Bo wszystko inne z tego wynika. Bo każde słowo, czyn każdy, myśl każda ma być naznaczona świadomością, że „z otwartych niebios” nieustannie płynie głos Ojca „tyś moim umiłowanym synem, tyś moją umiłowaną córką”. I pewnie nie wiesz tak do końca, jak bardzo chciałby się w Tobie rozsławić, jak bardzo… No więc co dzisiaj Panu Bogu odpowiesz? Pewnie tylko gładkie refreny bezmyślnie wypowiedzianych słów „wierzę”, „wyrzekam się”... Ale czy naprawdę? Czy naprawdę?
Pomóż w rozwoju naszego portalu