Jak wiemy, województwo lubuskie utrzymało palmę pierwszeństwa
w głosowaniu na lewicę. W wywiadzie sprzed tygodnia bp Adam Dyczkowski
jako powód takiego stanu rzeczy wskazał na nierozwiązane problemy
socjalne: "Jeśli chodzi o ilość bezrobotnych, to nasze województwo
jest drugie pod tym względem w kraju. Jesteśmy też w bardzo trudnej
sytuacji, jeśli chodzi o wieś. Wybór koalicji SLD-UP to wyraz rozpaczliwego
krzyku tych ludzi, którzy dotychczas nie doczekali się rozwiązania
ich problemów". Jeśli nałożyć na to przywiązanie ludzi do PRL-u i
lewicy, to rzecz cała zdaje się jasna. Te trzy elementy: wciąż żywa
w naszej części kraju tęsknota za PRL-em, długoletnia systematyczna
komunizacja tych ziem i niezadowolenie z chwili obecnej, nałożone
na siebie nie mogły dać innego rezultatu.
Wszystkie przedwyborcze wypowiedzi Kościoła skupiły się
na przypominaniu, iż wybory są obywatelskim obowiązkiem oraz na kryteriach,
jakimi katolik winien się kierować przy wyborze partii czy kandydata.
Wyniki wyborów wskazują, iż ochrzczone w blisko 95% społeczeństwo (
biorąc oczywiście poprawkę na frekwencję) w dużej części za głosem
polskich biskupów nie poszło.
Czy zatem można powiedzieć, iż Kościół stracił rząd dusz?
Zadaniem Kościoła nie jest bezpośrednie animowanie polityki. Przynajmniej
nie w kraju wolnym i demokratycznym. Kościół i państwo są organizmami
autonomicznymi, między którymi istnieją i będą istnieć określone
zależności. Te zależności istnieją z prostej przyczyny: wierny Kościoła
jest przecież jednocześnie obywatelem państwa. Nie tylko więc w ramach
Kościoła, ale i w ramach państwa realizuje swoje chrześcijańskie
powołanie. Kościół nie chce być politycznym akuszerem czy animatorem,
nie może jednak przestać być politycznym pedagogiem. Nie może przestać
przypominać swoim wiernym, że społeczny wymiar życia katolika też
podlega moralnej ocenie. Jednym z elementów tego życia jest udział
w wyborze prawowitej władzy i to takiej, która nie tylko nie przeszkodzi
w wyznawaniu wiary, ale zapewni mu warunki do jej realizacji. Rezultaty
wyborów (nie tylko zresztą ostatnich) wskazują na to, że ta przestrzeń
życia niejednego katolika jest jak popegeerowskie pole - nie dość,
że ugór, to jeszcze zarosły chwastami. No cóż, przed nami ciężka
orka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu