Tego zimowego, mroźnego poranka padający śnieg pokrył grubą warstwą dróżkę biegnącą od ogrodzenia do parterowego domku. Mieszkało w nim młode, bezdzietne małżeństwo. Gospodarz krzątał się po kuchni, dokładał co rusz drewna do starego, kaflowego pieca. Żeby jej było ciepło - pomyślał i z miłością spojrzał na śpiącą w pokoju, niedawno poślubioną dziewczynę. Nie budząc jej, ubrał się i wyszedł z domu. Jeszcze przed śniadaniem zdąży odśnieżyć drogę. Gdy był już kilkanaście metrów od domu, spojrzał w jego stronę. Drzwi otwarte na oścież. Co jest? - zdenerwował się - kto je otworzył?
W tym czasie jego żona leżała w łóżku. Nie spała. Nie miała jednak siły, aby wstać. Jakaś uporczywa, natrętna myśl kazała jej się modlić. Powtarzała w kółko dwa słowa: Zdrowaś, Maryjo. Nie mogła zebrać myśli, by przypomnieć sobie dalsze słowa modlitwy. Zdrowaś, Maryjo, Zdrowaś, Maryjo… - co się ze mną dzieje? - przemknęło jej przez skołataną głowę. Wtedy właśnie do pokoju wbiegł jej małżonek. W mgnieniu oka pootwierał wszystkie okna, zawinął ją w koc i szybko wyniósł z mieszkania. Wrócił tam jeszcze, by usunąć przyczynę, przez którą cały dom wypełniony był kłębami duszącego dymu. Kiedy zapalał w piecu, nie zwrócił uwagi, że na jego płycie stoi plastikowa butla z płynem do naczyń.
No cóż, historia jakich wiele pisze życie. Dla nich jednak pozostanie dowodem opieki Tej, której zawierzyli swoje małżeństwo i wspólne ziemskie pielgrzymowanie. Tej, przed którą codziennie klękają, by w Różańcu nieustannie powtarzać Zdrowaś, Maryjo, Zdrowaś, Maryjo. I nie mają wątpliwości, kto otworzył te drzwi…
Pomóż w rozwoju naszego portalu